wtorek, 29 stycznia 2013

Michael J. Sullivan, Królewska Krew; Wieża Elfów

Michael J. Sullivan, Królewska Krew; Wieża Elfów
Prószyński i S-ka, Warszawa 2011


Zdjęcie pochodzi ze strony wydawnictwa Prószyński i S-ka

"Popatrz na jego miecze. Człowiek z jednym mieczem może umieć się nim posługiwać, ale równie dobrze i nie. Z dwoma mieczami raczej nie ma pojęcia o sztuce walki, ale chce, żebyś myślał inaczej. ale ktoś z trzema mieczami.... To spory ciężar i nikt nie dźwiga ze sobą tyle żelastwa, jeżeli nie zarabia nim na życie."

W taki oto sposób, poprzez zaskakujące mądrości przydrożnego rabusia, poznajemy głównych bohaterów naszej opowieści. Kojarzący mi się z wiedźminem Hadrian Blackwater, przystojny osiłek będący chodzącą zbrojownią, mistrz wszelkich znanych i nieznanych sztuk walki, weteran wielu wojen, były gladiator - i to wszystko w wieku trzydziestu lat - oraz jego drobniejszy ponury towarzysz tworzą (nie)sławny duet Riyria. Nie, żeby Roycowi Melbourne brakowało umiejętności - porusza się błyskawicznie i z niespotykaną gracją, wspina jak kot, porusza bezszelestnie i widzi w ciemności. No i potrafi otworzyć każdy zamek. Tych dwóch to zawodowi złodzieje, mordercy, oszuści i szantażyści, pracujący na zlecenie możnych w Medford i starający się ich okpić na każdym kroku. Jak do tej pory przez wiele lat praktyki te przeprowadzali z sukcesem za pomocą błyskotliwych planów, zadziwiających umiejętności i łutu szczęścia. Dziwi więc nieco, że (spoiler) wyjątkowo łatwe i lukratywne zadanie zlecone w ostatniej chwili z konkretnymi miejscami i godzinami spotkań nie wydaje im się podejrzane. Moja drużyna RPG złożona z gimbusów by się nie dała nabrać. A dalsze wydarzenia są jeszcze bardziej zaskakujące, żeby nie powiedzieć nieprawdopodobne.

Podczas podróży po kraju poznajemy trochę historii świata, zarys sytuacji politycznej oraz szereg postaci ważnych dla kontynuacji fabuły, i niewiele więcej. Postacie zachowują się bardzo tajemniczo (czytaj - nie są zbytnio rozbudowane), intryga jest dość zaskakująca ale niezbyt skomplikowana, fabuła to głównie "tam i z powrotem" z kilkoma pobocznymi przygodami -  jest przede wszystkim tłem dla pokazania świata i wprowadzenia postaci ważnych w dalszych częściach. W kilku momentach dość rażące interwencje "deus ex machina", jak choćby atak bywalców karczmy na oddział uzbrojonej po zęby straży królewskiej, rozwiązanie zagadki morderstwa czy powstanie biedoty w mieście. 

Książkę czyta się dobrze, choć właśnie bez fajerwerków, ot takie sobie heroic fantasy. Być może inaczej nieco odbierała bym opis postaci i świata, gdybym czytała książki po kolei... , bo wiele rzeczy było dla mnie już oczywistych. Język jest płynny, barwny, dowcipny, autor wyraźnie zna się na rzeczy/ma dobrych doradców w sprawach uzbrojenia, taktyki, koni, życia obozowego i ogólnie tła średniowieczno-fantasy, choć trafiają się kwiatki typu "łucznicy wspierali się na swoich łukach niczym  wędrowcy na zwykłych laskach " czy "suknia uszyta była z kilku metrów marszczonego aksamitu", ale są to przypadkowe i niewiele znaczące potknięcia. 

Dopiero druga część cyklu (dwa tomy w tym samym wydaniu to niezły sposób na oszczędność, choć chyba trochę ryzykowny) pozwala głównym bohaterom się rozkręcić  Pozostałe postacie poznane w poprzedniej historii przewijają się w tle, ale większość czasu na scenie dominuje Hadrian, poznajemy tez bliżej pochodzenie i przeszłość Royce'a. Zdecydowanie przeniesiony jest punkt ciężkości historii - z historii przygód w podróży gdzie większość wydarzeń spotyka bohaterów bez ich większej inicjatywy - na bardziej statyczną opowieść o odkryciach, tajemnicach  starych wieżach i strategii obrony wioski. W mojej opinii jest to najlepsza jak do tej pory część z 4 które przeczytałam.

Ogólna ocena 8/10, przy czym druga część zdecydowanie mocniejsza od pierwszej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz