Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 sierpnia 2010

Pozdrowienia z podróży

Jak się to mówi, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Faktycznie po świecie mnie nosi sporo, ale po takim dłuższym wyjeździe zaczyna się doceniać wygodę własnych czterech ścian :)

Wyspy powitały nas pogoda zupełnie nie angielską. Po 40 stopniowych upałach w kraju, 20-25 stopni z lekkim zachmurzeniem jest idealną pogodą na zwiedzanie!  Wydawało mi się, że podróż do Wielkiej Brytanii nie będzie dla mnie wielką niespodzianką - w końcu w teorii wiem o Wyspach sporo, często kontaktuję się też elektronicznie z ludźmi stamtąd. Jednak wiedzieć a widzieć to dwie różne sprawy. Byłam już w kilku krajach europejskich i poza językiem i architekturą różnice w stosunku do Polski były raczej znikome. Chyba, że wychwytywanie takich rzeczy przychodzi z wiekiem...

W każdym razie wielka Brytania jest krajem dziwnym. W teorii leży w tej samej strefie klimatycznej co Polska, i choć mieliśmy duże szczęście do pogody, jednak jest tam odczuwalnie chłodniej. Pogoda jest nieprzewidywalna - wstawaliśmy kiedy jasno świeciło słońce na bezchmurnym niebie, ale zanim zdążyliśmy się "wybrać" zachmurzenie się zwiększało i często padał deszcz, tylko po to by powitać nas pięknym słońcem po dojeździe na miejsce! To, że Brytyjczycy jeżdżą po jedynej właściwej stronie drogi widoczne jest w Londynie na każdym przejściu dla pieszych - na asfalcie wymalowane są napisy "patrz w prawo/lewo". Chyba mieli sporo wypadków wśród turystów odruchowo patrzących w niewłaściwym kierunku - napisy kilkukrotnie uratowały życie i mnie! Klimat jest zdecydowanie łagodniejszy, co widać od razu po roślinności - kwiaty ogrodowe, które u nas wymagają sporych wysiłków ogrodnika by przezimować, rosną tam jak chwasty w parkach, w ogrodach często można spotkać rośliny, które u nas zimują w mieszkaniu, czy nawet ogromne, wieloletnie "palmy" i juki w formie sporych drzew. Nawet lasy są inne - praktycznie spotkać drzewo iglaste jest rzadkością, sosny nie występują prawie wcale. Dość charakterystyczne jest tez budownictwo. W kontraście z Polską, gdzie standardowym wykończeniem elewacji jest tynk betonowy, u nich króluje cegła i kamień - chyba łupki i piaskowce. Cegła ma nieco inny kolor niż nasza - widziałam piaskowo-żółtą, ciemnoczerwoną i brunatno-czerwoną, ale nie "ceglastą", i nie ma struktury charakterystycznej dla naszej licówki.Wykańcza się nią szeregówki tak charakterystyczne dla krajobrazu brytyjskich miast, tzw. "row houses". Kamień z kolei jest używany do budowli większych, komunalnych, często budowanych wg wzorów stylizowanych na gotyckie. Jest on także bardzo często wykorzystywany jako płyty chodnikowe - praktycznie nie widziałam chodników z kostki betonowej i niewiele z płyt betonowych.

 Budynek Nottingham Trent University
  Ceglane szeregówki

Różnice widoczne są tez w stosunku do ludzi. Ja wiem, że my tam tylko na krótko, turystycznie i widzieliśmy tylko wierzchołek góry lodowej, niemniej jednak będę twierdzić, że ludzie są uprzejmiejsi. Nie tylko w sklepie odnoszą się do klienta z życzliwością i uśmiechem, obsługa pociągu/cieć nie patrzy na petenta jak na karalucha, ale są naprawdę chętni do pomocy, oferując ją bez pytania niejednokrotnie. Na ulicy, nawet w Londynie, nie widać tego bezustannego pośpiechu i zniecierpliwienia, nikt się nie wykłóca o miejsce w kolejce do !!!!autobusu!!!! Oczywiście nie wszystko jest różowe, np zaskoczyła mnie ilość śmieci - są one sprzątane codziennie, niemniej jednak w Polsce nie widziałam jeszcze, żeby ktoś zostawiał niedopitą, otwarta butelkę coli w jadącym autobusie! Brytyjczycy są też strasznie zmanierowani, co rzuciło mi się w oczy w restauracjach, gdzie bardzo często zwracają posiłki. Oczywiście wszystko z mina i manierami godnymi co najmniej Earla. A wbrew obiegowej opinii, jedzenie w knajpach podają bardzo dobre, choć niektóre potrawy/zestawienia mogą być szokujące.

