środa, 18 sierpnia 2010

Maraton filmowy - "Uczeń Czarnoksiężnika"

"Uczeń Czarnoksiężnika", Disney, reżyseria Jon Turteltaub, scenariusz  Lawrence Konner, Matt Lopez


 Ja chyba na starość dziecinnieję :P Zaczynam oglądać bajki, kreskówki i filmy Disneya. I bardzo mi się podobają! Kolejna bajkowa realizacja, mix Kopciuszka z Królem Arturem, i konwencją amerykańskich filmów o młodzieży z lat 80. Science fiction demolka w Nowym Jorku z interesującymi, choć nie zwalającymi z nóg efektami specjalnymi i dobrą grą aktorską - ale nie polecam dla malkontentów i miłośników kina ambitnego.

Akcja rozpoczyna się w VIII wieku w Anglii poprzez konflikt dwójki najpotężniejszym magów w historii świata - Merlina i Morgiany, oraz ich uczniów. Umierający Merlin przekazuje Balthasarowi (Nicolas Cage) zadanie odnalezienia Najpotężniejszego Merlińczyka (tłumaczone jako "pierwszego") - dziedzica jego mocy. Zadanie to zajmuje mu, bagatela, tysiąc lat z okładem, nie dziwi więc jego standardowa zbolała mina i niecierpliwość. W dodatku po piętach depczą mu wrogowie, próbujący przywrócić do życia Morgianę...

 Fabuła prosta jak metr sznurka w kieszeni, przewidywalna do bólu, schematyczna i odtwórcza. Wydawałoby się, że film spisany na straty. Nie stało się tak głównie ze względu na postaci i grających je aktorów, którzy doskonale je ożywili. Balthasar (Nicolas Cage), zgorzkniały uczeń Merlina, przez wieki starający się wypełnić polecenie Mistrza pomimo zranionego serca. Maxim Hovrath (Alfred Molina), w meloniku i płaszczu z futrzanym kołnierzem w stylu wiktoriańskim, utrzymujący poważny wyraz twarzy nawet po Drugiej Stronie Lustra. Znerwicowany, zakompleksiony, stroniący od ludzi student fizyki odnajdujący swoją szkoloną miłość. Iluzjonista-wschodząca gwiazda programów telewizyjnych, w obcisłych skórzanych spodniach i z fryzurą Dave'a z Depeche Mode lat 90. Śliczna i niezbyt inteligentna, lecz miła prezenterka radiowa. A wszyscy traktowani z przymrużeniem oka, bez patosu, pozwalającym widzom zaakceptować wady postaci i uproszczone motywy działania.

Akcja od pierwszej sceny toczy się szybko, bez większych dłużyzn, sceny zmieniają się co chwilę przeskakując pomiędzy poszczególnymi bohaterami, pokazując ich działania w sposób wystarczająco oczywisty aby nie były potrzebne dodatkowe tłumaczenia. Dialogi zabawne, nie napuszone. Dużo efektów specjalnych, scen pościgów i walk, scen lub drobnych elementów komicznych. Dobrze budowane relacje pomiędzy postaciami - ciekawość, niewiara, strach, zaufanie, miłość, pogarda, nienawiść, złość. Te uczucia i emocje są podstawą działań bohaterów.

Nie wszystko w tym filmie jest idealne - brakowało mi procesu uczenia się - mamy przeskoki od całkowitej niemocy i prostych sztuczek do nagłego rozwinięcia umiejętności gdzie uczeń ratuje mistrza. Nie do końca wykorzystany jest też potencjał Becky - istnieje ona w filmie od samego początku, tak jakby miała do wykonania jakaś ważną rolę, a jak przyjdzie co do czego jedno kopnięcie załatwia sprawę. Finałowa scena rytuału tez jest zbyt uproszczona - przydałoby się trochę ozdobników, jak choćby nawet krzyczące i uciekające w panice tłumy - tak samo przerwanie rytuału jest... nieefektowne, można by się spodziewać że coś więcej się stanie, jakichś fajerwerków co najmniej. 

Dobre letnie rozrywkowe kino, zdecydowanie polecam. nie jest to film skłaniający do przemyśleń nad sensem życia itepe, ale bawiłam się doskonale.
Ocena mocne 8/10


.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz