Z tejże powyższej okazji chciałam złożyć wszystkim moim czytaczom - no przewaga tu mężczyzn, i to duża :) serdeczne życzenia - smacznego jedzonka, zimnego piffka, potulnych kobiet, i szczęścia na polu bitew. A przy okazji rozdaje prezenty. Z angielska nazywa się to "candy giveaway", należy się zapisać pod postem deklarując chęć przygarnięcia rozdawajki a na swoim blogu umieścić podlinkowaną informację o tej zabawie.
No a najważniejsz sprawa - co to za rozdawajka? Ponieważ zdjęcie o tej porze dnia nie wyszło, tylko w skrócie napiszę - garść starych, plastikowych figsów - zbieranina z różnych armii, wzory już od dawna nie wydawane, garść albo i dwie z mojego bitz boxa, i trochę materiałów do tworzenia podstawek i makiet - drzewka, posypki itp, a do tego mały display box. Zapisy trwają do 31 października, losowanie pewnie trochę później, tak koło 3 listopada. Zapraszam!
Żeby nie było, że kobiety są poszkodowane - zapraszam na rozdawajkę namoim drugim blogu - "W moim magicznym domu"
.
czwartek, 30 września 2010
niedziela, 26 września 2010
Rozdwojenie jaźni
Kiedy na początku roku zakładałam tego pierwszego bloga, zamierzałam pisać o swoich "oficjalnych" zainteresowaniach i hobby, głównie o książkach, filmach, grach komputerowych i towarzyskich, modelarstwie i podróżach. Z doświadczenia paru lat uczestnictwa w Ruchu Rycerskim i spotkaniach fantastyki wiem, że są to obszary mocno zdominowane przez męską część społeczeństwa. W trakcie tych miesięcy, w miarę zapoznawania się z osobami aktywnymi w blogosferze, odkryłam mnóstwo innych stron interesujących bardziej "babską" stronę mojej natury - rękodzieło, robótki ręczne, scrapbooking, decoupage, blogi o wystroju domu, o ogrodzie, kuchni, tworzone przez kobiety z pasją "wicia gniazda". Blogi prowadzone przez wspaniałe, ciepłe osoby, dzielące się swoimi przemyśleniami i emocjami z odwiedzającymi je gośćmi.Chciałabym zaprosić je do mnie i również utworzyć taką otwarta atmosferę.
Początkowo wszystkie posty, niezależnie od tematu, wrzucałam razem, jednak po pewnym czasie zaczęło mnie to razić. Sąsiedztwo raportu bitewnego z całym jego slangiem i skrótami z postem o haftowaniu, zdjęcia ręcznie robionych kartek obok screenów z gier komputerowych mnie osobiście nie przeszkadzają, mam tak przez cały czas. Niemniej jednak osobiście wolę czytać blogi tematyczne, dotyczące tylko obszaru który mnie interesuje i podejrzewam, że nie jestem w tym jedyna. Nie sądzę też, aby dziewczyny zrozumiały wiele z komentarzy do zasad WFB, albo battlowcy obserwujący bloga zachwycali się zdjęciami kwiatków. Dlatego postanowiłam podzielić te tematy na dwa blogi, zachowując oryginalną tematykę tutaj a resztę przenieść na nowo powstały blog, nieco bardziej osobisty. Oczywiście odnosi się to tylko do nowych wpisów, to co już było opublikowane pozostaje.
Nie wiem, czy ten nowy blog przetrwa, czy nie będzie to kolejna internetowa efemeryda, choć mam nadzieję utrzymać go przynajmniej przez ten rok, dopóki mam więcej czasu na tworzenie. Podział na dwa blogi zapewne również spowoduje, że posty na każdym z nich będą publikowane nieco rzadziej, ale i tak wydaje mi się to rozsądniejsze niż przekopywanie się przez nieinteresujące czytelnika posty.
Zapraszam zatem do odwiedzin na moim nowym blogu, "W moim magicznym domu", dotyczącym robótek ręcznych, ogólnie pojętego rękodzieła, m.in. scrapbookingu i decoupage, kuchni, ogrodnictwa i ogólnie spraw "okołodomowych".
.
Początkowo wszystkie posty, niezależnie od tematu, wrzucałam razem, jednak po pewnym czasie zaczęło mnie to razić. Sąsiedztwo raportu bitewnego z całym jego slangiem i skrótami z postem o haftowaniu, zdjęcia ręcznie robionych kartek obok screenów z gier komputerowych mnie osobiście nie przeszkadzają, mam tak przez cały czas. Niemniej jednak osobiście wolę czytać blogi tematyczne, dotyczące tylko obszaru który mnie interesuje i podejrzewam, że nie jestem w tym jedyna. Nie sądzę też, aby dziewczyny zrozumiały wiele z komentarzy do zasad WFB, albo battlowcy obserwujący bloga zachwycali się zdjęciami kwiatków. Dlatego postanowiłam podzielić te tematy na dwa blogi, zachowując oryginalną tematykę tutaj a resztę przenieść na nowo powstały blog, nieco bardziej osobisty. Oczywiście odnosi się to tylko do nowych wpisów, to co już było opublikowane pozostaje.
Nie wiem, czy ten nowy blog przetrwa, czy nie będzie to kolejna internetowa efemeryda, choć mam nadzieję utrzymać go przynajmniej przez ten rok, dopóki mam więcej czasu na tworzenie. Podział na dwa blogi zapewne również spowoduje, że posty na każdym z nich będą publikowane nieco rzadziej, ale i tak wydaje mi się to rozsądniejsze niż przekopywanie się przez nieinteresujące czytelnika posty.
Zapraszam zatem do odwiedzin na moim nowym blogu, "W moim magicznym domu", dotyczącym robótek ręcznych, ogólnie pojętego rękodzieła, m.in. scrapbookingu i decoupage, kuchni, ogrodnictwa i ogólnie spraw "okołodomowych".
.
środa, 22 września 2010
Wylęgarnia jaszczurów
Im więcej gram w 8 edycje WFB, tym mniej mi się podoba :P Moja druga bitwa, bez scenariuszy, awaryjna bo nasi umówieni przeciwnicy nie dotarli, więc w sumie zagraliśmy tylko 2 tury.
Tym razem, jak można wywnioskować z tytułu, moje lizaki kontra jaszczurki Konrada. Obydwie armie dość podobne, złożone lightowo. U mnie 30 saurusów z włóczniami+ 30 Temple guardsów, u Konrada chyba 40 saurusów + 20 saurusów. U mnie jedna salka i dwa razory, u p-rzeciwnika 2 salki. U mnie dwie kohorty skinków, w tym jedna z kroxami, i dwa oddziały terek kontra(d) 5? oddziałów skinków, część w skirmiszu. U mnie skinek na stedziu, po przeciwnej stronie stołu zwykły stegadon i dwa priesty na piechotę. U mnie dowodził Oldblood, u Konrada ropuch + dwóch saurusów.
Przebieg bitwy po 2 turach bardzo dużo mogło się jeszcze zmienić. Ja zaczynałam, ruszyłam się prawie wszystkim, wystawiając na szarżę skinki. Trochę ostrzału poszło w terki i salkę. Magia pozamiatała jeden oddział terek i wzmocniła walczącą kohortę skinków. Jeden oddział saurusów przeciwnika spalił szarżę do skinków, ale doszła kohorta wzmocniona magią na str7 i się poklepali, w końcu moi uciekli i zostali zjedzeni. Kohorta ta znalazła się w zasięgu szarży moich TG, zdeklarowali flee i zostali zdeptani. Oddział skinek z kroxami przejechał po jednej salamandrze, na drugiej flance salka zaatakowała 10 skinków w skirmishu i zginęła. W magii skinek zadał sobie ranę na IFce i zabił 3 skinki. Strzelanie pozamiatało niedobitki uciekających skinek na obu flankach, pomogły pozostałe terki. Szarża stegadona i hordy saurusów na moje saurusy oczywiście skończyła się ucieczką.natomiast na prawej flance szarża TG z generałem na saurusy rozniosła je w pył.
Wynik trudny do przewidzenia, punktowo wg nowych zasad chyba trochę na moją korzyść, choć nie wiem dokładnie ile było punktów w żywych bohaterach - slannie i saurusie. Sytuacyjnie - prawa flanka całkowicie moja, moje TG ciągle mobilne, parę terek do osłony i denerwowania przeciwnika, kohorta z kroxami daleko od centrum bitwy, dwa sprawne razordony. na środku roszada - 30 saurusów Konrada szarżowanych przez stegadona, zapewne w odwecie moje saurusy również zostały by zblokowane. U mnie zero osłony magicznej przeciwko Ropuchowi, już samotnemu.
Ogólnie bitwa znacznie fajniejsza od poprzedniej, ruchliwość skinków w porównaniu z bretońska kawalerią w ogóle skreśla tę armię. Hordowo wystawione saurusy wyciągają dwa wiadra kostek przy atakach każdej ze stron, więc w sumie starcia pomiędzy tak dużymi oddziałami są znacznie szybsze w porównaniu z siódemką. Losowość szarż - nadal nie potrafię sobie tego wytłumaczyć i wymyślić strategii. magia - nie powiem, że przegięta, bo poprzednią bitwę też grałam na magach 4 poz + 2x1 poz, i też na tej samej domenie, ale skinek sobie zdecydowanie z obrona magiczną nie poradził. Całość bardzo losowa, strategii za grosz. Rozpiska składana w 10 minut wg zasady " a to będzie ładnie wyglądać".
.
Tym razem, jak można wywnioskować z tytułu, moje lizaki kontra jaszczurki Konrada. Obydwie armie dość podobne, złożone lightowo. U mnie 30 saurusów z włóczniami+ 30 Temple guardsów, u Konrada chyba 40 saurusów + 20 saurusów. U mnie jedna salka i dwa razory, u p-rzeciwnika 2 salki. U mnie dwie kohorty skinków, w tym jedna z kroxami, i dwa oddziały terek kontra(d) 5? oddziałów skinków, część w skirmiszu. U mnie skinek na stedziu, po przeciwnej stronie stołu zwykły stegadon i dwa priesty na piechotę. U mnie dowodził Oldblood, u Konrada ropuch + dwóch saurusów.
Przebieg bitwy po 2 turach bardzo dużo mogło się jeszcze zmienić. Ja zaczynałam, ruszyłam się prawie wszystkim, wystawiając na szarżę skinki. Trochę ostrzału poszło w terki i salkę. Magia pozamiatała jeden oddział terek i wzmocniła walczącą kohortę skinków. Jeden oddział saurusów przeciwnika spalił szarżę do skinków, ale doszła kohorta wzmocniona magią na str7 i się poklepali, w końcu moi uciekli i zostali zjedzeni. Kohorta ta znalazła się w zasięgu szarży moich TG, zdeklarowali flee i zostali zdeptani. Oddział skinek z kroxami przejechał po jednej salamandrze, na drugiej flance salka zaatakowała 10 skinków w skirmishu i zginęła. W magii skinek zadał sobie ranę na IFce i zabił 3 skinki. Strzelanie pozamiatało niedobitki uciekających skinek na obu flankach, pomogły pozostałe terki. Szarża stegadona i hordy saurusów na moje saurusy oczywiście skończyła się ucieczką.natomiast na prawej flance szarża TG z generałem na saurusy rozniosła je w pył.
Wynik trudny do przewidzenia, punktowo wg nowych zasad chyba trochę na moją korzyść, choć nie wiem dokładnie ile było punktów w żywych bohaterach - slannie i saurusie. Sytuacyjnie - prawa flanka całkowicie moja, moje TG ciągle mobilne, parę terek do osłony i denerwowania przeciwnika, kohorta z kroxami daleko od centrum bitwy, dwa sprawne razordony. na środku roszada - 30 saurusów Konrada szarżowanych przez stegadona, zapewne w odwecie moje saurusy również zostały by zblokowane. U mnie zero osłony magicznej przeciwko Ropuchowi, już samotnemu.
Ogólnie bitwa znacznie fajniejsza od poprzedniej, ruchliwość skinków w porównaniu z bretońska kawalerią w ogóle skreśla tę armię. Hordowo wystawione saurusy wyciągają dwa wiadra kostek przy atakach każdej ze stron, więc w sumie starcia pomiędzy tak dużymi oddziałami są znacznie szybsze w porównaniu z siódemką. Losowość szarż - nadal nie potrafię sobie tego wytłumaczyć i wymyślić strategii. magia - nie powiem, że przegięta, bo poprzednią bitwę też grałam na magach 4 poz + 2x1 poz, i też na tej samej domenie, ale skinek sobie zdecydowanie z obrona magiczną nie poradził. Całość bardzo losowa, strategii za grosz. Rozpiska składana w 10 minut wg zasady " a to będzie ładnie wyglądać".
.
wtorek, 21 września 2010
Dan Brown - The lost Symbol
Dan Brown, the Lost Symbol
Corgi, 2010
Telefon od przyjaciela o 6 rano w niedzielę raczej nie jest normą i budzi pewne obawy. Na szczęście Robert Langdon, profesor Harvardu, znawca starożytnej symboliki i samozwańczy tropiciel tajemnic jest w stanie zaradzić kłopotom przyjaciela. W trybie natychmiastowym potrzebuje on kogoś na zastępstwo do wygłoszenia wykładu na dorocznym zebraniu członków Smithsonian Institute - i to nie byle gdzie, bo w National Statuary Hall w Waszyngtonie. Peter Solomon przysyła po swego przyjaciela prywatny odrzutowiec i limuzynę, aby dotarł on na czas. Jednak sprawy komplikują się po przybyciu na miejsce. Sala, w której ma się odbywać spotkanie jest pusta, urzędnik instytutu nie ma pojęcia o żadnym zebraniu, a Peter Solomon nie odbiera telefonu. Wkrótce po wejściu Langdona do Kapitolu, zagrożone zostaje bezpieczeństwo kraju a strażnicy znajdują ludzką dłoń - niestety, bez właściciela.
Wydaje się, ze nie tylko szaleniec wieży, że w centrum stolicy USA ukryty jest tajemny portal do wiedzy, który tylko Robert Langdon będzie w stanie znaleźć i otworzyć. Jego wiedzy nie dowierza jednak dyrektor tajnej komórki CIA, Sato, grożąc Langdonowi aresztem jeżeli natychmiast nie zacznie współpracować z federalnymi w odkrywaniu tajemnic loży masońskiej i spełnieniu żądań porywacza. W innym miejscu, siostra Petera, Katherine, ryzykuje nie tylko wyniki swoich przełomowych badań.
Pod względem fabularnym powieść jest równie wyśmienita jak "Kod Da Vinci" czy "Anioły i Demony", zwroty akcji następują w najbardziej nieoczekiwanych momentach, przyjaciele okazują się wrogami, a wrogowie.. no cóż, czasem są po tej samej stronie. To wszystko okraszone zagadkami, sekretami, symboliką, alegorią i tajemnymi kodami, nigdy nie wiadomo, czy wiadomość należny interpretować dosłownie, czy metaforycznie. Waszyngton okazuje się kopalnią tajemnych, ale wyraźnie widocznych dla wytrenowanego oka symboli i nawiązań do tajemnic masońskich, pozostawionych dla potomnych przez Ojców Narodu. Biedny profesor ściga się z czasem, ucieka przed policją, goni szaleńca i jednocześnie myśli na wysokich obrotach, próbując rozwiązać kolejne tajemnice ukryte w sobie jak babuszki.
Jedną rzeczą, która niestety nie podoba mi się w tej książce, jest wyraźna indoktrynacja. To już nie tylko powieść, której kanwą jest jedna z teorii spiskowych, ale wyraźne gloryfikowanie masonizmu, jego wkładu w historię i rzekomy postęp, a także filozofii New Age. Kolejną, pewne założenia "nauki noetycznej" prezentowane przez Katherine, i jej rzekome dokonania na tym polu. A, no i tym razem między Katherine i Langdonem nie ma szans na romans!
ogólna ocena - 8/10
.
Corgi, 2010
Źródło grafiki - Merlin
Telefon od przyjaciela o 6 rano w niedzielę raczej nie jest normą i budzi pewne obawy. Na szczęście Robert Langdon, profesor Harvardu, znawca starożytnej symboliki i samozwańczy tropiciel tajemnic jest w stanie zaradzić kłopotom przyjaciela. W trybie natychmiastowym potrzebuje on kogoś na zastępstwo do wygłoszenia wykładu na dorocznym zebraniu członków Smithsonian Institute - i to nie byle gdzie, bo w National Statuary Hall w Waszyngtonie. Peter Solomon przysyła po swego przyjaciela prywatny odrzutowiec i limuzynę, aby dotarł on na czas. Jednak sprawy komplikują się po przybyciu na miejsce. Sala, w której ma się odbywać spotkanie jest pusta, urzędnik instytutu nie ma pojęcia o żadnym zebraniu, a Peter Solomon nie odbiera telefonu. Wkrótce po wejściu Langdona do Kapitolu, zagrożone zostaje bezpieczeństwo kraju a strażnicy znajdują ludzką dłoń - niestety, bez właściciela.
Wydaje się, ze nie tylko szaleniec wieży, że w centrum stolicy USA ukryty jest tajemny portal do wiedzy, który tylko Robert Langdon będzie w stanie znaleźć i otworzyć. Jego wiedzy nie dowierza jednak dyrektor tajnej komórki CIA, Sato, grożąc Langdonowi aresztem jeżeli natychmiast nie zacznie współpracować z federalnymi w odkrywaniu tajemnic loży masońskiej i spełnieniu żądań porywacza. W innym miejscu, siostra Petera, Katherine, ryzykuje nie tylko wyniki swoich przełomowych badań.
Pod względem fabularnym powieść jest równie wyśmienita jak "Kod Da Vinci" czy "Anioły i Demony", zwroty akcji następują w najbardziej nieoczekiwanych momentach, przyjaciele okazują się wrogami, a wrogowie.. no cóż, czasem są po tej samej stronie. To wszystko okraszone zagadkami, sekretami, symboliką, alegorią i tajemnymi kodami, nigdy nie wiadomo, czy wiadomość należny interpretować dosłownie, czy metaforycznie. Waszyngton okazuje się kopalnią tajemnych, ale wyraźnie widocznych dla wytrenowanego oka symboli i nawiązań do tajemnic masońskich, pozostawionych dla potomnych przez Ojców Narodu. Biedny profesor ściga się z czasem, ucieka przed policją, goni szaleńca i jednocześnie myśli na wysokich obrotach, próbując rozwiązać kolejne tajemnice ukryte w sobie jak babuszki.
Jedną rzeczą, która niestety nie podoba mi się w tej książce, jest wyraźna indoktrynacja. To już nie tylko powieść, której kanwą jest jedna z teorii spiskowych, ale wyraźne gloryfikowanie masonizmu, jego wkładu w historię i rzekomy postęp, a także filozofii New Age. Kolejną, pewne założenia "nauki noetycznej" prezentowane przez Katherine, i jej rzekome dokonania na tym polu. A, no i tym razem między Katherine i Langdonem nie ma szans na romans!
ogólna ocena - 8/10
.
Terry Pratchett - Straż nocna.
Terry Pratchett, Straż Nocna
Prószyński i s-ka, Warszawa 2008
Kolejny tom serii o Straży Miejskiej Ankh Morpork.W 30 rocznicę Rewolucji rozkwitają bzy, przestępczość na ulicach Ankh Morpork również kwitnie, Gildia Skrytobójców testuje zabezpieczenia domu Vimesów a na świat się wybiera pierworodny Lady Sybil. W pościgu za szaleńcem i mordercą Samuel Vimes wspina się na dach Magicznego Uniwersytetu, co nie jest najlepszym pomysłem nie tylko z powodu kąpieli Nadrektora, ale również nadciągającej burzy magicznej. Trafiony piorunem w polu magicznym biblioteki komendant zostaje prze-teleportowany w inny wymiar - niestety, ma towarzystwo, i to nieodpowiednie. Koleje historii zostają naruszone, przyszłość staje pod znakiem zapytania a mnisi w pomarańczowych szatach tańczą po ulicach w rytm bębenków urządzając ogród medytacji z użyciem butelek po piwie i niedopałków papierosów.
Fabuła książki kręci się prawie w całości wokół Vimesa, dostajemy więc potężną dawkę jego cynizmu i logiki. Wprowadzony rys historyczny miasta pozwala nieco przybliżyć sobie znanych nam ze "współczesnego" Ankh Morpork bohaterów, pokazuje nam moment pojawiania się kilku interesujących elementów i zależności pomiędzy postaciami. Ten tom jest według mnie znacznie bardziej skupiony na przemyśleniach i poważniejszy od poprzednich - przy czym bynajmniej nie oznacza to zmniejszonej dawki humoru, po prostu taki jest wydźwięk fabuły. niestety, nie bardzo do mnie takie połączenie dociera. Nie bardzo przemawia też do mnie interpretacja pętli czasowej i działania Lu Tze.
Cytaty:
"- Jutro jest proces - przypomniał ostro Vimes
- A tak, oczywiście. i będzie uczciwy - zapewnił patrycjusz
- lepiej, żeby był - oświadczył Vimes. - W końcu zależy mi, żeby ten drań trafił na szubienicę." s 334
"Ozdobna blaszana wanna nadrektora Niewidocznego uniwersytetu została uniesiona z podłogi, skwiercząc, przeleciała przez jego gabinet, wyfrunęła z balkonu i wylądowała na trawniku ośmiobocznego dziedzińca kilka pięter niżej, nie wylewając przy tym więcej niż kubka piany.
Nadrektor Ridcully znieruchomiał ze szczotką na długim kiju w połowie pleców.(....)
Przez otwarte drzwi Ridcully wkroczył do Biblioteki.
- Co się tu dzieje? - zapytał.
Strażnicy obejrzeli się i wytrzeszczyli oczy. Duża gruda piany, która do tej chwili rzetelnie wypełniała obowiązek dbania o elementarną przyzwoitość, spłynęła wolno na podłogę.
- Co jest? - warknął Ridcully. - Maga nie widzieliście czy co?
Jeden ze strażników stanął na baczność i zasalutował.
- Kapitan Marchewa, sir. Nigdy, ehm... nigdy nie widzieliśmy tak dużo maga, sir.
Ridcully rzucił mu tępe spojrzenie, często wykorzystywane przez osoby z ostrą przypadłością deficytu szybkiego pojmowania.
- O czym on mówi, Stibbons? - zapytał kącikiem ust.
- Jest pan, no... niedostatecznie ubrany, nadrektorze.
- Co? Mam przecież kapelusz, prawda?
- No tak, nadrektorze...
- Kapelusz = mag, mag = kapelusz. Cała reszta to fatałaszki. Zresztą nie mam wątpliwości, że wszyscy jesteśmy ludźmi światowymi... - Ridcully rozejrzał się i po raz pierwszy dostrzegł pewne cechy strażników. - I krasnoludami światowymi... ach, i trollami światowymi, naturalnie... a także... kobietami światowymi, jak widzę... ehm... - Nadrektor zamilkł na chwilę. - Panie Stibbons...
- Tak, nadrektorze?
- Będzie pan uprzejmy pobiec do moich pokojów i przynieść stamtąd moją szatę?
- Oczywiście, nadrektorze.
- A tymczasem proszę mi pożyczyc swój kapelusz...
- Ale przecież nosi pan już własny kapelusz, Nadrektorze - zauważył Myślak.
-W istocie, w istocie... - przyznał Ridcully..." s 40
Ogólna ocena 7/10
.
Prószyński i s-ka, Warszawa 2008
źródło grafiki Discworld.pl
Kolejny tom serii o Straży Miejskiej Ankh Morpork.W 30 rocznicę Rewolucji rozkwitają bzy, przestępczość na ulicach Ankh Morpork również kwitnie, Gildia Skrytobójców testuje zabezpieczenia domu Vimesów a na świat się wybiera pierworodny Lady Sybil. W pościgu za szaleńcem i mordercą Samuel Vimes wspina się na dach Magicznego Uniwersytetu, co nie jest najlepszym pomysłem nie tylko z powodu kąpieli Nadrektora, ale również nadciągającej burzy magicznej. Trafiony piorunem w polu magicznym biblioteki komendant zostaje prze-teleportowany w inny wymiar - niestety, ma towarzystwo, i to nieodpowiednie. Koleje historii zostają naruszone, przyszłość staje pod znakiem zapytania a mnisi w pomarańczowych szatach tańczą po ulicach w rytm bębenków urządzając ogród medytacji z użyciem butelek po piwie i niedopałków papierosów.
Fabuła książki kręci się prawie w całości wokół Vimesa, dostajemy więc potężną dawkę jego cynizmu i logiki. Wprowadzony rys historyczny miasta pozwala nieco przybliżyć sobie znanych nam ze "współczesnego" Ankh Morpork bohaterów, pokazuje nam moment pojawiania się kilku interesujących elementów i zależności pomiędzy postaciami. Ten tom jest według mnie znacznie bardziej skupiony na przemyśleniach i poważniejszy od poprzednich - przy czym bynajmniej nie oznacza to zmniejszonej dawki humoru, po prostu taki jest wydźwięk fabuły. niestety, nie bardzo do mnie takie połączenie dociera. Nie bardzo przemawia też do mnie interpretacja pętli czasowej i działania Lu Tze.
Cytaty:
"- Jutro jest proces - przypomniał ostro Vimes
- A tak, oczywiście. i będzie uczciwy - zapewnił patrycjusz
- lepiej, żeby był - oświadczył Vimes. - W końcu zależy mi, żeby ten drań trafił na szubienicę." s 334
"Ozdobna blaszana wanna nadrektora Niewidocznego uniwersytetu została uniesiona z podłogi, skwiercząc, przeleciała przez jego gabinet, wyfrunęła z balkonu i wylądowała na trawniku ośmiobocznego dziedzińca kilka pięter niżej, nie wylewając przy tym więcej niż kubka piany.
Nadrektor Ridcully znieruchomiał ze szczotką na długim kiju w połowie pleców.(....)
Przez otwarte drzwi Ridcully wkroczył do Biblioteki.
- Co się tu dzieje? - zapytał.
Strażnicy obejrzeli się i wytrzeszczyli oczy. Duża gruda piany, która do tej chwili rzetelnie wypełniała obowiązek dbania o elementarną przyzwoitość, spłynęła wolno na podłogę.
- Co jest? - warknął Ridcully. - Maga nie widzieliście czy co?
Jeden ze strażników stanął na baczność i zasalutował.
- Kapitan Marchewa, sir. Nigdy, ehm... nigdy nie widzieliśmy tak dużo maga, sir.
Ridcully rzucił mu tępe spojrzenie, często wykorzystywane przez osoby z ostrą przypadłością deficytu szybkiego pojmowania.
- O czym on mówi, Stibbons? - zapytał kącikiem ust.
