wtorek, 21 września 2010

Terry Pratchett - Straż nocna.

Terry Pratchett, Straż Nocna
Prószyński i s-ka, Warszawa 2008
źródło grafiki Discworld.pl

Kolejny tom serii o Straży Miejskiej Ankh Morpork.W 30 rocznicę Rewolucji rozkwitają bzy, przestępczość na ulicach Ankh Morpork również kwitnie, Gildia Skrytobójców testuje zabezpieczenia domu Vimesów a na świat się wybiera pierworodny Lady Sybil. W pościgu za szaleńcem i mordercą Samuel Vimes wspina się na dach Magicznego Uniwersytetu, co nie jest najlepszym pomysłem nie tylko z powodu kąpieli Nadrektora, ale również nadciągającej burzy magicznej. Trafiony piorunem w polu magicznym biblioteki komendant zostaje prze-teleportowany w inny wymiar - niestety, ma towarzystwo, i to nieodpowiednie. Koleje historii zostają naruszone, przyszłość staje pod znakiem zapytania a mnisi w pomarańczowych szatach tańczą po ulicach w rytm bębenków urządzając ogród medytacji z użyciem butelek po piwie i niedopałków papierosów.

Fabuła książki kręci się prawie w całości wokół Vimesa, dostajemy więc potężną dawkę jego cynizmu i logiki. Wprowadzony rys historyczny miasta pozwala nieco przybliżyć sobie znanych nam ze "współczesnego" Ankh Morpork bohaterów, pokazuje nam moment pojawiania się kilku interesujących elementów i zależności pomiędzy postaciami. Ten tom jest według mnie znacznie bardziej skupiony na przemyśleniach i poważniejszy od poprzednich - przy czym bynajmniej nie oznacza to zmniejszonej dawki humoru, po prostu taki jest wydźwięk fabuły. niestety, nie bardzo do mnie takie połączenie dociera. Nie bardzo przemawia też do mnie interpretacja pętli czasowej i działania Lu Tze.

Cytaty:
"- Jutro jest proces - przypomniał ostro Vimes
- A tak, oczywiście. i będzie uczciwy - zapewnił patrycjusz
- lepiej, żeby był - oświadczył Vimes. - W końcu zależy mi, żeby ten drań trafił na szubienicę." s 334

"Ozdobna blaszana wanna nadrektora Niewidocznego uniwersytetu została uniesiona z podłogi, skwiercząc, przeleciała przez jego gabinet, wyfrunęła z balkonu i wylądowała na trawniku ośmiobocznego dziedzińca kilka pięter niżej, nie wylewając przy tym więcej niż kubka piany.
Nadrektor Ridcully znieruchomiał ze szczotką na długim kiju w połowie pleców.(....)
Przez otwarte drzwi Ridcully wkroczył do Biblioteki.
- Co się tu dzieje? - zapytał.
Strażnicy obejrzeli się i wytrzeszczyli oczy. Duża gruda piany, która do tej chwili rzetelnie wypełniała obowiązek dbania o elementarną przyzwoitość, spłynęła wolno na podłogę.
- Co jest? - warknął Ridcully. - Maga nie widzieliście czy co?
Jeden ze strażników stanął na baczność i zasalutował.
- Kapitan Marchewa, sir. Nigdy, ehm... nigdy nie widzieliśmy tak dużo maga, sir.
Ridcully rzucił mu tępe spojrzenie, często wykorzystywane przez osoby z ostrą przypadłością deficytu szybkiego pojmowania.
- O czym on mówi, Stibbons? - zapytał kącikiem ust.
- Jest pan, no... niedostatecznie ubrany, nadrektorze.
- Co? Mam przecież kapelusz, prawda?
- No tak, nadrektorze...
- Kapelusz = mag, mag = kapelusz. Cała reszta to fatałaszki. Zresztą nie mam wątpliwości, że wszyscy jesteśmy ludźmi światowymi... - Ridcully rozejrzał się i po raz pierwszy dostrzegł pewne cechy strażników. - I krasnoludami światowymi... ach, i trollami światowymi, naturalnie... a także... kobietami światowymi, jak widzę... ehm... - Nadrektor zamilkł na chwilę. - Panie Stibbons...
- Tak, nadrektorze?
- Będzie pan uprzejmy pobiec do moich pokojów i przynieść stamtąd moją szatę?
- Oczywiście, nadrektorze.
- A tymczasem proszę mi pożyczyc swój kapelusz...
- Ale przecież nosi pan już własny kapelusz, Nadrektorze - zauważył Myślak.
-W istocie, w istocie... - przyznał Ridcully..."  s 40

Ogólna ocena 7/10


.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz