Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

środa, 2 stycznia 2013

Władca Hobbitów

Hmmm.. od poprzedniego postu, teoretycznie przywracającego bloga do życia, minął ponad rok. Chyba sobie tym razem odpuszczę bzdury o postanowieniach noworocznych, planach i zamiarach. Z nowym rokiem post ma tyle wspólnego, że było wolne i chęć napisania czegoś. A popisać sobie czasem lubię, właściwie nie wiem, dla kogo. poprzednio od bloga odciągnął mnie brak czytelników w porównaniu z blogiem robótkowym, ale chyba potrzebuję tez miejsca dla swojej bardziej mrrrrocznej natury, z daleka od zachwytów nad całym światem najlepiej w kolorze różowym. Właściwie to miało być ze zdjęciami pomalowanych figurek, ale albo się całkiem oduczyłam robić im zdjęcia, albo aparat jednak się zestarzał za bałdzo, no i kicha. Więc niestety znowu recenzja.



Hobbit - niezwykła podróż reż. Peter Jackson

Nie czekałam na ten film, tak jak czekało się na pierwszą część Władcy Pierścieni. Połówek, bardziej zainteresowany newsami filmowymi, czasem coś wyłowił i pokazał dawno temu, ale właściwie szłam do kina bez oczekiwań i nastawień, nawet nie pamiętałam jak wyglądają krasnoludy. Hobbita miałam dość świeżo w pamięci bo Junior ma audiobooka którego puszcza w kółko. nie wiedziałam nawet, że mają być trzy części, i przez to straciłam kawałek ucieczki przed goblinami i Gollumem.

Pierwsze kilka scen + muzyka z Shire - no kurde, co jest, przecież chyba Bilba nie zagra ponownie Ian Holm?!?! Ciekawy pomysł na prolog, pytanie na ile spowodowany wydłużaniem opowieści do 3 części. na szczęście Martin Freeman i jego ogromne, włochate stopy stanęły na niskości zadania - idealny poczciwina spod Pagórka z nieodłączną fajeczką. Bilbo świetny, wygląda na nieco starszego i bardziej ustatkowanego niż Frodo, a nie wygląda nienaturalnie z ochotą na przygody. Ian McKellen jako Gandalf - co mi się rzuciło w oczy, to fakt, jak bardzo się postarzał przez te 12 lat, niestety... Ale nadal jest świetnym aktorem, choć nie do końca odpowiada mi wyobrażenie Istarich jako żebraków czy pomyleńców. 

Na początek filmu Jackson serwuje nam jedne z najlepszych IMO scen - wtargnięcie krasnoludów do nory Bilba, uczta + świetna interpretacja "Tłuczmy garnki, spodki, miski...", opowieść o zagładzie Ereboru i REWELACYJNA pieśń krasnoludów "Ponad gór omszonych szczyt...". Potem... potem jakieś 1,5 godziny naparzanki i ucieczki na zmianę, z przerwą na nocleg w Rivendell. Trafiają się po drodze jeszcze perełki, jak rozmowa Bilba z Gollumem, wysyłanie ćmy do orłów, ale większość akcji to albo piękne migawki z krajobrazów Nowej Zelandii w ujęciach znanych z Władcy Pierścieni, albo bijatyki i naparzanki z dużą ilością efektów specjalnych.

Trzeba zaznaczyć, że nie przepadam za oglądaniem filmowych interpretacji książek, które przeczytałam. Zresztą w odwrotną stronę też, choć tutaj jest jednak trochę łatwiej, bo mamy już pewne kody w wyobraźni. Nie neguję obcięcia wielu scen, czy przeinaczenia ich, tak jak np decyzja Froda czy trollowe ognisko. Największym zdziwieniem dla mnie było włączenie scen z Czarnoksiężnikiem z Dol Guldur do opowieści, udział Azoga jako głównego czarnego charakteru i sceny z Radagastem, choć każda z tych opowieści sama w sobie jest świetnie zrealizowana. Brakuje mi w filmie dialogów, interakcji w kompanii, charakteru krasnoludów - jedynym "godnym wzmianki" jest Thorin. Poszczególne sceny następują po sobie w kolejności chronologicznej, ale nie tworzą całości, nie oddają klimatu podróży - opuszczenie którejkolwiek nie zmienia nic w odbiorze filmu. Brakuje mi powiedzonek, które zapadły by w pamięć i pokazały osobowość poszczególnych postaci, jak choćby "co te komary jedzą kiedy nie mają hobbitów" z WP. No i bolączka poruszana chyba najczęściej w stosunku do tego filmu - krasnoludy, których w kompanii jest może pięć... Dwalin, Balin, Gloin, Oin, Bombur. Reszta albo wygląda jak pokraczne gnomy, albo  superhero prosto z okładki Men's health.  Pewnie, że miło zawiesić żeńskie oko na Filim, Kilim czy Thorinie, ale w takim celu wolę ich nieco mniej uzbrojonych i owłosionych... Ani rysy twarzy, ani budowa ciała nie przywodzi na myśl żylastego niskopiennego kowala.

Żeby nie było, to jest świetny film, i polecam go wszystkim miłośnikom Tolkiena i Jacksona. Jest masa smaczków, jest masa scen zabawnych i żartobliwych, a wszystko zrealizowane z przepychem jaki można sobie wymarzyć przy możliwościach dzisiejszej technologii. ja sama pewnie obejrzę go jeszcze nie raz, ale chwilowo - wracam jednak do ponownego czytania książki.

A na koniec jeszcze ciekawostka, ale oglądac tylko po odstawieniu wszelkiego rodzaju napojów - Radziecka interpretacja Hobbita z 1982r - pełnometrażowy film aktorski, niestety tylko w wersji językowej zza Buga:
"Dobre utra"



czwartek, 10 lutego 2011

Assassins' Creed

Długo mnie nie było... Ale chyba już mi i komputerowi trochę lepiej i postaram isę nadrobic nieco zaległości. Niestety, nie czytałam tak dużo, jak bym chciała, ani nawet jak zwykle - większość pozycji odkładałam po kilku stronach, zniechęcona. Dziś pierwsza rzecz, którą udało mi się doczytać do prawie końca.

Może kogoś zdziwię, ale nie, nie będzie o grze komputerowej. Jakoś tak od czasu WOWa nie ciągnie mnie do tego typu rozrywki. Będzie o książce i filmie o tym tytule :)

Assassin's Creed - Lineage
 Żródło obrazka - Wikpedia

Jakiś czas temu (dość długi), zupełnie przypadkowo natknęłam się na urywek tego filmu. Potem udało mi się znaleźć pełną wersję. Bardzo mi się spodobały, nawet jeszcze kiedy nie znałam informacji na temat jego powstania.

Filmiki  - 3 krótkie epizody - opowiadane są przez głównego bohatera, Giovanniego Auditore, który w dzień jest przykładnym obywatelem i szanowanym bankierem we Florencji, a w nocy przywdziewa stój assassina i wyrusza w misjach zleconych przez Lorenza de Medici. oczywiście sama fabuła filmu nie jest w żadnym stopniu odkrywcza ani zaskakująca, choć kilka scen skojarzyłam dopiero po przeczytaniu książki :) Natomiast bardzo fajnie ogląda się prawdziwych aktorów w scenach typowych dla animowanych filmików-przerywników w grach. Sposób prowadzenia kamery również przypomina ten znany z gier bardziej niż typowo filmowe ujęcia. Również sceneria, światło kojarzą się z estetyką gier - dopiero czytając informacje na ten temat dowiedziałam się, że aktorzy grali na "green boxie" a całość scenerii generowana była w engine gry i dodatkowo teksturowana! Kolejną rzeczą, która mnie urzekła - w wielu filmach historycznych najmniej uwagi przykłada się do strojów epokowych. Przeważnie są w jakimś stopniu stylizowane, więcej w nich fantasy niż historii. Tutaj naprawdę, poza oczywiście kostiumem assassina, nie byłam w stanie się przyczepić do niczego, stroje doskonale odwzorowane i zgrane w czasie - nic dziwnego, skoro są to w dużej części odtworzone autentyczne stroje. Świetnie wyglądają też sceny walki, są bardzo dynamiczne i szybkie - czego nie można powiedzieć o momentach, gdy Giovanni skrada się po dachach czy zeskakuje - tutaj już jednak można było zatrudnic kaskadera.

Ogólna ocena - 9 Polecam!


Zachęcona filmikiem, kupiłam sobie książkę.
Źródło obrazka - Empik

No i niestety, rozczarowałam się mocno. Podchodziłam do tej książki trzy razy, i nie udało mi się jej przeczytać do końca. Książka pisana jest według skryptu gry, ma mocno zaburzona koncepcję czasu - np Ezio uciekają z matka i siostrą pieszo do posiadłości swego wuja, i z opisu wynika, że zajmuje im to dwa, najdalej trzy dni. Powrót zajmuje florentczykowi dwa dni jazdy konnej. Z pobytu u wuja dowiadujemy się o tygodniu, dwóch ćwiczeń, potem w rozmowie pojawia się zdanie, że minęła już zima, a po powrocie do Florencji Claudia skarży się, że nie było go dwa lata, itd. Oczywiście jest to logiczne, że treningi i bijatyki zajmują sporo czasu, niemniej jednak z samej akcji tego upływu czasu nie widać, i te wtrącenia są mocno zaskakujące dla czytelnika. Ponadto znajomości Ezio są mocno nieprawdopodobne, nie przepadam za superbohaterami w scenerii historycznej.

Generalnie polecam jedynie wielbicielom serii i gry komputerowej 4/10

.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Przegląd filmowy

Krótko i treściwie, bo nie ma się za bardzo o czym rozpisywać.

Marmaduke, pies na fali., rezyseria Tom Dey
zdjęcie pochodzi z Filmweb

 Komedia familijna produkcji USA. Poszliśmy obejrzeć w ramach weekendu rodzinnego. Polecam wszystkim blondynkom i sterydom. Choć w sumie tez nie, bo chociaż film dzieje się na Florydzie, to jedyne ciała na jakie można popatrzeć to psie ciała. Całkiem zresztą niczego sobie, dlatego daję temu filmowi jakiekolwiek punkty. I jeszcze za sceny między 2 a 10 minutą filmu. Film słaby i sztampowy nawet jak na ten gatunek, dialogi tak ambitne, że połowę mogłam sama wygłaszać z wyprzedzeniem, filmy " z punktu widzenia" zwierzaka czy dziecka sa ok, ale niech ten zwierz nie kłapie cały czas komputerową paszczą!

Ogólna ocena 4/10

Elisabeth, reżyseria: Shekar Kapur, scenariusz: Michael Hirs, Wielka Brytania, 1998
 Obraz pochodzi ze strony Stopklatka


Film swego czasu robiący furorę, bardzo zachwalany i zbierający doskonałe recenzje. Podczas gdy w żaden sposób nie można się przyczepić do gry aktorskiej takiej śmietanki, muszę powiedzieć, że jestem rozczarowana scenariuszem.  Jak na film historyczny, zawiera zbyt mało faktów, jak na romans, zbyt wiele polityki. Film jest przedstawiany jako biograficzny, niestety zawarte w nim fakty podane są sucho i chaotycznie, bez uzasadnienia skąd takie a nie inne sytuacje, spiski, intrygi, sytuacja polityczna i społeczna kraju jest tylko wspomniana raz czy dwa. Zachowania bohaterów też raczej odbiegają od prawdy historrrycznej tego okresu, chwilami czułam się jakbym oglądała film o Ludwiku i Marii Antoninie. Osiemnasto- i dziewiętnastowieczne przybrania głowy przemieszane ze strojami szesnasto- i siedemnastowiecznymi nie pomogły. Jeżeli podejść do tego po prostu jak do filmu kostiumowego, jest całkiem niezły.

Ogólna ocena - 7/10
.

niedziela, 14 listopada 2010

Retired, Extremely Dangerous

Producenci filmowi nas (mnie?) w tym roku rozpieszczają. Chyba przez ostatnie 3 lata w sumie nie byłam na takiej ilości filmów jak do tej pory, a drugie tyle obejrzała bym gdyby nie jakość repertuaru naszego miejscowego kina i odległość od jakiegoś sensownego. Nie mówię nawet o samej jakości produkcji, ale o ich nagromadzeniu.

Obraz ze strony Film.wp.pl

Co może robić emerytowany agent CIA? No cóż, sam fakt przeżycia tak długo jako agent operacyjny samo w sobie jest ewenementem, więc może na przykład ześwirować i zamieszkać na bagnach Florydy ukrywając się przed wszystkim, powodowany manią prześladowczą. Może prowadzić luksusowy pensjonat, od czasu do czasu wyskakując "na jednego". Może dożywać swoich dni w domu spokojnej starości, podszczypując pielęgniarki. Może na odległość podkochiwać się w romantycznej agentce ubezpieczenia społecznego. Ale na pewno nie może wyjść z formy, zarówno fizycznie, jak i pod względem gotowości do akcji, jak Frank Moses, zaskoczony przez squad egzekucyjny w hmm..... toalecie. Ścigany po całym kraju, Frank musi dowiedzieć się kto chce jego śmierci i dlaczego akurat teraz. Po pomoc udaje się, a jakże, do starych kumpli, i razem stają przeciwko potężnym przeciwnikom, doświadczenie i determinacja kontra wpływy i pieniądze.

Film sygnowany znanymi nazwiskami, kolejny "powrót po latach" dla niektórych. Wybierałam się na ten film z obawami, bo różnie się takie come-backi sprawdzają, szczególnie w filmach akcji. Absolutnie się nie rozczarowałam, panowie ( i panie) w świetnej kondycji zarówno aktorskiej, jak i fizycznej. Zarys fabuły oklepany jak nie wiem co, ale realizacja rewelacyjna, choć nieco nierzeczywista. Zwroty akcji w wielu momentach przewidywalne, ale okraszone scenami i gagami które pozwalają je wybaczyć. Postacie zarysowane interesująco, włączając głównego antagonistę, rozwiązanie akcji ciekawe - oczywiście w kwestii "jak" a nie "czy", bo przecież wiadomo, że dobrzy zwyciężą. Masa gagów i żartów językowych i sytuacyjnych, fabuła bez nieprzewidzianych dłużyzn i przynudzania, pełna drobnych zawirowań. Świetny film na weekendowy wieczór.

Ogólna ocena - 8/10. polecam.




.

środa, 18 sierpnia 2010

maraton filmowy - "Incepcja"

"Incepcja" Warner Bros, scenariusz i reżyseria Christopher Nolan

źródło obrazka Filmweb

"Do you take the red pill, or the blue pill?"
"Welcome to Reality"

To dwa krótkie cytaty z Matrixa. Incepcja porusza bardzo podobne tematy - gdzie kończy się sen a zaczyna rzeczywistość, gdzie są granice możliwości ludzkiego umysłu?

Akcja filmu rozgrywa się dość współcześnie, ale ludzie wymyślili sposoby "dzielenia się" i wciągania innych do swoich snów. Sny dokładnie odzwierciedlają rzeczywistość, do punktu rozpoznawania materiału z którego zbudowane są sprzęty. Do tak dokładnego odzwierciedlenia potrzebny jest Architekt, który tworzy rzeczywistość snu, i śniący który go zaludnia projekcjami - swoimi wersjami osób które go otaczają. Oczywiście możliwości takie nie są wykorzystywane tylko i wyłącznie aby biedni ludzie mogli przeżyć wycieczkę w tropiki. Wielu z nich ucieka w sny od rzeczywistości, ale wielu tez wykorzystuje sny swoje i innych aby spełnić własne marzenia. I nie są to marzenia o spokojnym domku na wsi.

Dom Cobb (Di Carpio) i Arthur (Joseph Gordon-Lewitt) zajmują się szpiegostwem przemysłowym - wykradają sekrety wprost z myśli śpiących osób. jednak nie zawsze ich ofiary są bezbronne - istnieją kursy "samoobrony" które tworzą ochroniarzy obecnych w snach co bogatszych i bardziej wpływowych osób. można ich trochę oszukać, każąc śpiącemu "zasnąć' we śnie, jednak ryzyko się wtedy pogłębia. Ryzyko zdradzenia swoich motywów, bo cóż może się stać człowiekowi, który bezpiecznie śpi w swoim domu? Nic groźnego, oprócz prania mózgu oczywiście. Szczególnie, gdy ma się coś do ukrycia, gdy Twoja własna podświadomość wciąż działa przeciwko Tobie, psując ci plany.

Mamy tutaj, wszystko w jednym , szybki choć nie nadzwyczajnie efektowny film akcji, dramat obyczajowy, thriller, film kryminalny i analizę psychologiczna bohaterów, co w miarę bez zgrzytów się zazębia. Mamy oniryczna rzeczywistość, kreowaną przez Śniącego, nieograniczonego prawami fizyki. Mamy bohaterów, których działania tylko na pierwszy rzut oka są proste i zrozumiałe. I wreszcie mamy postawiony przed sobą problem - czym jest rzeczywistość? Jak odróżnić sen od tego co się dzieje naprawdę? I czy chcemy to na pewno wiedzieć?

Niech malkontenci mówią co chcą, dla mnie jest to film na miarę Matrixa i tylko brakuje ciemnych okularów i skórzanych płaszczy. Definitywnie mam zamiar obejrzec go ponownie, co nie zdaża mi się tak znów często!

Ocena 11/10!

.

Maraton filmowy - "Uczeń Czarnoksiężnika"

"Uczeń Czarnoksiężnika", Disney, reżyseria Jon Turteltaub, scenariusz  Lawrence Konner, Matt Lopez


 Ja chyba na starość dziecinnieję :P Zaczynam oglądać bajki, kreskówki i filmy Disneya. I bardzo mi się podobają! Kolejna bajkowa realizacja, mix Kopciuszka z Królem Arturem, i konwencją amerykańskich filmów o młodzieży z lat 80. Science fiction demolka w Nowym Jorku z interesującymi, choć nie zwalającymi z nóg efektami specjalnymi i dobrą grą aktorską - ale nie polecam dla malkontentów i miłośników kina ambitnego.

Akcja rozpoczyna się w VIII wieku w Anglii poprzez konflikt dwójki najpotężniejszym magów w historii świata - Merlina i Morgiany, oraz ich uczniów. Umierający Merlin przekazuje Balthasarowi (Nicolas Cage) zadanie odnalezienia Najpotężniejszego Merlińczyka (tłumaczone jako "pierwszego") - dziedzica jego mocy. Zadanie to zajmuje mu, bagatela, tysiąc lat z okładem, nie dziwi więc jego standardowa zbolała mina i niecierpliwość. W dodatku po piętach depczą mu wrogowie, próbujący przywrócić do życia Morgianę...

 Fabuła prosta jak metr sznurka w kieszeni, przewidywalna do bólu, schematyczna i odtwórcza. Wydawałoby się, że film spisany na straty. Nie stało się tak głównie ze względu na postaci i grających je aktorów, którzy doskonale je ożywili. Balthasar (Nicolas Cage), zgorzkniały uczeń Merlina, przez wieki starający się wypełnić polecenie Mistrza pomimo zranionego serca. Maxim Hovrath (Alfred Molina), w meloniku i płaszczu z futrzanym kołnierzem w stylu wiktoriańskim, utrzymujący poważny wyraz twarzy nawet po Drugiej Stronie Lustra. Znerwicowany, zakompleksiony, stroniący od ludzi student fizyki odnajdujący swoją szkoloną miłość. Iluzjonista-wschodząca gwiazda programów telewizyjnych, w obcisłych skórzanych spodniach i z fryzurą Dave'a z Depeche Mode lat 90. Śliczna i niezbyt inteligentna, lecz miła prezenterka radiowa. A wszyscy traktowani z przymrużeniem oka, bez patosu, pozwalającym widzom zaakceptować wady postaci i uproszczone motywy działania.

Akcja od pierwszej sceny toczy się szybko, bez większych dłużyzn, sceny zmieniają się co chwilę przeskakując pomiędzy poszczególnymi bohaterami, pokazując ich działania w sposób wystarczająco oczywisty aby nie były potrzebne dodatkowe tłumaczenia. Dialogi zabawne, nie napuszone. Dużo efektów specjalnych, scen pościgów i walk, scen lub drobnych elementów komicznych. Dobrze budowane relacje pomiędzy postaciami - ciekawość, niewiara, strach, zaufanie, miłość, pogarda, nienawiść, złość. Te uczucia i emocje są podstawą działań bohaterów.

Nie wszystko w tym filmie jest idealne - brakowało mi procesu uczenia się - mamy przeskoki od całkowitej niemocy i prostych sztuczek do nagłego rozwinięcia umiejętności gdzie uczeń ratuje mistrza. Nie do końca wykorzystany jest też potencjał Becky - istnieje ona w filmie od samego początku, tak jakby miała do wykonania jakaś ważną rolę, a jak przyjdzie co do czego jedno kopnięcie załatwia sprawę. Finałowa scena rytuału tez jest zbyt uproszczona - przydałoby się trochę ozdobników, jak choćby nawet krzyczące i uciekające w panice tłumy - tak samo przerwanie rytuału jest... nieefektowne, można by się spodziewać że coś więcej się stanie, jakichś fajerwerków co najmniej. 

Dobre letnie rozrywkowe kino, zdecydowanie polecam. nie jest to film skłaniający do przemyśleń nad sensem życia itepe, ale bawiłam się doskonale.
Ocena mocne 8/10


.

Maraton filmowy - "Ryś i spółka"

"Ryś i spółka", produkcja - Hiszpania (?), reżyseria i scenariusz Raul Garcia, Manuel Sicilia

Źródło obrazka Filmweb

 Drodzy Państwo, oto Ryś. Ryś jest bardzo dzielny dziś. Właśnie po raz 41 odwożą go do lecznicy dla zwierząt, gdzie ludzie bardzo usilnie starają się, aby gatunek nie wyginał całkowicie. Przy pechu Ryszarda Kojot to mały pikuś, więc mają dość trudne zadanie. Do czasu, gdy w schronisku spotka Krysię. Wraz z przyjaciółmi z ochronki, Leonem Kameleonem, jastrzębicą Olgą i kozicą Beeeeatą pokona na swej drodze wszystkie przeszkody aby ją odzyskać! Niech się schowa Pudzian, nadchodzi Ryszard i ekipa!

Nie oczekuję od bajek wybitnie odkrywczej fabuły, wystarczy taka w miarę wiarygodna. A ta dla mnie nie jest, nie wiem też czy jest taka dla starszych dzieci. Szczególnie przeszkadzają mi zmiany w zachowaniu myśliwego Warczaka, kiedy nagle podejmuje się zadania i potem gdy z niego rezygnuje. To samo dotyczy zachowania komandosów. Nie oczekuję głębi postaci i rozbudowanego tła psychologicznego a tutaj jest ono niepotrzebnie pogłębiane w zupełnie drugoplanowych postaciach a pomijane w postaciach głównych. Idąc na bajkę, spodziewam się ładnej opowieści dla dzieci która albo będzie łatwa i wzruszająca, albo pełna prostych gagów. Ryś i spółka jest wzruszające jak lawina w górach, albo Klan. I podobnie się dłuży w wielu miejscach. Gagi owszem, są, ale w większości na poziomie właśnie Kojota i Strusia Pędziwiatra, i jest ich niewystarczająca ilość. Dialogi są nudne, patetyczne i drętwe. A całość opakowana w poświęcenie, dozgonną miłość od pierwszego wejrzenia,  prawdziwe braterstwo i walkę o wolność. Nie wiem dla kogo ma być ten film - dorośli (ja, Małż i teść) śmiertelnie się wynudziliśmy, mój syn (5 lat) bał się i przeżywał większość scen, a 11 letnia Asia filmu nie rozumiała i tez się nudziła. Dla dzieci zbyt wzniosłe idee i za dużo brutalności, dla dorosłych za dużo patosu a za mało dowcipu i wiarygodnych uczuć.

Bajka ma pewien potencjał, jest dobrze narysowana, ale nie jest to udany debiut Banderasa w roli producenta.

ocena 4/10


.

Maraton filmowy - "Shrek Forever"

Shrek 4ever, Dream Works, reżyseria Mike Mitchell, scenariusz Josh Klauser



Źródło obrazka Filmweb
Nie przepadam za kontynuacjami. Szczególnie kolejnymi. Zawsze jakoś wtedy przypomina mi się dowcip ze starej książki kucharskiej:

Żona do męża "Wczoraj cieszyłeś się, że są kluski na śniadanie, potem jadłeś je z apetytem na obiad, wieczorem tez ci smakowały - nie rozumiem, dlaczego nagle teraz ich nie chcesz?!"


Podobne wrażenia ma przy tym filmie - Shrek był genialny, odkrywczy, zabawny. Shrek 2 był fajny, pełen gagów i nawiązań. Shreka Trzeciego sobie już odpuściłam, a teraz bardzo żałuję, że nie zrobiłam tego z częścią czwartą. 


Właściwie to nawet nie tak, że film jest bardzo zły. Poziom jest niższy niż wcześniej, za to wymagania widzów znacznie większe -  sorry, animowane parodie to już nie nowość.Dla mnie, zbyt duża cześć filmu jest "odgrzewana" - wspomnienia Shreka skontrastowane z rzeczywistością, piosenki, gagi, zachowanie wielu postaci. Po drugie, Shrek pierwszy ustanowił jakąś konwencję gatunku, albo przynajmniej serii. Natomiast trzecia cześć wchłonęła zbyt dużo "serialowości", cały czas pretendując do miana bajki. Pewnie byłby to dobry film obyczajowy, gdyby główny bohater nazywał się Cezary Pazura czy inny Alec Baldwin. Po trzecie, poszłam na ten film z dzieckiem, bo pierwsza część bardzo mu się podobała - a dostaliśmy film wybitnie dla facetów po czterdziestce. Nie zasnęliśmy tylko dzięki sporej ilości popcornu i coli.

 Ocena - 5/10

.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Maraton filmowy - "Jak wytresowac smoka"

"Jak wytresować smoka", Dream Works, scenariusz i reżyseria Dean DeBlois, Chris Sanders, na podstawie opowiadania Cressidy Cowell.

 źródło obrazka Filmweb

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami i za siedmioma morzami była sobie wyspa. Wyspa była piękna dzikim pięknem Skandynawii, i w sam raz by wystarczała potrzebom jej mieszkańców - walecznych Wikingów. Gdyby nie drobny problem ze szkodnikami (zawsze jest jakieś "ale"). Szkodniki to nie byle jakie - mianowicie SMOKI. Smoków jest wiele gatunków w pełnym asortymencie - są małe i duże, grube i chude, ziejące ogniem i kwasem, powolne i szybkie - i wszystkie uwzięły się aby porywać dobytek naszych Wikingów. W ten właśnie sposób, wprowadzeni zostajemy przez młodego Czkawkę w sam środek bitwy ze smokami. 

Czkawka nie jest typowym wikingiem - jest mały, chudy, niezbyt silny, a na dokładkę głowa służy mu nie tylko do ochrony aby deszcz nie padał do środka. Nie mogąc brać udziału w walce siłowej, wymyśla machiny bojowe, i testuje je w bitwie pomimo polecenia ojca aby został w kuźni. W pewnym momencie wydaje mu się, że zabił Nocną Furię. Oczywiście, rewelacja ta powitana zostaje gromkimi salwami śmiechu pozostałych, ponieważ jest to najgroźniejszy, prawie legendarny smok którego nigdy nie pokonał żaden z doświadczonych Łowców Smoków. Po bitwie, zdesperowani mieszkańcy wioski wyruszają na wyprawę by szukać leża smoków, a młodzież zostaje przygotować się do testu inicjacji w którym maja zabić szereg smoków.

"Jak wytresować smoka" jest bardzo różne od filmów, do których ostatnio brało się Dream Works - nie jest parodią, animowanym filmem dla dorosłych, tylko faktycznie bajką dla dzieci. Bajką, która przypomniała mi stare dobre opowieści z czasów mojego dzieciństwa - pełne fantazji, uczuć i wartości, nie przesłoniętych przez efekty specjalne. Bajek, w których świat jest umowny i czarno-biały, w którym dobro, prawda i przyjaźń zawsze zwyciężają, w którym bohaterowie maja powód, by żyć. Opowieści o zagubieniu i trosce, miłości i przyjaźni, odwadze, sprycie i poświęceniu. Bardzo przypomina pierwszą część "Niekończącej się Opowieści" z Bastianem i jego latającym psem, uatrakcyjnioną możliwościami nowoczesnej techniki.

W filmie wiele jest scen bitewnych z całą ich otoczką dymu, ognia, gwałtownych starć, wiele pięknych scen krajobrazowych w locie, świetne ruchy smoków, technicznie animacja jest doskonała (powiedziała specjalistka :P). Niemniej jednak od samego początku, od ujrzenia plakatu, drażnił mnie wizerunek czarnego Pokemona. Pozostałe smoki rysowane są w konwencji parodystycznej, tak jak i postacie Wikingów, a tutaj dostajemy salamandrę z głową kota i oczami japońskiej czarodziejki. Albo Kota w Butach. Bleee....

Ogólna ocena 9/10

PS. Szukając zdjęcia do wklejenia, przypadkiem znalazłam taka perełkę: fanfik "Oswoić Smoka"
Disclaimer - zawiera śladową ilość Harrego Pottera! Fanką HP nie jestem, czytałam 2 czy 3 powieści i podobały mi się nawet, ale jakoś tak po zobaczeniu trailera ostatniej części w kinie zabrałam się za przeczytanie. Opowiadanko jest rozrzucone w odcinkach po forum, niemniej jednak koleś ma fantastyczny styl pisania - żałuję, że nie znam innych jego kawałków!

.

sobota, 26 czerwca 2010

Książę Persji

Książę Persji - Piaski Czasu, reżyseria Mike Newell, scenariusz Boaz Yakin, Carlo Bernard

Źródło zdjęcia - Filmweb

Po wyjściu z kina dzisiaj zaczęłam się zastanawiać, co decyduje czy film mi sie podoba, czy nie. Wychodzi na to, że albo jestem mało wybredna, albo mam szerokie spektrum zainteresowań ;P .

Film jest swobodną ekranizacją jakiejś dawnej gry komputerowej - nie grałam, nie znam nikogo kto by grał, nie będę się wypowiadać. Już sam początek - styl narracji, pierwsze "fakty" podane widzom ustalają konwencję - film jest fantasy, nierealistyczny, porozumiewamy się stereotypami dobra i zła. Jak to usłyszałam po wyjściu z sali - Disney robi bajki. Robi je dobrze. A czy jesteśmy wystarczająco dojrzali, aby rozumieć konwencję i bawić się na bajkach, to już każdy musi sobie sam odpowiedzieć.

Piękne stroje, przystojni aktorzy/piękna aktorka, złocone komnaty, zapierające dech krajobrazy i widoki częściowo rekompensują płytką i schematyczną fabułę, której plusem jest kilka zwrotów akcji - może nie jakoś niesamowicie oryginalnych, ale zdecydowanie działających na jej korzyść. Głównym atutem filmu są oczywiście sceny walk i pościgów niczym z Matrixa, ale z dawką humoru którą ostatnio widziałam chyba w "Przygodach Indiany Jonesa". Podobno nawet wiele z nich wykonywanych było przez samego aktora a nie kaskaderów. Producent nie szczędzi nam również efektów specjalnych. I nie martwcie sie kolejnymi zwrotami fabuły - każdym razem na gorsze. Wszystko skończy się dobrze, a wino na weselisku leje się strumieniami :P

Podsumowując krótko - nie jest to film dla ambitnych, ale propozycja warta rozważenia gdy oczekujemy rozrywki.
8/10

.

niedziela, 20 czerwca 2010

Robin Hood

Robin Hood Ridleya Scotta

Nie zgodzę się z opinią publiczną, i z osobami powtarzającymi, ze to nie to samo, co "Gladiator". Tak, a niebo też już nie jest tak niebieskie i trawa tak zielona jak w mojej młodości.

Nie jest to Robin Hood jakiego znamy - właściwie jest to historia o przyszłym Robin Hoodzie. na plus tego filmu trzeba wymienić dobrze zrobione realia - stroje, sprzęty, chorągwie, wioskę. Oczywiście, to ciągle jest uatrakcyjnione na potrzeby filmu, ale już do zniesienia. To co rozczarowuje, to brak scen akcji - walk, strzelania, zasadzek. Ostatnia "bitwa" zrealizowana tragicznie, właściwie bardzo podobnie do obecnie realizowanych pokazów rycerskich - dziesięciu chłopa na krzyż okłada się płaskownikami, tylko chwilami przy ujęciach barek widać CTRL + C, CTRL + V, reszta niestety robi zbyt mało epickie wrażenie. Tym bardziej, że wcześniej na zgromadzeniu widać dużą ilość zebranych, a i szpiedzy donoszą, że król francuski prowadzi kilkutysięczną armię.

Pomimo tych niedociągnięć podobało mi się. Mogę iść jutro jeszcze raz.
10/10

sobota, 1 maja 2010

Starcie Tytanów

 Obraz pochodzi ze strony Filmweb

Starcie Tytanów, reżyseria Louis Leterrier scenariusz Travis Beacham.

Jakoś tak ostatnio mam szczęście do filmów z Samem Worthingtonem :)  Zastanawiam się, czy on w ogóle daje się ucharakteryzować na planie - cała banda Greków biega z dredami a on ciągle ostrzyżony na GI Joe.  Ale Russel Crowe w "Gladiatorze" i tak miał lepsze nogi :P

Cóż, kolejny film typowo hollywoodzki, nacisk na szybkość akcji i efekty specjalne. Niestety (albo i nie) oglądałam film w wersji 2D, ale nie wiem czy zrobiło by to na mnie aż tak duże wrażenie jakiego oczekują producenci. Generalnie efekty jako takie nie przytłaczały filmu, były ważnym elementem fabuły a nie czystą popisówką speców od grafiki komputerowej. Jak powiedziała Pani Bileterka w kinie "efektów specjalnych to tam za bardzo nie ma, no w sumie są te potwory ale poza tym to niewiele". A potwory rewelacyjne! Nawet mechanika poruszania się nóg skorpiona podczas schodzenia z góry bardzo realistyczna, a już sceny z poruszającą się Meduzą zapierały dech w piersiach.

Fabuła czerpie z mitologii Greckiej tylko bardzo wybiórczo, znaczy się główny bohater jest synem Zeusa, wychowuje go rybak, zabija Meduzę i przy jej użyciu pokonuje morskiego potwora próbującego pożreć Andromedę. Cała reszta, włącznie z pomniejszymi opowieściami przy ognisku jest przeinaczona na potrzeby scenariusza. Główny bohater, półbóg, któremu do tej pory cuda się nie przydarzały, odrzuca dary swojego ojca i wyrusza by spróbować uratować świat przed spiskiem Hadesa. Zeus się oczywiście wtrąca, tak jak i cała plejada innych bogów i półbogów. Nie podobało mi się jedynie samo zakończenie, ten film nie uzasadnia happy endu.

Ogólnie tematyka filmu nie wnosi nic nowatorskiego, o ludziach negujących zależność od istot wyższych powiedziano już chyba wszystko, więc słuchamy wiązki standardowych banałów i utartych frazesów. Udekorowane obrazkami z podróży drużyny odważnych, aczkolwiek niezbyt dobranych, awanturników nie odwracają zbytnio uwagi ani nie rażą, komponują się z obrazami ludzi oddających za siebie życie w walce z wielu różnych powodów i wcale nie wszystkich szlachetnych. Postacie w większości są realistyczne, choć bez głębi charakteru, jednoplanowe, działające na zasadzie bodziec-reakcja, bez głębszych przemyśleń. Ale też nie są przedstawiani jako myśliciele i nie zatruwają innym życia przydługimi przemowami, lecz zwykli ludzie w niezwykłej sytuacji.

Podsumowując - film mi się podobał, choć nie należy do gatunku pamiętnych obrazów do których wraca się po latach. Dobre, lekkie kino akcji. Polecam,  7/10

.

poniedziałek, 29 marca 2010

Dr Who

iedzę w domu uziemiona i znalazłam nowe hobby - oglądam brytyjski serial fantastyczny "Dr Who". Jest to tasiemiec prawie mogący się równać z "Dynastią" czy inną "Moda na sukces". Pierwsza wersja leciała przez prawie 30 lat aż do roku 1989! W 2000 roku wystartowała nowa wersja, do tej chwili licząca 4 sezony po 9-12 odcinków.


Jest to film o przygodach kosmity podróżującego w czasie i przestrzeni za pomocą statku kosmicznego o nazwie TARDIS - Time and Relative Dimensions in Space, który z zewnątrz wygląda jak  angielska budka telefoniczna. Gdziekolwiek Doktor się nie zatrzyma, zmuszony jest ratować świat przed zagładą, atakami istot pozaziemskich lub efektami nieprzemyślanych eksperymentów. Serial ten nie ma jakiegoś konkretnego stylu, w zależności od scenariusza epizody balansują między detektywistycznymi zagadkami, Horrorami, filmami akcji w stylu Bonda czy Robocopa, typową space operą a komedią. Główny Bohater (celowo dużą literą) oprócz swojego zadziwiającego statku ma też umysł Einsteina, sprawność Schwartzenegera, urok Jamesa Bonda, pomysłowość McGuyvera i soniczny śrubokręt. Oczywiście wszystkie te jego cechy podziwia towarzysząca mu piękna kobieta. W zależności od kobiety i odcinka, należy ją uratować lub to właśnie ona ratuje tyłek Doktorka.

Jeżeli się do tej chwili jeszcze nie śmiejecie, to nie polecam tego filmu. W żaden sposób nie jest on "dobry" czy wyjątkowy. No, pomijając okres nadawania. Za to jest zabawny i relaksujący, I dokładnie w stylu który lubię. Efekty specjalne są dość proste, ale oddają sens tego co pokazują, nie przesłaniając samej fabuły. Sama fabuła miejscami jest postrzępiona i w wielu miejscach nielogiczna czy zaprzeczająca poprzednim odcinkom, ale również w wielu miejscach doskonale zazębiająca się z nimi. W moim mniemaniu warto ten film obejrzeć dla tych kilku lepszych odcinków, dla puent i cytatów, dla widoków Londynu, i w końcu dla Davida Tennanta, grającego rolę Doktora w jego 10-tym wcieleniu w seriach 2-4.

David Tennant


.

sobota, 20 marca 2010

Sherlock Holmes

 Cóż, poprzedni wpis okazał się tak długi, że postanowiłam oddzielić je od siebie i podwyższyć statystyki :P
 obraz ze strony Wikipedii

Sherlock Holmes, reż Guy Richie

Zakochałam się :P I to od razu podwójnie. Od zawsze byłam fanką Sherlocka Holmesa, jako dziecko chłonęłam tajemnicę, jako nastolatka fascynowałam się ogromną wiedzą i erudycją detektywa, kiedy dorosłam doceniłam dowcip i niuanse stosunków pomiędzy bohaterami. Kiedy byłam mała, w telewizji leciał serial zatytułowany jakoś w rodzaju "Chłopcy z Baker's Street". Promował on obraz zblazowanego angielskiego gentlemana w płaszczyku w kratkę, koniecznie z pelerynką, kaszkiecie i z nieodłączną fajką, oraz jego podtatusiałego i przygłupiego kompana.

Film Ritchiego znacznie odbiega od takiego wzorca. Londyn przełomu wieków jest szary i brudny, przesycony atmosferą rozwijającego się przemysłu i potęgi techniki. Bohaterowie w równym stopniu polegają na broni palnej jak i swoich umiejętnościach sztuk walki, a po potyczce na powrót nakładają nienagannie wyprasowane palto i strzepują pył z cylindra. W tym otoczeniu nauka i potęga dedukcji ścierają się z czarną magią, wiarą i psychologią tłumu tworząc wizerunek iście steampunkowy. A brzmienie angielskiego akcentu to muzyka dla moich uszu :P

Tak jak w oryginale Conan-Doyle'a, Sherlock jest postacią główną, ale tutaj Watson nie jest ozdobą, lecz jego równorzędnym partnerem, w wielu aspektach dorównującym, lub nawet przewyższającym słynnego detektywa. Sama postać detektywa nie jest kopią, odwzorowaniem oryginalnego bohatera opowieści. Przeniesiony na ekran, nabiera wielu cech Jamesa Bonda, stając się bliższy współczesnemu odbiorcy. Zerwanie ze stereotypem zimnego i prawie bezosobowego angielskiego dżentelmena uwypukla wiele z jego wad - niefrasobliwość, niewrażliwość/pogardę dla uczuć innych, zakorzenione "kawalerskie" nawyki takie jak bałaganiarstwo, pijaństwo i gwałtowność, nie przesłaniają jednak typowej dla niego przenikliwości, dedukcji i inteligencji. Jednocześnie jednak czyni go bliższym odbiorcy, akceptowalnym i interesującym.

