Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzje. Pokaż wszystkie posty

piątek, 26 kwietnia 2013

Dzień książki

Czy wy wiecie, czy nie wiecie, Międzynarodowy Dzień książki obchodzony jest na świecie. W tym roku pełnoletni. Generalnie dla mnie osobiście wiąże się to z promocjami w mojej ulubionej* sieciowej księgarni. Jakoś strasznie bogato nie było, ale coś tam się dało wybrać :) A dziś kilka słów o daaawno już przeczytanych tytułach, ale jakoś nic aż tak inspirującego aby warte było osobnego posta.

Bogini ciemności, Sarwat Chadda
Nasza Księgarnia 2011

Obraz pochodzi ze strony wydawnictwa Nasza Księgarnia

Nałogowo i namiętnie czytam fantastykę dla młodzieży. Przeczytałam nawet Zmierzch (książka jest całkiem niezła), więc opis, że to książka przeznaczona dla nastolatków mnie nie odstraszył i tym razem. A szkoda. 


"Billi SanGreal jest wyjątkowa. Jako jedyna kobieta dołączyła do grona templariuszy. Wspólnie walczą ze złem. Teraz nadszedł czas ostatecznej próby. Gdy wilkołaki uprowadzą obdarzoną niezwykłą mocą dziewczynę, tylko Billi i jej towarzysze będą mogli ją ocalić." 


Po pierwsze, nie kobieta, ale 14-letnia dziewczyna. Po drugie, jest jednym z dziewięciu rycerzy, choć jest giermkiem, i ma na koncie więcej sukcesów w walkach niż doświadczeni rycerze, oraz talent do wychodzenia cało z największej rozróby. Po trzecie, jest zakochana w zabitym przez siebie ostatnio chłopaku, ale w ciągu trzech dni zdąży się ze stratą pogodzić, odkochać i zakochać ponownie. Nie ma obaw, wybranek też jest nie byle kim, bo oficjalnym uznanym przez rosyjskie podziemie potomkiem Romanowów. I przywódcą konkurencyjnego zakonu. Wszyscy razem do kompletu z mafią wyrzynają wilkołaki  które służą babie jadze, która jest awatarem Ziemi i tytułową Boginią ciemności. Ale wilkołaki to nie tylko krwiożercze bestie (to znaczy, wtedy kiedy mają ochotę) ale urocze, cywilizowane wojowniczki żyjące w zgodzie z naturą. Jakoś nie przeszkadza im to podróżować szczytowymi osiągnięciami rosyjskiej myśli technicznej albo mieszkać w pokomunistycznych betonowych blokach. 
Totalnie płaska postać głównej bohaterki, do tego o inteligencji blondynki z popularnych kawałów, ale bohaterskiej. Pół książki to odwołania i wspomnienia z poprzedniego tomu (nie czytałam, nie muszę, wszystko już wiem). Drugie pół to bzdury i konfabulacje stojące w sprzeczności z prawami przyrody, logiki, biologii i nawet ogólnie przyjętych mitów i legend. Okropnie napuszony  i sztuczny styl. Główny motyw ma potencjał, ale realizacja pozostawia sporo do życzenia. Nie polecam nikomu kto skończył 18 lat.
Ogólna ocena - 6/10. Nadaje się do kolejki czy pociągu, pod warunkiem że w poczekalni nie ma najnowszych czasopism plotkarskich.


Ołtarz Kości, Philip Carter|Wydawnictwo Albatros 2012




Obraz pochodzi ze strony wydawnictwa Albatros

W latach trzydziestych dwójka młodych ludzi planuje ucieczkę z łagru na Syberii. W latach sześćdziesiątych obiecująca operatorka filmowa zostawia swoją córkę w domu dziecka i znika w tajemniczych okolicznościach. Dwa tygodnie temu nieznana bezdomna kobieta zostaje bestialsko zamordowana w Nowym Yorku. Co łączy dawnego agenta KGB, amerykańskiego miliardera i kolesia wynajmującego turystom łodzie z Marylin Monroe i JFK? Kto zabił księdza, a próbuje zabić agenta CIA oraz prawniczkę broniącą maltretowanych kobiet i dlaczego? A w tle średniowieczna magia i źródło młodości.

Ołtarz Kości to kryminał przygodowy bardzo w stylu przygód Jamesa Bonda. Główni bohaterowie (kiedy juz się okaże, kto z nich jest bohaterem głównym, bo na początku jest niezły mętlik) podróżują po Ameryce i Europie, i Syberii ścigani przez nieznanych-prawie-wszechmocnych przeciwników, co powoduje spory chaos na trasie a trup ściele się gęsto. Zasłużenie i nie, bo często rykoszetem obrywają przypadkowe osoby. Oczywiście wszyscy obwiniają o to naszych superherosów, co ściąga im na głowę dodatkowo wszelkiej maści organy ścigania. Ale cóż to jest dla naszego 008 i jego pięknej towarzyszki, dążących niestrudzenie do odkrycia zagadki magicznej buteleczki i klucza. W Grand Finale mamy obudzenie magicznych mocy natury, triumf miłości, karę dla winnych i świtającą nadzieje dla Ludzkości. Standard, następny przydział proszę.

Fabuła nie jest  jakaś odkrywcza, ale prowadzona sprawnie, ciekawie, z nieco zaskakującymi kolejnymi "poziomami doświadczenia". Styl jest lekki i przyjemny, co pozwala strawić epickość bohaterów, którzy wiedzą, potrafią i mogą zdobyć wszystko, co jest przydatne w danej chwili, niemalże jak Ricco z Pingwinów. Książka nie nudzi, postaci są ciekawie zarysowane i rozwijają się w miarę postępowania akcji, w tle mamy sporo historyjek i anegdot przyciętych by pasowały do fabuły. Polecam na niewymagający wieczór.

Ogólna ocena - 8/10. Miło spędzony wieczór.






* znaczy jedynej większej od straganu

sobota, 6 kwietnia 2013

Bursztynowy rycerz

Bursztynowy rycerz, Katherine John,
Świat książki Warszawa 2010


Ostatnie miesiące wojny, ofensywa polsko-radziecka dociera do Elbląga. Trwa gorączkowa ewakuacja Wilczego Szańca, w którym wciąż pozostawione są skarby zgromadzone przez Hitlera. Konwój zaatakowany zostaje przez grupę partyzantów.

Gdańsk, współcześnie. Adam Salen, dyrektor polskiej filii amerykańskiej fundacji finansującej polskie muzea otrzymuje ofertę licytacji legendarnego Bursztynowego Rycerza. Wypłynięcie na rynek fragmentów Bursztynowej Komnaty nie przechodzi bez echa - włączają się zarówno służby mundurowe, jak i mafia - polska, rosyjska, a kto wie czy i nie inne. Próby dojścia do źródeł i zbadania, czy wystawiony obiekt nie jest falsyfikatem bardzo szybko stają się wyjątkowo niebezpieczne. na dokładkę na interesującym nas obszarze wybucha epidemia wąglika, a rosyjska mafia traci transport przemycanego bursztynu wystarczający na wykonanie nie jednej, ale dwóch kopii sarkofagu.

Ciekawy kryminał z wątkiem romantycznym, umiejętnie mieszający fakty historyczne z ciekawie skonstruowana legendą o Helmucie Mau i jego dokonaniach na polu chrystianizacji Prus. Nieprzewidywalne i niespodziewane zwroty akcji (nawet standardowe przeczytanie końcówki nie zepsuło mi niespodzianki). Fabuła skonstruowana dość wiarygodnie, choć z hollywoodzkim rozmachem. Dobra znajomość polskich realiów i przede wszystkim Gdańska, podstawy wiedzy historycznej i bursztynniczej pozwalają na czytanie bez potknięć na bzdurach w które trzeba wierzyć autorowi bez zastrzeżeń.  Drobne rysy w fabule dostrzegalne dopiero po chwili zastanowienia po odłożeniu książki, duża dawka humoru i szybka akcja powodują, że jest to idealna książka na leniwy zimowy (wiosenny?) wieczór.

Ocena 8/10

wtorek, 29 stycznia 2013

Michael J. Sullivan, Królewska Krew; Wieża Elfów

Michael J. Sullivan, Królewska Krew; Wieża Elfów
Prószyński i S-ka, Warszawa 2011


Zdjęcie pochodzi ze strony wydawnictwa Prószyński i S-ka

"Popatrz na jego miecze. Człowiek z jednym mieczem może umieć się nim posługiwać, ale równie dobrze i nie. Z dwoma mieczami raczej nie ma pojęcia o sztuce walki, ale chce, żebyś myślał inaczej. ale ktoś z trzema mieczami.... To spory ciężar i nikt nie dźwiga ze sobą tyle żelastwa, jeżeli nie zarabia nim na życie."

W taki oto sposób, poprzez zaskakujące mądrości przydrożnego rabusia, poznajemy głównych bohaterów naszej opowieści. Kojarzący mi się z wiedźminem Hadrian Blackwater, przystojny osiłek będący chodzącą zbrojownią, mistrz wszelkich znanych i nieznanych sztuk walki, weteran wielu wojen, były gladiator - i to wszystko w wieku trzydziestu lat - oraz jego drobniejszy ponury towarzysz tworzą (nie)sławny duet Riyria. Nie, żeby Roycowi Melbourne brakowało umiejętności - porusza się błyskawicznie i z niespotykaną gracją, wspina jak kot, porusza bezszelestnie i widzi w ciemności. No i potrafi otworzyć każdy zamek. Tych dwóch to zawodowi złodzieje, mordercy, oszuści i szantażyści, pracujący na zlecenie możnych w Medford i starający się ich okpić na każdym kroku. Jak do tej pory przez wiele lat praktyki te przeprowadzali z sukcesem za pomocą błyskotliwych planów, zadziwiających umiejętności i łutu szczęścia. Dziwi więc nieco, że (spoiler) wyjątkowo łatwe i lukratywne zadanie zlecone w ostatniej chwili z konkretnymi miejscami i godzinami spotkań nie wydaje im się podejrzane. Moja drużyna RPG złożona z gimbusów by się nie dała nabrać. A dalsze wydarzenia są jeszcze bardziej zaskakujące, żeby nie powiedzieć nieprawdopodobne.

Podczas podróży po kraju poznajemy trochę historii świata, zarys sytuacji politycznej oraz szereg postaci ważnych dla kontynuacji fabuły, i niewiele więcej. Postacie zachowują się bardzo tajemniczo (czytaj - nie są zbytnio rozbudowane), intryga jest dość zaskakująca ale niezbyt skomplikowana, fabuła to głównie "tam i z powrotem" z kilkoma pobocznymi przygodami -  jest przede wszystkim tłem dla pokazania świata i wprowadzenia postaci ważnych w dalszych częściach. W kilku momentach dość rażące interwencje "deus ex machina", jak choćby atak bywalców karczmy na oddział uzbrojonej po zęby straży królewskiej, rozwiązanie zagadki morderstwa czy powstanie biedoty w mieście. 

Książkę czyta się dobrze, choć właśnie bez fajerwerków, ot takie sobie heroic fantasy. Być może inaczej nieco odbierała bym opis postaci i świata, gdybym czytała książki po kolei... , bo wiele rzeczy było dla mnie już oczywistych. Język jest płynny, barwny, dowcipny, autor wyraźnie zna się na rzeczy/ma dobrych doradców w sprawach uzbrojenia, taktyki, koni, życia obozowego i ogólnie tła średniowieczno-fantasy, choć trafiają się kwiatki typu "łucznicy wspierali się na swoich łukach niczym  wędrowcy na zwykłych laskach " czy "suknia uszyta była z kilku metrów marszczonego aksamitu", ale są to przypadkowe i niewiele znaczące potknięcia. 

Dopiero druga część cyklu (dwa tomy w tym samym wydaniu to niezły sposób na oszczędność, choć chyba trochę ryzykowny) pozwala głównym bohaterom się rozkręcić  Pozostałe postacie poznane w poprzedniej historii przewijają się w tle, ale większość czasu na scenie dominuje Hadrian, poznajemy tez bliżej pochodzenie i przeszłość Royce'a. Zdecydowanie przeniesiony jest punkt ciężkości historii - z historii przygód w podróży gdzie większość wydarzeń spotyka bohaterów bez ich większej inicjatywy - na bardziej statyczną opowieść o odkryciach, tajemnicach  starych wieżach i strategii obrony wioski. W mojej opinii jest to najlepsza jak do tej pory część z 4 które przeczytałam.

Ogólna ocena 8/10, przy czym druga część zdecydowanie mocniejsza od pierwszej.

wtorek, 15 stycznia 2013

Lynda Curnyn, Polowanie na męża

Lynda Curnyn, Polowanie na męża
wyd Literatura w spódnicy/Harlequin, Warszawa 2005



"Kiedy jeden były chłopak się żeni, mona się śmiać. Przy drugim - nerwowy dreszcz przebiega po plecach. Ale przy trzecim ...!?
Wtedy dziewczyna zaczyna to traktować osobiście. Czyli zaczyna się zastanawiać, co jest z nią nie tak, skoro żaden facet nie chce wyegzekwować sporych sum pieniędzy w imię dozgonnej miłości."

Książka znalazła się na mojej półce chyba jako upominek, przeleżała kilka lat służąc za przycisk do papieru, przeczytana ostatnio w ramach porządkowania biblioteki. Początkowo odstraszał mnie sam tytuł i nazwa serii - "literatura w spódnicy" sic!...

Miła, przyjemna, odprężająca lektura. Napisana sprawnie, nie wymaga włączania mózgu podczas czytania, świetna lektura na podróż pociągiem. Na stronie 2 mamy wyjaśnioną fabułę, na stronie 22 już wiadomo jak się skończy, pozostałe 260 stron z życia trzydziestojednoletniej prawie-mężatki z Nowego Jorku wypełniają opisy wypraw po sklepach i babskich wieczorów przeplatane spotkaniami z Panem Idealnym, opowieściami o byłych chłopakach i scenkami ze współlokatorem. W tle pojawia się jeszcze rodzina jedna i druga, perypetie pozostałych psiapsiółek i marzenia o karierze aktorskiej. Książka o samotności w związku, marzeniach o idyllicznej miłości, nadziei i bezradności. Proste słowa, banalny przekaz ale bez moralizatorstwa, w sam raz na drogę albo długi zimowy wieczór dla poprawy nastroju.

środa, 2 stycznia 2013

Władca Hobbitów

Hmmm.. od poprzedniego postu, teoretycznie przywracającego bloga do życia, minął ponad rok. Chyba sobie tym razem odpuszczę bzdury o postanowieniach noworocznych, planach i zamiarach. Z nowym rokiem post ma tyle wspólnego, że było wolne i chęć napisania czegoś. A popisać sobie czasem lubię, właściwie nie wiem, dla kogo. poprzednio od bloga odciągnął mnie brak czytelników w porównaniu z blogiem robótkowym, ale chyba potrzebuję tez miejsca dla swojej bardziej mrrrrocznej natury, z daleka od zachwytów nad całym światem najlepiej w kolorze różowym. Właściwie to miało być ze zdjęciami pomalowanych figurek, ale albo się całkiem oduczyłam robić im zdjęcia, albo aparat jednak się zestarzał za bałdzo, no i kicha. Więc niestety znowu recenzja.



Hobbit - niezwykła podróż reż. Peter Jackson

Nie czekałam na ten film, tak jak czekało się na pierwszą część Władcy Pierścieni. Połówek, bardziej zainteresowany newsami filmowymi, czasem coś wyłowił i pokazał dawno temu, ale właściwie szłam do kina bez oczekiwań i nastawień, nawet nie pamiętałam jak wyglądają krasnoludy. Hobbita miałam dość świeżo w pamięci bo Junior ma audiobooka którego puszcza w kółko. nie wiedziałam nawet, że mają być trzy części, i przez to straciłam kawałek ucieczki przed goblinami i Gollumem.

Pierwsze kilka scen + muzyka z Shire - no kurde, co jest, przecież chyba Bilba nie zagra ponownie Ian Holm?!?! Ciekawy pomysł na prolog, pytanie na ile spowodowany wydłużaniem opowieści do 3 części. na szczęście Martin Freeman i jego ogromne, włochate stopy stanęły na niskości zadania - idealny poczciwina spod Pagórka z nieodłączną fajeczką. Bilbo świetny, wygląda na nieco starszego i bardziej ustatkowanego niż Frodo, a nie wygląda nienaturalnie z ochotą na przygody. Ian McKellen jako Gandalf - co mi się rzuciło w oczy, to fakt, jak bardzo się postarzał przez te 12 lat, niestety... Ale nadal jest świetnym aktorem, choć nie do końca odpowiada mi wyobrażenie Istarich jako żebraków czy pomyleńców. 

Na początek filmu Jackson serwuje nam jedne z najlepszych IMO scen - wtargnięcie krasnoludów do nory Bilba, uczta + świetna interpretacja "Tłuczmy garnki, spodki, miski...", opowieść o zagładzie Ereboru i REWELACYJNA pieśń krasnoludów "Ponad gór omszonych szczyt...". Potem... potem jakieś 1,5 godziny naparzanki i ucieczki na zmianę, z przerwą na nocleg w Rivendell. Trafiają się po drodze jeszcze perełki, jak rozmowa Bilba z Gollumem, wysyłanie ćmy do orłów, ale większość akcji to albo piękne migawki z krajobrazów Nowej Zelandii w ujęciach znanych z Władcy Pierścieni, albo bijatyki i naparzanki z dużą ilością efektów specjalnych.

Trzeba zaznaczyć, że nie przepadam za oglądaniem filmowych interpretacji książek, które przeczytałam. Zresztą w odwrotną stronę też, choć tutaj jest jednak trochę łatwiej, bo mamy już pewne kody w wyobraźni. Nie neguję obcięcia wielu scen, czy przeinaczenia ich, tak jak np decyzja Froda czy trollowe ognisko. Największym zdziwieniem dla mnie było włączenie scen z Czarnoksiężnikiem z Dol Guldur do opowieści, udział Azoga jako głównego czarnego charakteru i sceny z Radagastem, choć każda z tych opowieści sama w sobie jest świetnie zrealizowana. Brakuje mi w filmie dialogów, interakcji w kompanii, charakteru krasnoludów - jedynym "godnym wzmianki" jest Thorin. Poszczególne sceny następują po sobie w kolejności chronologicznej, ale nie tworzą całości, nie oddają klimatu podróży - opuszczenie którejkolwiek nie zmienia nic w odbiorze filmu. Brakuje mi powiedzonek, które zapadły by w pamięć i pokazały osobowość poszczególnych postaci, jak choćby "co te komary jedzą kiedy nie mają hobbitów" z WP. No i bolączka poruszana chyba najczęściej w stosunku do tego filmu - krasnoludy, których w kompanii jest może pięć... Dwalin, Balin, Gloin, Oin, Bombur. Reszta albo wygląda jak pokraczne gnomy, albo  superhero prosto z okładki Men's health.  Pewnie, że miło zawiesić żeńskie oko na Filim, Kilim czy Thorinie, ale w takim celu wolę ich nieco mniej uzbrojonych i owłosionych... Ani rysy twarzy, ani budowa ciała nie przywodzi na myśl żylastego niskopiennego kowala.

Żeby nie było, to jest świetny film, i polecam go wszystkim miłośnikom Tolkiena i Jacksona. Jest masa smaczków, jest masa scen zabawnych i żartobliwych, a wszystko zrealizowane z przepychem jaki można sobie wymarzyć przy możliwościach dzisiejszej technologii. ja sama pewnie obejrzę go jeszcze nie raz, ale chwilowo - wracam jednak do ponownego czytania książki.

A na koniec jeszcze ciekawostka, ale oglądac tylko po odstawieniu wszelkiego rodzaju napojów - Radziecka interpretacja Hobbita z 1982r - pełnometrażowy film aktorski, niestety tylko w wersji językowej zza Buga:
"Dobre utra"



sobota, 26 listopada 2011

Paolo Coelho - Alchemik

Witam ponownie, jeżeli jeszcze ktoś do mnie zagląda. Za długa nieobecność przeproszę, ale poprawy obiecywać nie będę, bo sama już nie wiem jak to jest z tym moim pisaniem. Często po prostu nie mam siły nic sensownego naskrobać, a czasem po prostu zaczynam z linku na link skakać po internecie i tracić poczucie czasu. W każdym razie jestem dziś ponownie z recenzją książki.

Paolo Coelho Alchemik
Drzewp Babel, luty 2003



Ostatnio trudno mi przeczytać książkę. Sięgam po interesujący tytuł i tracę zapał po kilku kartkach/w połowie czytania. Z Alchemikiem było inaczej - sięgnęłam po nią jako 'zabijacz czasu" na kilkanaście minut, kiedy Młody ogląda bajki... I już nie odłożyłam aż do późnej nocy. I dokończyłam następnego dnia. Czytało mi się szybko, łatwo i przyjemnie, historyjka była dosyć wciągająca ale też bez zbędnych udziwnień u poplątań, a jednocześnie optymistyczna i jakoś tak energetyzująca, czego bardzo mi w takie ponure dni potrzeba.

Alchemik opowiada o młodym człowieku, który miał zostać księdzem, co było wielkim marzeniem jego rodziców, ale wolał zostać zwykłym pasterzem aby zachować wolność i swobodę podróżowania. Marzy on o podróżach i spełnia to marzenie poznając do woli Andaluzję za cenę spania na gołej ziemi, braku wygód i jakichkolwiek dóbr poza tym, co uniesie na plecach. Jest w tym swoim prostym życiu szczęśliwy, aż któregoś dnia przyśnił mu się skarb, i zaczyna szukać znaczenia tego snu. Znajduje w sobie ponownie odwagę, aby porzucić wszystko to, co zna, i kolejny raz wyruszyć w daleką podróż. Nie jest to podróż łatwa i prosta, spotyka go wiele przeciwności i niepowodzeń, jednak Santiago skupia się w życiu na jego jasnej stronie i stanowczo, choć nie pośpiesznie, dąży do celu swojej podróży. Dążenie do jasno wyznaczonego celu zostaje wynagrodzone i Santiago staje się właścicielem skrzyni pełnej klejnotów.

Oczywiście podróż z Andaluzji do Egiptu, nawet najbardziej ekscytująca, nie wystarczy na całą książkę. Toteż jest ona tylko alegorią i kanwą do ukazania Podróży Życia, dążenia do Wielkiego Dzieła i Duszy świata oraz poznania i podążania za Własną Legendą. O tym wszystkim rozmyśla bohater, rozmawia z współpodróżnikami i na końcu znajduje Alchemika - tego, który już ukończył swoje Wielkie Dzieło i pomaga innym w odkryciu ich własnych legend. Alegorie te nie są w jakiś wykwintny sposób przedstawiane za pomocą retoryki, lecz raczej obrazów przyrody i życia ludzi. Przekazują wiarę we własne możliwości i nadzieję na spełnienie marzeń. Nie jest to książka bardzo ambitna pod względem strukturalnym, ale piękna opowieść, bajka z morałem, z pozytywnym przesłaniem wiary w ludzi i w siebie samego. Pod tym względem bardzo kojarzy mi się z "Małym księciem" Antoine Saint-Exupery'ego.

Cytaty:
"....Człowiek, który przetrząsał juki Alchemika, natknął się na kryształowy flakonik wypełniony płynem i na szklane jajo żółtej barwy, niewiele tylko większe od kurzego.
 - Co to takiego?  - zapytał.
 - Eliksir Długowieczności i Kamień Filozoficzny. Jest to Wielkie Dzieło Alchemików. Kto pije ten płyn, nie choruje nigdy, zaś maleńki okruch tego kamienia przemienia każdy metal w złoto.
Trzej mężczyźni wybuchnęłi gromkim śmiechem, a Alchemik śmial się wraz z nimi. Jego odpowiedź widocznie przypadła im do gustu, bo pozwolili im odejść bez przeszkód. 
 - Czyś ty rozum postradał? - wykrzyknął młodzieniec (Santiago), gdy zniknęli im z oczu. - Dlaczego odpowiedziąłeś im w ten sposób?
 - Aby ci pokazać proste prawo, które rządzi tym światem:nigdy nie dostrzegamy skarbów, które mamy tuż przed oczyma. A wesz, dlaczego tak się dzieje? Bo ludzie nie wierzą w skarby."


" Każda istota ziemska, cokolwiek by czyniła, odgrywa zawsze głóną rolę w dziejach świata. Oczywiście, nic o tym nie wiedząc"

czwartek, 10 lutego 2011

Assassins' Creed

Długo mnie nie było... Ale chyba już mi i komputerowi trochę lepiej i postaram isę nadrobic nieco zaległości. Niestety, nie czytałam tak dużo, jak bym chciała, ani nawet jak zwykle - większość pozycji odkładałam po kilku stronach, zniechęcona. Dziś pierwsza rzecz, którą udało mi się doczytać do prawie końca.

Może kogoś zdziwię, ale nie, nie będzie o grze komputerowej. Jakoś tak od czasu WOWa nie ciągnie mnie do tego typu rozrywki. Będzie o książce i filmie o tym tytule :)

Assassin's Creed - Lineage
 Żródło obrazka - Wikpedia

Jakiś czas temu (dość długi), zupełnie przypadkowo natknęłam się na urywek tego filmu. Potem udało mi się znaleźć pełną wersję. Bardzo mi się spodobały, nawet jeszcze kiedy nie znałam informacji na temat jego powstania.

Filmiki  - 3 krótkie epizody - opowiadane są przez głównego bohatera, Giovanniego Auditore, który w dzień jest przykładnym obywatelem i szanowanym bankierem we Florencji, a w nocy przywdziewa stój assassina i wyrusza w misjach zleconych przez Lorenza de Medici. oczywiście sama fabuła filmu nie jest w żadnym stopniu odkrywcza ani zaskakująca, choć kilka scen skojarzyłam dopiero po przeczytaniu książki :) Natomiast bardzo fajnie ogląda się prawdziwych aktorów w scenach typowych dla animowanych filmików-przerywników w grach. Sposób prowadzenia kamery również przypomina ten znany z gier bardziej niż typowo filmowe ujęcia. Również sceneria, światło kojarzą się z estetyką gier - dopiero czytając informacje na ten temat dowiedziałam się, że aktorzy grali na "green boxie" a całość scenerii generowana była w engine gry i dodatkowo teksturowana! Kolejną rzeczą, która mnie urzekła - w wielu filmach historycznych najmniej uwagi przykłada się do strojów epokowych. Przeważnie są w jakimś stopniu stylizowane, więcej w nich fantasy niż historii. Tutaj naprawdę, poza oczywiście kostiumem assassina, nie byłam w stanie się przyczepić do niczego, stroje doskonale odwzorowane i zgrane w czasie - nic dziwnego, skoro są to w dużej części odtworzone autentyczne stroje. Świetnie wyglądają też sceny walki, są bardzo dynamiczne i szybkie - czego nie można powiedzieć o momentach, gdy Giovanni skrada się po dachach czy zeskakuje - tutaj już jednak można było zatrudnic kaskadera.

Ogólna ocena - 9 Polecam!


Zachęcona filmikiem, kupiłam sobie książkę.
Źródło obrazka - Empik

No i niestety, rozczarowałam się mocno. Podchodziłam do tej książki trzy razy, i nie udało mi się jej przeczytać do końca. Książka pisana jest według skryptu gry, ma mocno zaburzona koncepcję czasu - np Ezio uciekają z matka i siostrą pieszo do posiadłości swego wuja, i z opisu wynika, że zajmuje im to dwa, najdalej trzy dni. Powrót zajmuje florentczykowi dwa dni jazdy konnej. Z pobytu u wuja dowiadujemy się o tygodniu, dwóch ćwiczeń, potem w rozmowie pojawia się zdanie, że minęła już zima, a po powrocie do Florencji Claudia skarży się, że nie było go dwa lata, itd. Oczywiście jest to logiczne, że treningi i bijatyki zajmują sporo czasu, niemniej jednak z samej akcji tego upływu czasu nie widać, i te wtrącenia są mocno zaskakujące dla czytelnika. Ponadto znajomości Ezio są mocno nieprawdopodobne, nie przepadam za superbohaterami w scenerii historycznej.

Generalnie polecam jedynie wielbicielom serii i gry komputerowej 4/10

.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Przegląd filmowy

Krótko i treściwie, bo nie ma się za bardzo o czym rozpisywać.

Marmaduke, pies na fali., rezyseria Tom Dey
zdjęcie pochodzi z Filmweb

 Komedia familijna produkcji USA. Poszliśmy obejrzeć w ramach weekendu rodzinnego. Polecam wszystkim blondynkom i sterydom. Choć w sumie tez nie, bo chociaż film dzieje się na Florydzie, to jedyne ciała na jakie można popatrzeć to psie ciała. Całkiem zresztą niczego sobie, dlatego daję temu filmowi jakiekolwiek punkty. I jeszcze za sceny między 2 a 10 minutą filmu. Film słaby i sztampowy nawet jak na ten gatunek, dialogi tak ambitne, że połowę mogłam sama wygłaszać z wyprzedzeniem, filmy " z punktu widzenia" zwierzaka czy dziecka sa ok, ale niech ten zwierz nie kłapie cały czas komputerową paszczą!

Ogólna ocena 4/10

Elisabeth, reżyseria: Shekar Kapur, scenariusz: Michael Hirs, Wielka Brytania, 1998
 Obraz pochodzi ze strony Stopklatka


Film swego czasu robiący furorę, bardzo zachwalany i zbierający doskonałe recenzje. Podczas gdy w żaden sposób nie można się przyczepić do gry aktorskiej takiej śmietanki, muszę powiedzieć, że jestem rozczarowana scenariuszem.  Jak na film historyczny, zawiera zbyt mało faktów, jak na romans, zbyt wiele polityki. Film jest przedstawiany jako biograficzny, niestety zawarte w nim fakty podane są sucho i chaotycznie, bez uzasadnienia skąd takie a nie inne sytuacje, spiski, intrygi, sytuacja polityczna i społeczna kraju jest tylko wspomniana raz czy dwa. Zachowania bohaterów też raczej odbiegają od prawdy historrrycznej tego okresu, chwilami czułam się jakbym oglądała film o Ludwiku i Marii Antoninie. Osiemnasto- i dziewiętnastowieczne przybrania głowy przemieszane ze strojami szesnasto- i siedemnastowiecznymi nie pomogły. Jeżeli podejść do tego po prostu jak do filmu kostiumowego, jest całkiem niezły.

Ogólna ocena - 7/10
.

niedziela, 21 listopada 2010

Jarosław Grzędowicz, Wypychacz zwierząt.

Jarosław Grzędowicz, Wypychacz zwierząt
Fabryka Słów, Lublin 2008


 Obraz ze strony Fabryki Słów

 Zbiór/antologia opowiadań autora, publikowanych wcześniej w różnorakich pismach, które powstawały na przestrzeni kilku co najmniej lat, zebrane w całość. Bardzo dobrze, że się tak stało, bo raczej małe są szanse aby dotrzeć do nich wszystkich w inny sposób. Oczywiście, oznacza to również, że opowiadania mają różny styl - niemniej jednak warsztatowo są wszystkie doskonałe. Bardzo różniące się od siebie, zarówno długością, tematyką jak i stylem opowiadania. Są tu zagadki kryminalne, opowieści o duchach, thrillery, ale też opowiadanka moralizatorskie i opowieść wigilijna. "Hobby ciotki Konstancji" ma stron 7, "Wilcza zamieć" równo setkę. Bohaterowie wybierają się kolonizować nowe światy albo po prostu balangują na formowych wyjazdach na Karaiby. Rozwiązują zagadki, prowadzą wyścigi ze śmiercią, albo piją z dawno niewidzianymi kumplami, podczas gdy duchy, kosmici i podróżnicy w czasie odwiedzają nasz miły kraj.

Jest to według mnie duży plus dla autora, który potrafi nas zaprowadzić do fantastycznego świata w centrum Warszawy czy innych Górek Mniejszych. Nie potrzebuje się rozwodzić w opisach krajobrazu, gdyż w jego opowiadaniach rysuje się świat odległy od naszego, a jednak bliski. I to wcale nie znaczy, że zawsze brudny, szary i nudny. Jego postacie zarysowane są bardzo silnie, choć w niewielu słowach, w zależności od konwencji są motorem poruszającym machinę przyszłości albo siedzą w miejscu i rozmyślają, przybliżając nam zmiany w ich otoczeniu. Prawie wszystkie opowiadania jednak skrywają w sobie zagadkę, puentę która potrafi całkowicie zmienić wydźwięk dotychczasowych słów.

Mam jedno ale do autora/wydawcy. Książka jest dosyć makabryczna w wielu momentach, w niektórych opowiadaniach słowa wręcz ociekają krwią, okrucieństwem i perwersjami, a nie ma nigdzie ostrzeżenia o tym, jest dostępna na półkach z fantastyką, po którą często sięgają młode osoby. Powinno pojawić się jakieś dyskretne ostrzeżenie, lub przynajmniej dokładniejsza klasyfikacja pozycji, bo wiele wrażliwszych osób może być zniesmaczonych wizjami przedstawianymi w opowiadaniach. niemniej jednak, doskonała pozycja dla tych, którzy lubią takie klimaty, a przy okazji nie boją się używać szarych komórek.

Ogólna ocena 9/10
.

niedziela, 14 listopada 2010

Retired, Extremely Dangerous

Producenci filmowi nas (mnie?) w tym roku rozpieszczają. Chyba przez ostatnie 3 lata w sumie nie byłam na takiej ilości filmów jak do tej pory, a drugie tyle obejrzała bym gdyby nie jakość repertuaru naszego miejscowego kina i odległość od jakiegoś sensownego. Nie mówię nawet o samej jakości produkcji, ale o ich nagromadzeniu.

Obraz ze strony Film.wp.pl

Co może robić emerytowany agent CIA? No cóż, sam fakt przeżycia tak długo jako agent operacyjny samo w sobie jest ewenementem, więc może na przykład ześwirować i zamieszkać na bagnach Florydy ukrywając się przed wszystkim, powodowany manią prześladowczą. Może prowadzić luksusowy pensjonat, od czasu do czasu wyskakując "na jednego". Może dożywać swoich dni w domu spokojnej starości, podszczypując pielęgniarki. Może na odległość podkochiwać się w romantycznej agentce ubezpieczenia społecznego. Ale na pewno nie może wyjść z formy, zarówno fizycznie, jak i pod względem gotowości do akcji, jak Frank Moses, zaskoczony przez squad egzekucyjny w hmm..... toalecie. Ścigany po całym kraju, Frank musi dowiedzieć się kto chce jego śmierci i dlaczego akurat teraz. Po pomoc udaje się, a jakże, do starych kumpli, i razem stają przeciwko potężnym przeciwnikom, doświadczenie i determinacja kontra wpływy i pieniądze.

Film sygnowany znanymi nazwiskami, kolejny "powrót po latach" dla niektórych. Wybierałam się na ten film z obawami, bo różnie się takie come-backi sprawdzają, szczególnie w filmach akcji. Absolutnie się nie rozczarowałam, panowie ( i panie) w świetnej kondycji zarówno aktorskiej, jak i fizycznej. Zarys fabuły oklepany jak nie wiem co, ale realizacja rewelacyjna, choć nieco nierzeczywista. Zwroty akcji w wielu momentach przewidywalne, ale okraszone scenami i gagami które pozwalają je wybaczyć. Postacie zarysowane interesująco, włączając głównego antagonistę, rozwiązanie akcji ciekawe - oczywiście w kwestii "jak" a nie "czy", bo przecież wiadomo, że dobrzy zwyciężą. Masa gagów i żartów językowych i sytuacyjnych, fabuła bez nieprzewidzianych dłużyzn i przynudzania, pełna drobnych zawirowań. Świetny film na weekendowy wieczór.

Ogólna ocena - 8/10. polecam.




.

wtorek, 21 września 2010

Dan Brown - The lost Symbol

Dan Brown, the Lost Symbol
Corgi, 2010
Źródło grafiki - Merlin

Telefon od przyjaciela o 6 rano w niedzielę raczej nie jest normą i budzi pewne obawy. Na szczęście Robert Langdon, profesor Harvardu, znawca starożytnej symboliki i samozwańczy tropiciel tajemnic jest w stanie zaradzić kłopotom przyjaciela. W trybie natychmiastowym potrzebuje on kogoś na zastępstwo do wygłoszenia wykładu na dorocznym zebraniu członków Smithsonian Institute - i to nie byle gdzie, bo w National Statuary Hall w Waszyngtonie. Peter Solomon przysyła po swego przyjaciela prywatny odrzutowiec i limuzynę, aby dotarł on na czas. Jednak sprawy komplikują się po przybyciu na miejsce. Sala, w której ma się odbywać spotkanie jest pusta, urzędnik instytutu nie ma pojęcia o żadnym zebraniu, a Peter Solomon nie odbiera telefonu. Wkrótce po wejściu Langdona do Kapitolu, zagrożone zostaje bezpieczeństwo kraju a strażnicy znajdują ludzką dłoń - niestety, bez właściciela. 

Wydaje się, ze nie tylko szaleniec wieży, że w centrum stolicy USA ukryty jest tajemny portal do wiedzy, który tylko Robert Langdon będzie w stanie znaleźć i otworzyć. Jego wiedzy nie dowierza jednak dyrektor tajnej komórki CIA, Sato, grożąc Langdonowi aresztem jeżeli natychmiast nie zacznie współpracować z federalnymi w odkrywaniu tajemnic loży masońskiej i spełnieniu żądań porywacza. W innym miejscu, siostra Petera, Katherine, ryzykuje nie tylko wyniki swoich przełomowych badań.

Pod względem fabularnym powieść jest równie wyśmienita jak "Kod Da Vinci" czy "Anioły i Demony", zwroty akcji następują w najbardziej nieoczekiwanych momentach, przyjaciele okazują się wrogami, a wrogowie.. no cóż, czasem są po tej samej stronie. To wszystko okraszone zagadkami, sekretami, symboliką, alegorią i tajemnymi kodami, nigdy nie wiadomo, czy wiadomość należny interpretować dosłownie, czy metaforycznie. Waszyngton okazuje się kopalnią tajemnych, ale wyraźnie widocznych dla wytrenowanego oka symboli i nawiązań do tajemnic masońskich, pozostawionych dla potomnych przez Ojców Narodu. Biedny profesor ściga się z czasem,  ucieka przed policją, goni szaleńca i jednocześnie myśli na wysokich obrotach, próbując rozwiązać kolejne tajemnice ukryte w sobie jak babuszki.

Jedną rzeczą, która niestety nie podoba mi się w tej książce, jest wyraźna indoktrynacja. To już nie tylko powieść, której kanwą jest jedna z teorii spiskowych, ale wyraźne gloryfikowanie masonizmu, jego wkładu w historię i rzekomy postęp, a także filozofii New Age. Kolejną, pewne założenia "nauki noetycznej" prezentowane przez Katherine, i jej rzekome dokonania na tym polu. A, no i tym razem między Katherine i Langdonem nie ma szans na romans!

ogólna ocena - 8/10

.

Terry Pratchett - Straż nocna.

Terry Pratchett, Straż Nocna
Prószyński i s-ka, Warszawa 2008
źródło grafiki Discworld.pl

Kolejny tom serii o Straży Miejskiej Ankh Morpork.W 30 rocznicę Rewolucji rozkwitają bzy, przestępczość na ulicach Ankh Morpork również kwitnie, Gildia Skrytobójców testuje zabezpieczenia domu Vimesów a na świat się wybiera pierworodny Lady Sybil. W pościgu za szaleńcem i mordercą Samuel Vimes wspina się na dach Magicznego Uniwersytetu, co nie jest najlepszym pomysłem nie tylko z powodu kąpieli Nadrektora, ale również nadciągającej burzy magicznej. Trafiony piorunem w polu magicznym biblioteki komendant zostaje prze-teleportowany w inny wymiar - niestety, ma towarzystwo, i to nieodpowiednie. Koleje historii zostają naruszone, przyszłość staje pod znakiem zapytania a mnisi w pomarańczowych szatach tańczą po ulicach w rytm bębenków urządzając ogród medytacji z użyciem butelek po piwie i niedopałków papierosów.

Fabuła książki kręci się prawie w całości wokół Vimesa, dostajemy więc potężną dawkę jego cynizmu i logiki. Wprowadzony rys historyczny miasta pozwala nieco przybliżyć sobie znanych nam ze "współczesnego" Ankh Morpork bohaterów, pokazuje nam moment pojawiania się kilku interesujących elementów i zależności pomiędzy postaciami. Ten tom jest według mnie znacznie bardziej skupiony na przemyśleniach i poważniejszy od poprzednich - przy czym bynajmniej nie oznacza to zmniejszonej dawki humoru, po prostu taki jest wydźwięk fabuły. niestety, nie bardzo do mnie takie połączenie dociera. Nie bardzo przemawia też do mnie interpretacja pętli czasowej i działania Lu Tze.

Cytaty:
"- Jutro jest proces - przypomniał ostro Vimes
- A tak, oczywiście. i będzie uczciwy - zapewnił patrycjusz
- lepiej, żeby był - oświadczył Vimes. - W końcu zależy mi, żeby ten drań trafił na szubienicę." s 334

"Ozdobna blaszana wanna nadrektora Niewidocznego uniwersytetu została uniesiona z podłogi, skwiercząc, przeleciała przez jego gabinet, wyfrunęła z balkonu i wylądowała na trawniku ośmiobocznego dziedzińca kilka pięter niżej, nie wylewając przy tym więcej niż kubka piany.
Nadrektor Ridcully znieruchomiał ze szczotką na długim kiju w połowie pleców.(....)
Przez otwarte drzwi Ridcully wkroczył do Biblioteki.
- Co się tu dzieje? - zapytał.
Strażnicy obejrzeli się i wytrzeszczyli oczy. Duża gruda piany, która do tej chwili rzetelnie wypełniała obowiązek dbania o elementarną przyzwoitość, spłynęła wolno na podłogę.
- Co jest? - warknął Ridcully. - Maga nie widzieliście czy co?
Jeden ze strażników stanął na baczność i zasalutował.
- Kapitan Marchewa, sir. Nigdy, ehm... nigdy nie widzieliśmy tak dużo maga, sir.
Ridcully rzucił mu tępe spojrzenie, często wykorzystywane przez osoby z ostrą przypadłością deficytu szybkiego pojmowania.
- O czym on mówi, Stibbons? - zapytał kącikiem ust.
- Jest pan, no... niedostatecznie ubrany, nadrektorze.
- Co? Mam przecież kapelusz, prawda?
- No tak, nadrektorze...
- Kapelusz = mag, mag = kapelusz. Cała reszta to fatałaszki. Zresztą nie mam wątpliwości, że wszyscy jesteśmy ludźmi światowymi... - Ridcully rozejrzał się i po raz pierwszy dostrzegł pewne cechy strażników. - I krasnoludami światowymi... ach, i trollami światowymi, naturalnie... a także... kobietami światowymi, jak widzę... ehm... - Nadrektor zamilkł na chwilę. - Panie Stibbons...
- Tak, nadrektorze?
- Będzie pan uprzejmy pobiec do moich pokojów i przynieść stamtąd moją szatę?
- Oczywiście, nadrektorze.
- A tymczasem proszę mi pożyczyc swój kapelusz...
- Ale przecież nosi pan już własny kapelusz, Nadrektorze - zauważył Myślak.
-W istocie, w istocie... - przyznał Ridcully..."  s 40

Ogólna ocena 7/10


.

Świat Dysku - Terry Pratchett

Terry Pratchett, Świat finansjery
Prószyński i S-ka, Warszawa 2009
źródło obrazka Discworld.pl

Akcja książki dzieje się w Ankh Morpork, które znamy już prawie jak własne miasto, rozpoznając na ulicach przechodniów. Tym razem jednak bohaterem jest nowa postać (no, prawie nowa, bo to już druga książka o Moiście von Lipwigu) - złoty chłopiec, zarządca Urzędu Pocztowego, kandydat na przewodniczącego Gildii Kupców, ulubieniec bogów. W poprzednim tomie udało mu się doprowadzić do porządku Urząd Pocztowy - stary działał nawet gorzej niż polska poczta za komuny - do tego stopnia, że mieszkańcy Ankh-Morpork ustawiają zegarki według przyjazdu Quirmskiego Wahadłowca. Idealna osoba, aby powierzyć mu funkcjonowanie Królewskiej mennicy i miejsce w zarządzie Banku Ankh Morpork, jak sądzi Lord Vetinari. Są tylko dwie drobne przeszkody. Po pierwsze, ze skarbca banku ulotniło się 10 ton złota, będącego bankowym zabezpieczeniem. Po drugie, Moist jest złodziejem i oszustem, to znaczy, przepraszam, był. Po latach pomysłowych, oryginalnych i ściśle bezkrwawych przestępstw urwał się ze stryczka (dosłownie) i "zrzucił cętki" aby stać się Moistem von Lipwigiem.

Akcja w całości dzieje się w metropolii, i cały świat kręci się wokół Moista. Moist natomiast kręci się wokół Prezesa Banku Ankh Morpork i pieniędzy. W przerwach między nocnymi wspinaczkami po budynkach, Ekstremalnym Kichaniem, włamywaniem się do miejsc, do których posiada własne klucze i spotkaniach z Patrycjuszem. Poznajemy również uroczych Pucci (włoskie "aniołek") i Cosmo Lavishów (ang "hojny" lub "obfity"), potomków poprzedniego właściciela Banku, głównego kasjera pana Benta, a także ukrytych pod piwnicznym cudzołożeniem Huberta, Chlupera i Igora. W takim towarzystwie Moist robi pieniądze. Cienkie.

Książka jest interesującym studium postaci, psychologii tłumu i świetnym przykładem żonglowania słowami - Moist często konstruuje swoje wypowiedzi w ten sposób, aby mówiąc prawdę (zupełnie niezgodną z oczekiwaniami odbiorcy), przekonać go, że się z nim równocześnie zgodził. Prawnicy powinni brać lekcje u Pratchetta! W książce jest również wiele scen z Patrycjuszem, co z jednej strony jest jej wielkim atutem, ale z drugiej zaczyna go odzierać z tej nierzeczywistości, nimbu bycia "ponad". Podobają mi się rozgrywki słowne pomiędzy nimi dwoma, analizy Vetinariego i jego sposób myślenia, przewidywania kolejnego kroku i znajomość psychiki ludzi. Książkę czyta się bardzo dobrze, lekko, choć ostrzegam - po przeczytaniu może boleć brzuch i mięśnie twarzy!


Kilka cytatów:
"- Trochę nas poniosło - tłumaczył Moist - myśleliśmy nieco zbyt kreatywnie. Ułatwiliśmy mangustom mnożenie sie w skrzynkach na listy, żeby wyeliminowac węże...
Vetinari milczał.
- Ekhm... które, przyznaję, sami wprowadziliśmy do skrzynek na listy, żeby zredukować liczbę ropuch...
Vetinari sie powtórzył.
- Ekhm... które, to fakt, nasz personel wkładał do skrzynek na listy, żeby odstraszyć ślimaki...
Vetinari pozostał bezgłośny.
- Ekhm... te zaś, co muszę uczciwie zaznaczyć, dostały sie do skrzynek z własnej inicjatywy, aby pożywić się klejem na znaczkach - dokończył Moist świadom, że zaczyna bełkotać.
- No cóż, przynajmniej zaoszczędziły wam pracy z umieszczaniem ich tam własnoręcznie - stwierdził z satysfakcją Patrycjusz." s 18

" Vetinari - Czeka pana, panie Lipwig, życie pełne spokojnego zadowolenia, społecznego szacunku i oczywiście, kiedy czas się dopełni, emerytura. Że nie wspomnę o dumnym, złoconym łańcuchu.
Moist skrzywił się boleśnie.
 - A jeśli nie zrobię tego, czego pan żąda?
 - Hmmm? Och, źle mnie pan zrozumiał, panie Lipwig. To właśnie pana czeka, jeśli odrzuci pan moja propozycję. Jeśli pan ją przyjmie, tylko spryt zdoła pana ocalić przed potężnymi i niebezpiecznymi wrogami, a każdy dzień przyniesie nowe wyzwania. Ktoś może nawet próbować pana zabić. " s 27

" Drumknott -(...) mam jednak wrażenie, że uczciwość bierze w nim górę.
Vetinari znieruchomiał z nogą opartą o stopień.
- Rzeczywiście. Ale czerpię pociechę z faktu, że po raz kolejny ukradł ci ołówek.
- A jednak nie, sir, ponieważ bardzo uważałem, żeby schować go do kieszeni - triumfalnie oświadczył Drumknott.
- Tak.-  przyznał z zadowoleniem Vetinari, zapadając się w trzeszczącą skórę, gdy tymczasem Drumknott zaczął desperacko poklepywać się po kieszeniach. - Wiem. " s 73

Ogólna ocena - 9/10


.

wtorek, 7 września 2010

Ewa Białołęcka - Wiedźma.com.pl

Ewa Białołęcka, Wiedźma com.pl
Fabryka Słów, Lublin 2010
Źródło grafiki - Empik

Fajnie jest dostać niespodziewany spadek. Jeszcze fajniej, jeżeli akurat jest się, zresztą nałogowo, bez kasy. Dodatkowy bonus, kiedy spadek otrzymuje się od osoby, która nie jest nam szczególnie bliska. Trochę gorzej, gdy tym spadkiem okazuje się chałupa na końcu świata, gdzie wrony zawracają. W przypadku redaktorki uzależnionej od Internetu, wyprawa w nieznane do wiochy, do której nie ma nawet porządnej drogi, a PKS dojeżdża raz dziennie do pobliskiej (bagatela, parę kilometrów) "metropolii" z jednym sklepem monopolowym, sytuacja wydaje się przesądzona. Taaa... przesądzona.... to teraz zacznijmy o przesądach. Dlaczego miejscowi żegnają się krzyżem, słysząc nazwisko , świętej pamięci, nieboszczki? Kim jest chowający się po krzakach blondyn w mundurze SS, o którym mieszkańcy nie maja pojęcia? Co robi w sypialni przedpotopowy, ale za to doskonale zabezpieczony, sejf? Skąd wziąć kasę na spłatę podatku od wzbogacenia?

Ostrzegam, nie wiem, czy książka ta nadaje się dla facetów. nie jest to typowa "literatura w spódnicy", romans co prawda jest, ale jakiś taki kulawy, akcja jak na pełnym morzu - straszna huśtawka, to pędzi na złamanie karku, to zatrzymuje się by obejrzeć widok za zakrętem, trup ściele się gęsto. Natomiast spora dawka metafizyki, ektoplazmy, czarownic, zaklęć, talizmanów i rozmów z duchami może niektórych odstręczać. Powieść napisana z dużą dawką humoru i erudycji, doskonałą znajomością języka, i to nie jednego (uwaga - brak tłumaczeń), przymrużeniem oka w kierunku czytelnika. Polecam

Ocena - 10/10
.

Piers Anthony - Pamięć absolutna

Piers Anthony, Pamięć absolutna
Wydawnictwo Atlantis, warszawa 1990
na podstawie filmu "Pamięć absolutna", którego scenariusz powstał na podstawie opowiadania P.K.Dicka "Przypomnimy to panu hurtowo"

Jest wiek XXI (tak, to dość stare opowiadanie :P), ludzkość rozpoczęła kolonizację i eksploatację Marsa. Jednak warunki panujące na powierzchni są bezwzględnie wykorzystywane przez administratora Marsa Cohaagena. Podatki za powietrze i inne niezbędne do życia artykuły wywołały bunt i powstanie Frontu Wyzwolenia Marsa, którego ataki na kopalnie turbinytu grożą zatrzymaniem wydobycia. jest to nie do pomyślenia, jako że substancja ta, występująca wyłącznie na czerwonej planecie, jest podstawowym źródłem przewagi Bloku Północnego w wojnie na przeludnionej Ziemi. 

W takich oto komfortowych warunkach żyje nasz protagonista - Douglas Quaid, robotnik budowlany. Co dziwne, marzy on o wyprawie na Marsa. Jego sny dręcza go do tego stopnia, że postanawia skorzystać z oferty firmy Rekall, oferującej wszczepianie fałszywych wspomnień z wakacji w wymarzonej scenerii. Na przykład w kurorcie turystycznym na Marsie, wraz ze sfałszowanym kompletem zdjęć, rachunków i biletem na prom. Za drobną dodatkową opłatą, również jako ktoś zupełnie inny, na przykład tajny agent. Oczywiście wspomnienia ostatnich godzin w biurze są wymazywane, i zastępowane wizytą w agencji turystycznej, aby "kontinuum" było pełne.

Ciekawa, choć nie najnowsza, fabuła oparta na założeniu piętrowego grzebania w pamięci. Czy sny są wspomnieniami, czy wspomnienia są sfabrykowane na podstawie snów? Do jakiego stopnia człowiek jest się w stanie identyfikować z inną osobą, na ile narzucenie/nadpisanie nowej osobowości jest trwałe? Co jest rzeczywistością, a co snem, wspomnieniem? Skąd możemy wiedzieć, co jest prawdą, kiedy można sfabrykować wspomnienia? Książka jest wciągająca, dobrze napisana,  w "pierwszej warstwie tekstu" jest to powieść sensacyjno-kryminalna, jednak dla zainteresowanych w fabule kryją się odniesienia do kolejnych warstw. Polecam.

Ocena 9/10


.

Jacek Piekara - Ja, Inkwizytor

Dalszy ciąg maratonu książkowego.

Jacek Piekara, "Ja, Inkwizytor - Wieże do nieba",
Fabryka słów styczeń 2010
źródło grafiki Polter

Jak od razu widać po tytule, jest to kontynuacja sagi o Mordimerze Madderdinie. A właściwie to nie kontynuacja, tylko... no co, prequel, wprowadzenie, wstęp? Mordimer nie jest dumnym przedstawicielem biskupa Hez Hezronu, lecz dopiero skromnym uczniem w jednym, i świeżym absolwentem Akademii w drugim z opowiadań. To znaczy, skromnym w założeniu, bo w swojej własnej opinii przewyższa on wielu już urzędujących inkwizytorów.

W pierwszym opowiadaniu poznajemy młodego Mordiego tuż przed egzaminem licencyjnym, gdy w towarzystwie tłustego, leniwego i obrzydliwego Mistrza Inkwizytora Alberta Knotte musi rozwiązać zagadkę okrutnych morderstw popełnianych na kobietach z otoczenia hrabiny von Sauer. Niewiele w tym opowiadaniu Mordimera, jakiego znamy. Niby i schemat postępowania podobny, charakter tez nie odbiega od postaci rozwiniętego inkwizytora bardziej niż u młodego człowieka, są "mordimerowe" przemyślenia dla czytelnika, jest cięty dowcip, ale to wszystko jest rozmyte i spłycone. Śledztwo stoi w miejscu pomimo kolejnych ofiar, Mordimer błądzi na oślep po mieście pijąc z przygodnymi osobami w nadziei na pociągnięcie języka, Knotte pije na umór na koszt Hrabiny. Jedynym powodem do przeczytania tego opowiadania może być (przed)ostatnich kilka stron, kiedy niemal magicznie zagadka zostaje rozwiązana, większość postaci okazuje się być kimś innym niż się spodziewamy. A samo zakończenie - no cóż, trochę zbyt jednoznaczne w porównaniu z tym, do czego nas Piekara przyzwyczaił, niemniej jednak również nie takie, jakiego można by się spodziewać. Wyraźnie Mordimer nie opanował jeszcze wiedzy o ludzkich charakterach w stopniu zadowalającym.

Opowiadanie drugie, Wieże do nieba, przenosi nas do Christainii, przyszłej stolicy. Dwa zwalczające się obozy - arcybiskup Christianii i Zakon Miecza Pańskiego postanawiają wybudować w tym mieście katedrę. Każde z nich oddzielnie oczywiście. I jeden drugiemu próbuje utrudnić pracę maksymalnie - a to napadając na robotników, a to spowalniając transporty, a to nasyłając na drugiego Skarbówkę, tfu, Inkwizytorium. Tu więc do akcji wkracza Mordrimer, z uporem szukający śladów używania czarnej magii i innych niedozwolonych dopalaczy na budowie. Szuka, i szuka, i szuka, aż znajduje. Maksymiliana Tofflera, Inkwizytora Jego Ekscelencji biskupa Hez Hezronu.
"No to było po sprawie. Przynajmniej dla mnie. Skoro w całą rzecz wmieszały się takie persony jak inkwizytor z Hezu, nie miałem już czego tu szukać."
Niemniej jednak, Toffler okazuje się być człowiekiem przystępnym i  stosunkowo mało aroganckim jak na przedstawiciela biskupa, który daje Mordimerowi lekcję życia. Niekoniecznie wyłącznie od tej niemiłej strony. Niestety, oprócz zaprezentowania kilku "sławnych" postaci i wyjaśnienia kilku powiedzonek Mordimera, opowiadanie to nie wnosi absolutnie nic, jest długie i nudne jak flaki z olejem.

Nie lubię prequeli chyba nawet jeszcze bardziej niż sequeli. Nie lubię, gdy wszystko mi się wyjaśnia jak pierwszoklasiście. Nie lubię, gdy postać zamiast się rozwijać, cofa się. Jeżeli przeczytanie książki zajmuje mi więcej iż 2 dni - pomijając ewentualną wyjątkową jej grubość - uważam, że nie jest to pozycja warta polecania. Natomiast wielki plus należy się wydawnictwu Fabryka Słów za dbałość o szatę graficzną. Okładka, ilustracje wewnątrz, czytelny druk i pięknie stylizowany papier - to naprawdę bardzo zachęca do sięgnięcia po książkę. Niestety, tym razem po odłożeniu jej, jest to jedyne dobre wrażenie.

Ocena 7/10

.

niedziela, 29 sierpnia 2010

The House of Night

Seria książek "Dom Nocy"/A House of Night
P.C. Cast and Kristin Cast
Wersja angielska wydawnictwo ATOM, wersja polska wydawnictwo "Czytaj po zmierzchu"
1. Marked, January 2009 / Naznaczona
2. Betrayed February 2009 / Zdradzona
3. Chosen February 2009 / Wybrana, maj 2010
4. Untamed June 2009 / Nieposkromiona, październik 2010
5. Hunted June 2009
6. Tempted October 2009
7. Burned

Obrazki ze strony House of Night Series

Seria książek dla młodzieży o wampirach. Kto nie trawi tego tematu, niech od razu ucieka ;P. Cóż, głupieję na starość i czytam książki dla młodzieży. Właściwie to nigdy nie przestałam czytać bajek, baśni i fantastyki, a "Timura i jego drużynę" przeczytałam chyba z 10 razy zanim mi zginęła :). Za to w 4 klasie przeczytałam "Potop", "Quo Vadis" i "Sztukę kochania" Wisłockiej :p 

No cóż, nie będę utrzymywać, że jest to literatura przez duże EL, pozycja dla intelektualistów i rozrywka intelektualna. Nie tego oczekuje się po książce ściągniętej w desperacji z półki w Tesco. A na dodatek na Wyspach książki są tańsze niż w Naszym Pięknym Kraju, pomijając już drobny fakt że pozycje wypuszczane są rok-półtora wcześniej. Pierwsze trzy tomy czytałam po polsku, tomy 4-6 po angielsku właśnie. Tłumaczenia nie ma powodu się czepiać, nawet dość specyficzna nomenklatura używana w serii jest dość oczywista i nie razi. 

Autorki zapraszają nas do świata równoległego, zupełnie podobnego do naszego z jednym wyjątkiem - żyją w nim, na praktycznie w pełni akceptowalnym poziomie, Wampiry. Wampiry, w przeciwieństwie do klasyki gatunku, nie są bladolicymi, krwistoookimi potworami które płoną od światła słonecznego, boją się czosnku i wody święconej i nie mogą wejść do domu bez zaproszenia. Nie wypijają też krwi z co drugiego napotkanego człowieka. No, a przynajmniej nie wszystkie.... Są olśniewająco piękne, uzdolnione, posiadają magiczne zdolności i są piekielnie inteligentne. Nicole Kidman jest wampirem. Większość artystów, aktorów i wpływowych osobistości tez. Pewien procent nastolatków w trakcie dojrzewania zmienia się w wampiry-pisklątka i musi opuścić swoją dotychczasową rodzinę, szkołę i przyjaciół i przenieść się do elitarnej szkoły dla wampirów - Domu Nocy. A tam, jak to w każdej szkole, dzieje się wiele ciekawych rzeczy.

No, w sumie nie w każdej szkole lekcje zaczynają się o 9 wieczorem, adepci uważani są za zmarłych, więc nie podlegają wpływom państwowości i uczą się na historii o rejsie "Titanica" z pierwszej ręki. Ale poza tym, to wszystko jest normalne - tworzą się grupy i grupki, życiem rządzi walka o popularność i pozycję, o najlepszego chłopaka, o najfajniejsze buty czy torebkę. Oczywiście, nie mamy do czynienia ze zwykła grupą nastolatków - nasza bohaterka, wraz ze swoimi przyjaciółmi, obdarzona zostaje wyjątkowymi mocami - z którego to powodu oczywiście bardzo szybko narobi sobie wrogów. i to jakich...

Książki czyta się dobrze i szybko, nie są tak banalne jak można się spodziewać, szczególnie pierwsze tomy i zawiązanie akcji, wprowadzenie w świat i określenie charakteru i motywów bohaterów naprawdę potrafi wciągnąć. Dalsze tomy, to już jak zwykle zniżka formy, zaczynają się tworzyć utarte schematy i fabuła staje się bardziej przewidywalna w swojej "nieprzewidywalności". Ostatni tom który czytałam, ""Tempted", pomimo dramatycznego zakończenie niespecjalnie zachęcił mnie do czekania pewnie ze dwa lata aby kupić kolejną pozycję, niemniej jednak gdybym miała ją pod ręką nie wahałabym się przeczytać.
Ogólna ocena - 7-5/10

sobota, 28 sierpnia 2010

Maraton ksiażkowy :P

No cóż, systematyczność nie należy do moich największych zalet. Dlatego z całego serca współczuję wszystkim moim uczniom z okazji zbliżającego się rozpoczęcia roku szkolnego. *wink* Dziś przegląd lektur z ostatniego miesiąca.

Trudi Canavan, Kapłanka w bieli
Wydawnictwo Galeria Książki , Wrzesień 2009
 źródło obrazka - Merlin

Jest to książka osadzona w świecie który autorka opisuje w swojej wcześniejszej trylogiii "Czarnego maga" - moja recenzja TU, ale akcja dzieje się jakieś 700 lat wcześniej, w czasie wojny sahakańskiej.

Niestety, książka mnie zdecydowanie rozczarowała. Trylogia Czarnego Maga napisana była z pomysłem i polotem,  miała wiele ciekawych zwrotów akcji. "Uczennica" jest praktycznie powtórzeniem tych samych wątków - dziewczyna z nizin społecznych przypadkiem odkrywa w sobie ogromny talent magiczny, znajduje dobrego i uczciwego nauczyciela ale szybko zostaje wplątana w intrygi polityczne i wyrusza na wojnę, gdzie w niesamowitym tempie uczy się umiejętności które innym zajmują całe lata. Jest też jedną z niewielu osób w całej armii która zdaje sobie sprawę z problemów jakie niesie podbicie sąsiedniego kraju i wyzwolenie niewolników.

Styl pisania autorki nie zmienił się zbytnio, niestety, niewiele zmieniły się również występujące postacie - są one praktycznie kalkami osób z Trylogii. Wątek miłosny jest przewidywalny, naiwny i płytki, choć momentami zabawny, działania wojenne i polityczne nieprawdopodobne. W akcję wplecionych jest kilka wątków zupełnie nieistotnych dla fabuły, zupełnie oderwanych i niespójnych, nieskończonych. Cała książka robi wrażenie napisanej jako wyjaśnienie kilku wątków występujących w Trylogii - czym jest Wyższa Magia, skąd się wzięły groby magów na terenie Gildii, dlaczego Sachakańscy magowie są tak potężni itp. Przeglądając w księgarni następną książkę, tom pierwszy "Trylogii Zdrajcy", zauważyła również że łączy się ona również z tą książką. Niestety jako pozycja samodzielna jest bardzo słaba. Dodatkowo demotywująco działa sama jej wielkość - jest to prawie 800 stron tekstu, a na dokładkę słaby papier powoduje że wydaje się jeszcze grubsza. Odchudzenie jej o połowę wyszło by na dobre.