Jaskiniowcy przy stole - Knajpa z 1189 roku, wykuta w skale zamkowej Ye Olde Trip to Jerusalem

Spędziliśmy tydzień w Londynie, sprawdzając granice wytrzymałości Juniora na zwiedzanie. Mogłabym spędzić jeszcze jeden a i tak nie dałoby rady zobaczyć wszystkiego! Faktycznie, mają się czym pochwalić - dla nas jedynie problemem było , że się praktycznie nie chwalą! W całym mieście chyba na palcach rąk dałoby się policzyć tabliczki z nazwami ulic, czy drogowskazy do poszczególnych punktów orientacyjno-turystycznych. Dodatkowo, nie ma tam czegoś takiego jak krakowska czy warszawska Starówka, głównego miejsca skupienia atrakcji. Są one rozrzucone po całym mieście w sporych odległościach od siebie, i pomieszane z nowoczesną architekturą wysokościowców. Do tego stopnia, że w pierwszy dzień udało nam się "nie zauważyć" Tower i Tower Bridge w odległości może 300-500 metrów od wyjścia z metra! Skoro już o metrze - komunikacja podziemna jest doskonała, można dojechać praktycznie wszędzie, ale jest też złudnie szybka - same pociągi poruszają się szybko, niemniej jednak nieraz dotarcie do peronu, zmiana linii czy wyjście zajmuje więcej niż sam przejazd.

Panorama z Tower Bridge - na pierwszym planie zamek z 1178 roku, w tle wieżowce City.

Drugi tydzień spędziliśmy w Nottingham już bardziej na luzie, skupiając się bardziej właśnie na ludziach, stylu życia a nie architekturze i zabytkach. Miasto jest o tyle interesujące, że pomimo 270 tys mieszkańców wg Wikipedii, wszelkie mapy i informatory pokazują tylko centrum tegoż - nigdzie, dosłownie nigdzie nie udało mi się znaleźć informacji na temat tego, gdzie może mieszkać pozostałe 250 tys ludzi! Centrum oddzielone jest od pozostałych dzielnic parkami, terenami zieleni, nieużytkami i rzeką, więc naprawdę robi wrażenie oddzielnego miasta. Nie jest to centrum w stylu amerykańskim - budynki są stare lub stylizowane na stare, w dobrym guście - coś jak na pierwszym zdjęciu, pełno jest wąskich uliczek otoczonych uroczymi kamieniczkami. I to co mi się baaardzo podoba - prawie całkowity brak reklam, telebimów i neonów. nawet Robin Hood nie jest jakoś straszliwie eksploatowany. Wszystkim mogę polecić wizytę na zamku w Notts - co prawda sam zamek nie jest stary, bo odbudowano go po pożarze w 19 wieku, niemniej jednak wystawy są zaaranżowane w ciekawy sposób, interaktywnie i przede wszystkim biorą pod uwagę dzieci - w każdej sali jest jakieś zajęcie dla nich pozwalające dorosłym skupić się na ekspozycji.

Zielony Człowiek - rzeźba Robin Hooda z roślin na Zamku Nottingham

"Dąb Robin Hooda" w Sherwood




.

niedziela, 27 czerwca 2010

Muzeum Miniatur w Inwałdzie

Jestem (byłam) w szkole odpowiedzialna za organizację wycieczki dla najlepszych uczniów w szkole. Jestem upierdliwa i staram się wybierać coś, co będzie jednocześnie pasowało do rangi edukacyjnej jak i sprawi przyjemność dzieciom. W zeszłym roku pojechaliśmy do Parku Dinozaurów w Bałtowie, w tym roku wybrałyśmy - sugerując się internetem, a jakże - Muzeum Miniatur w Inwałdzie.