Postać Watsona jest tutaj idealną przeciwwagą dla poczynań detektywa. Podczas gdy Sherlock jest (zbyt)bezpośredni, brakuje mu wyczucia sytuacji i chwilami jest zwyczajnie gburowaty, Watson prezentuje nienaganne maniery. Gdzie Holmes jest niefrasobliwy i nieostrożny, doktor go asekuruje. Jako weteran wojenny jest on mistrzem walk, jego obecność pozwala Holmesowi skupić się na "pracy umysłowej" podczas gdy doktor rozprawia się z nasłanymi zbójami. Erudycją dorównuje on Sherlockowi, wielokrotnie naprowadzając go na odpowiedni trop, ale bezsprzecznie wierzy w inteligencję swojego partnera który gra pierwsze skrzypce.

Stosunki między oboma głównymi bohaterami są jednak znacznie bardziej skomplikowane. Historia rozgrywa się w momencie gdy Watson postanawia zmienić swój dotychczasowy tryb życia w związku z zaręczynami. Planuje on wyprowadzić się ze wspólnego mieszkania i ustatkować się, a zatem zrezygnować ze wspólnych niebezpiecznych wypraw. Natomiast Sherlock, czy to z potrzeby posiadania świadka swoich niezwykłych dokonań, czy też partnera do dyskusji, czy w końcu obrońcy wciąż go wplątuje w swoje niebezpieczne przygody, które niekiedy kończą się w areszcie. Przyjaźń obu mężczyzn wystawiona jest na ciężką próbę, niemniej jednak pod frakami kryją się w sumie wielkoduszne serca. Sytuacji nie ułatwiają kobiety - Maria, narzeczona Watsona, zostaje przez niego głęboko urażona na pierwszym spotkaniu, natomiast doktor nie ufa byłej kochance Sherlocka, włamywaczce Irenie Adler.

Koniec końców, zagadka zostaje rozwiązana, plany nikczemników udaremnione a Holmes w scenie finałowej może wykazać się swoimi talentami pokazując widzowi krok po kroku jak doszedł do swoich wniosków, a Wielki Zły zostaje ukarany. No, prawie, bo w cieniu wciąż pojawia się nemezis Sherlocka, nieuchwytny Profesor Moriarty.
Ogólna ocena - 10! Rzadko kiedy mam ochotę obejrzeć film ponownie od razu następnego dnia!

.

piątek, 19 marca 2010

Avatar/Sherlock Holmes

Cóż, wygląda na to , że tematyka bloga się rozszerza :P. Dziś po raz pierwszy o filmach.

 Obraz pochodzi ze strony Wirtualna Polska
Avatar Jamesa Cameroona
O tym filmie powiedziano już chyba wszystko, zdemaskowano całą fabułę, wszystkie jej potknięcia, wzloty i zapożyczenia , zanalizowano każdą sekundę efektów specjalnych. Doczekał się nawet wpisu na Wikipedii!  Nie będę więc pisać o czym jest ten film. Czy mi się podobał? Zdecydowanie tak. I nie chodzi mi w tym miejscu wyłącznie o zapierające dech w piersiach krajobrazy czy sceny efektów specjalnych. oczywiście, możliwość realizacji wizji reżysera bez ograniczeń techniczno/grawitacyjnych jest głównym atutem tego filmu, jest on jednak nadal atrakcyjny dla mnie w wersji 2D.

Film ten zawiera wszystkie elementy dobrej bajki - piękna scenerię, wybredną księżniczkę, odważnego księcia, tfu, marines, złego czarodzieja pożądającego ukrytego artefaktu, magiczne drzewo, czytelny morał i w końcu szczęśliwe zakończenie. Jak w każdym dobrym babskim filmie, piękna kobieta i odważny mężczyzna zakochują się w sobie pomimo różnic kulturowych, sprzeciwu otoczenia i eks-narzeczonego i pokonują przeciwności losu dzięki swojemu uczuciu. Jest to również przyzwoity film akcji z drapieżnikami ścigającymi bohaterów, niebezpieczeństwami czyhającymi w głębi lasu, scenami zagłady, ucieczek i walk, jednak dozowanych w sposób pozwalający skupić się na innych aspektach fabuły. Avatar to fantastyka w najlepszym wydaniu - klasyczny konflikt wysoce cywilizowanej rasy (ludzi) z typowymi dla SF podróżami kosmicznymi w stanie hibernacji, umiejętnością klonowania istot rozumnych i tworzenia androidów z rasą prymitywnych, wielbiących naturę obcych.

Każdy z tych elementów osobno, zrealizowany dobrze, byłby dla mnie wystarczającym argumentem aby polecić taki film. Połączenie tego wszystkiego wydaje się niezbyt łatwe, tutaj jednak w pełni się udało. Same "wielkie" nazwiska rzadko kiedy robią na mnie wrażenie, o wiele bardziej zwracam uwagę na samą wiarygodność aktora, i w Avatarze jest to kolejny plus. Sam przebieg fabuły jest logiczny i stosunkowo wiarygodny, bez większych interwencji "Gods from the Machine", pewne nieścisłości wyłapuje się dopiero po jakimś czasie i przemyśleniu kolejnych zdarzeń, i dają się wytłumaczyć charakterem postaci dążących do pewnych celów czy skróceniem fabuły. Nie nazwę tego filmu przełomowym, i niezupełnie rozumiem ekscytację nim, ale zdecydowanie mogę go polecić również osobom bez fascynacji techniką filmową, pod warunkiem, że akceptują 4-metrowe niebieskie istoty jako ludzi.

Krótkie podsumowanie - piękna, romantyczna, współczesna bajka podana w kolorowym opakowaniu. Bardzo dobrze spędzony wieczór.

Ocena - 8/10

.