Ocena 5/10


Trudi Canavan, Uczennica maga
Wydawnictwo Galeria Książki , 2009 
 
 
 Tom pierwszy nowej serii autorki, osadzonej w zupełnie odrębnym świecie, gdzie wszystkie stworzenia - poczynając od roślin i zwierząt, na humanoidach kończąc, posiadają magiczne zdolności zwane Darami. W zależności od umiejętności posługiwania się Darami, których ludzie potrafią się uczyć, i swojej mocy magicznej mogą zostać uzdrowicielami, kapłanami czy czarownikami.

Książka zdecydowanie lepsza od poprzedniej, "Uczennicy maga" - poprzedniej w mojej kolejce czytania, nie wiem jak były pisane :P Pomimo dosyć infantylnego początku, gdzie na kilku stronach otrzymujemy skróconą historyjkę typu "od zera do bohatera", autorce udaje się wprowadzić na tyle zagmatwane wątki i intrygi że akcja zaczyna wciągać. Zdecydowanym plusem jest świat, który jest zdecydowanie dojrzalszy i lepiej przemyślany niż w "Trylogii Czarnego Maga", oraz postacie - pomimo, że klasyczne, są interesujące i opisane w sposób niejednoznaczny, a ich przygody zaskakują zwrotami kolei losu.

Książka pełna jest intryg politycznych i "kupieckich", konfliktów etyczno-moralnych i religijnych, opisów działań wojennych, jednak czyta się ją dobrze i lekko. Jedno zastrzeżenie - drażni mnie próba "oderwania" świata powieści od naszego poprzez zmianę nazw zwykłych, otaczających nas pojęć. Jeżeli postać otula się "taulem" aby uchronic się przed zimnem, powolne "aremy" ciągną ciężkie "tarny" a obok nich jadą jeźdźcy na szybkich "reynach" to bez jakichś szczegółów opisu i tak widzę otulającego się płaszczem chłopa na wozie ciągniętym przez woły w otoczeniu konnych.

Ocena 7/10
.

środa, 18 sierpnia 2010

maraton filmowy - "Incepcja"

"Incepcja" Warner Bros, scenariusz i reżyseria Christopher Nolan

źródło obrazka Filmweb

"Do you take the red pill, or the blue pill?"
"Welcome to Reality"

To dwa krótkie cytaty z Matrixa. Incepcja porusza bardzo podobne tematy - gdzie kończy się sen a zaczyna rzeczywistość, gdzie są granice możliwości ludzkiego umysłu?

Akcja filmu rozgrywa się dość współcześnie, ale ludzie wymyślili sposoby "dzielenia się" i wciągania innych do swoich snów. Sny dokładnie odzwierciedlają rzeczywistość, do punktu rozpoznawania materiału z którego zbudowane są sprzęty. Do tak dokładnego odzwierciedlenia potrzebny jest Architekt, który tworzy rzeczywistość snu, i śniący który go zaludnia projekcjami - swoimi wersjami osób które go otaczają. Oczywiście możliwości takie nie są wykorzystywane tylko i wyłącznie aby biedni ludzie mogli przeżyć wycieczkę w tropiki. Wielu z nich ucieka w sny od rzeczywistości, ale wielu tez wykorzystuje sny swoje i innych aby spełnić własne marzenia. I nie są to marzenia o spokojnym domku na wsi.

Dom Cobb (Di Carpio) i Arthur (Joseph Gordon-Lewitt) zajmują się szpiegostwem przemysłowym - wykradają sekrety wprost z myśli śpiących osób. jednak nie zawsze ich ofiary są bezbronne - istnieją kursy "samoobrony" które tworzą ochroniarzy obecnych w snach co bogatszych i bardziej wpływowych osób. można ich trochę oszukać, każąc śpiącemu "zasnąć' we śnie, jednak ryzyko się wtedy pogłębia. Ryzyko zdradzenia swoich motywów, bo cóż może się stać człowiekowi, który bezpiecznie śpi w swoim domu? Nic groźnego, oprócz prania mózgu oczywiście. Szczególnie, gdy ma się coś do ukrycia, gdy Twoja własna podświadomość wciąż działa przeciwko Tobie, psując ci plany.

Mamy tutaj, wszystko w jednym , szybki choć nie nadzwyczajnie efektowny film akcji, dramat obyczajowy, thriller, film kryminalny i analizę psychologiczna bohaterów, co w miarę bez zgrzytów się zazębia. Mamy oniryczna rzeczywistość, kreowaną przez Śniącego, nieograniczonego prawami fizyki. Mamy bohaterów, których działania tylko na pierwszy rzut oka są proste i zrozumiałe. I wreszcie mamy postawiony przed sobą problem - czym jest rzeczywistość? Jak odróżnić sen od tego co się dzieje naprawdę? I czy chcemy to na pewno wiedzieć?

Niech malkontenci mówią co chcą, dla mnie jest to film na miarę Matrixa i tylko brakuje ciemnych okularów i skórzanych płaszczy. Definitywnie mam zamiar obejrzec go ponownie, co nie zdaża mi się tak znów często!

Ocena 11/10!

.

Maraton filmowy - "Uczeń Czarnoksiężnika"

"Uczeń Czarnoksiężnika", Disney, reżyseria Jon Turteltaub, scenariusz  Lawrence Konner, Matt Lopez


 Ja chyba na starość dziecinnieję :P Zaczynam oglądać bajki, kreskówki i filmy Disneya. I bardzo mi się podobają! Kolejna bajkowa realizacja, mix Kopciuszka z Królem Arturem, i konwencją amerykańskich filmów o młodzieży z lat 80. Science fiction demolka w Nowym Jorku z interesującymi, choć nie zwalającymi z nóg efektami specjalnymi i dobrą grą aktorską - ale nie polecam dla malkontentów i miłośników kina ambitnego.

Akcja rozpoczyna się w VIII wieku w Anglii poprzez konflikt dwójki najpotężniejszym magów w historii świata - Merlina i Morgiany, oraz ich uczniów. Umierający Merlin przekazuje Balthasarowi (Nicolas Cage) zadanie odnalezienia Najpotężniejszego Merlińczyka (tłumaczone jako "pierwszego") - dziedzica jego mocy. Zadanie to zajmuje mu, bagatela, tysiąc lat z okładem, nie dziwi więc jego standardowa zbolała mina i niecierpliwość. W dodatku po piętach depczą mu wrogowie, próbujący przywrócić do życia Morgianę...

 Fabuła prosta jak metr sznurka w kieszeni, przewidywalna do bólu, schematyczna i odtwórcza. Wydawałoby się, że film spisany na straty. Nie stało się tak głównie ze względu na postaci i grających je aktorów, którzy doskonale je ożywili. Balthasar (Nicolas Cage), zgorzkniały uczeń Merlina, przez wieki starający się wypełnić polecenie Mistrza pomimo zranionego serca. Maxim Hovrath (Alfred Molina), w meloniku i płaszczu z futrzanym kołnierzem w stylu wiktoriańskim, utrzymujący poważny wyraz twarzy nawet po Drugiej Stronie Lustra. Znerwicowany, zakompleksiony, stroniący od ludzi student fizyki odnajdujący swoją szkoloną miłość. Iluzjonista-wschodząca gwiazda programów telewizyjnych, w obcisłych skórzanych spodniach i z fryzurą Dave'a z Depeche Mode lat 90. Śliczna i niezbyt inteligentna, lecz miła prezenterka radiowa. A wszyscy traktowani z przymrużeniem oka, bez patosu, pozwalającym widzom zaakceptować wady postaci i uproszczone motywy działania.

Akcja od pierwszej sceny toczy się szybko, bez większych dłużyzn, sceny zmieniają się co chwilę przeskakując pomiędzy poszczególnymi bohaterami, pokazując ich działania w sposób wystarczająco oczywisty aby nie były potrzebne dodatkowe tłumaczenia. Dialogi zabawne, nie napuszone. Dużo efektów specjalnych, scen pościgów i walk, scen lub drobnych elementów komicznych. Dobrze budowane relacje pomiędzy postaciami - ciekawość, niewiara, strach, zaufanie, miłość, pogarda, nienawiść, złość. Te uczucia i emocje są podstawą działań bohaterów.

Nie wszystko w tym filmie jest idealne - brakowało mi procesu uczenia się - mamy przeskoki od całkowitej niemocy i prostych sztuczek do nagłego rozwinięcia umiejętności gdzie uczeń ratuje mistrza. Nie do końca wykorzystany jest też potencjał Becky - istnieje ona w filmie od samego początku, tak jakby miała do wykonania jakaś ważną rolę, a jak przyjdzie co do czego jedno kopnięcie załatwia sprawę. Finałowa scena rytuału tez jest zbyt uproszczona - przydałoby się trochę ozdobników, jak choćby nawet krzyczące i uciekające w panice tłumy - tak samo przerwanie rytuału jest... nieefektowne, można by się spodziewać że coś więcej się stanie, jakichś fajerwerków co najmniej. 

Dobre letnie rozrywkowe kino, zdecydowanie polecam. nie jest to film skłaniający do przemyśleń nad sensem życia itepe, ale bawiłam się doskonale.
Ocena mocne 8/10


.