Z zeszłorocznej wycieczki jestem zadowolona, natomiast ten rok był katastrofalny. Pomijając już same terminy, gdy ciężko było w jakiś sposób pogodzić interesy wszystkich, przede wszystkim nawaliła pogoda. W momencie, gdy wsiedliśmy do autokaru, zaczęło padać i przestawało tylko po to aby z nami się podrażnić - my ściągamy kurtki, znów zaczyna padać. Po drugie, kierowca; Nie dość, że wybrał najgorszą możliwą trasę - najbardziej wypadkową i zakorkowaną, to jeszcze rozwijał maksymalnie 60 km na godzinę, w związku z czym na miejsce dojechaliśmy z ponad 45 minutowym opóźnieniem. O powrocie to już w ogóle nie chce mi się pisać - w sumie spędziliśmy 8 godzin w autokarze!!!

Sam Inwałd - pierwsze mieszane wrażenie (z punktu widzenia organizatora) już przy kasie. Cennik dostępny na stronie internetowej jest niedokładny, podaje tylko ceny biletów jednostkowych, podczas gdy bilety dla grup są tańsze. Nie ma także informacji o opłacie za bilet dla opiekunów, zniżkach dla niepełnosprawnych i darmowym wejściu dla kierowcy. Niby fajnie, że taniej niż planowane, ale rozplanowanie funduszy wzięło w łeb. Strona internetowa podaje bardzo mało informacji na temat atrakcji dostępnych w parku, a mapka którą tam można obejrzeć pokazuje.... plan zagospodarowania skończonego parku w 2012 roku!!! Wielu atrakcji tam zaznaczonych w ogóle nie ma, albo są dopiero w budowie! Nie wiadomo, ile trwa seans w kinie czy na symulatorze, co to jest "Pirat show" czy "Egipt Horror". W tym momencie kończy się "tańsza" wersja dla wycieczek - za wszystkie atrakcje typu kino czy poszczególne "show" opiekunowie muszą płacić normalny bilet! Następnym razem chyba przygotuję sobie dokument o przejęciu odpowiedzialności za 40 rozwydrzonych małolatów dla pani kasjerki!

Co do samych miniatur - zapewne moja opinia byłaby trochę lepsza przy korzystnej pogodzie, niemniej jednak..... fajnie było, tylko gdzie te miniatury?  Z przewodnikiem obejrzeliśmy kilka makiet rozrzuconych dość bezładnie pomiędzy urządzeniami lunaparku. Miało ich być ponad 50, ja kojarzę może ze 20, bez żadnego sensownego podziału na kontynenty czy okresy, jak też bez "otoczenia". Ustawione są w takim dość typowym nowoczesnym parko-ogrodzie, a przecież posypanie łachy piasku pod piramidą czy trawnika koło Białego Domu nie jest chyba wyzwaniem? Ciężko się zresztą skupić na szczegółach technicznych Wieży Eiffela gdy po przeciwnej stronie ścieżki piszczy grupa nastolatków na kole młyńskim. Park nie proponuje żadnych dodatkowych zabaw czy zajęć "tematycznych" a jedynie 3 czy 4 punkty żywieniowe na tak małym obszarze i tyleż sklepów z pamiątkami.

Dla mieszkańców Krakowa czy okręgu Katowickiego jest to zapewne ciekawa alternatywa wobec weekendu spędzonego przed telewizorem, tym bardziej, że obok jest drugi jakiś park z dinozaurami, niemniej jednak po tej wycieczce pozostał mi niesmak i rozczarowanie. No i pogoda nie pozwalała na robienie zdjęć, udało się tylko jedno zrobione przez Dominika:

Park miniatur, Inwałd - model Placu Świętego Piotra w Rzymie, pozuję ja z Dominikiem

.