- Jest pan, no... niedostatecznie ubrany, nadrektorze.
- Co? Mam przecież kapelusz, prawda?
- No tak, nadrektorze...
- Kapelusz = mag, mag = kapelusz. Cała reszta to fatałaszki. Zresztą nie mam wątpliwości, że wszyscy jesteśmy ludźmi światowymi... - Ridcully rozejrzał się i po raz pierwszy dostrzegł pewne cechy strażników. - I krasnoludami światowymi... ach, i trollami światowymi, naturalnie... a także... kobietami światowymi, jak widzę... ehm... - Nadrektor zamilkł na chwilę. - Panie Stibbons...
- Tak, nadrektorze?
- Będzie pan uprzejmy pobiec do moich pokojów i przynieść stamtąd moją szatę?
- Oczywiście, nadrektorze.
- A tymczasem proszę mi pożyczyc swój kapelusz...
- Ale przecież nosi pan już własny kapelusz, Nadrektorze - zauważył Myślak.
-W istocie, w istocie... - przyznał Ridcully..." s 40
Ogólna ocena 7/10
.
Świat Dysku - Terry Pratchett
Terry Pratchett, Świat finansjery
Prószyński i S-ka, Warszawa 2009
Akcja książki dzieje się w Ankh Morpork, które znamy już prawie jak własne miasto, rozpoznając na ulicach przechodniów. Tym razem jednak bohaterem jest nowa postać (no, prawie nowa, bo to już druga książka o Moiście von Lipwigu) - złoty chłopiec, zarządca Urzędu Pocztowego, kandydat na przewodniczącego Gildii Kupców, ulubieniec bogów. W poprzednim tomie udało mu się doprowadzić do porządku Urząd Pocztowy - stary działał nawet gorzej niż polska poczta za komuny - do tego stopnia, że mieszkańcy Ankh-Morpork ustawiają zegarki według przyjazdu Quirmskiego Wahadłowca. Idealna osoba, aby powierzyć mu funkcjonowanie Królewskiej mennicy i miejsce w zarządzie Banku Ankh Morpork, jak sądzi Lord Vetinari. Są tylko dwie drobne przeszkody. Po pierwsze, ze skarbca banku ulotniło się 10 ton złota, będącego bankowym zabezpieczeniem. Po drugie, Moist jest złodziejem i oszustem, to znaczy, przepraszam, był. Po latach pomysłowych, oryginalnych i ściśle bezkrwawych przestępstw urwał się ze stryczka (dosłownie) i "zrzucił cętki" aby stać się Moistem von Lipwigiem.
Akcja w całości dzieje się w metropolii, i cały świat kręci się wokół Moista. Moist natomiast kręci się wokół Prezesa Banku Ankh Morpork i pieniędzy. W przerwach między nocnymi wspinaczkami po budynkach, Ekstremalnym Kichaniem, włamywaniem się do miejsc, do których posiada własne klucze i spotkaniach z Patrycjuszem. Poznajemy również uroczych Pucci (włoskie "aniołek") i Cosmo Lavishów (ang "hojny" lub "obfity"), potomków poprzedniego właściciela Banku, głównego kasjera pana Benta, a także ukrytych pod piwnicznym cudzołożeniem Huberta, Chlupera i Igora. W takim towarzystwie Moist robi pieniądze. Cienkie.
Książka jest interesującym studium postaci, psychologii tłumu i świetnym przykładem żonglowania słowami - Moist często konstruuje swoje wypowiedzi w ten sposób, aby mówiąc prawdę (zupełnie niezgodną z oczekiwaniami odbiorcy), przekonać go, że się z nim równocześnie zgodził. Prawnicy powinni brać lekcje u Pratchetta! W książce jest również wiele scen z Patrycjuszem, co z jednej strony jest jej wielkim atutem, ale z drugiej zaczyna go odzierać z tej nierzeczywistości, nimbu bycia "ponad". Podobają mi się rozgrywki słowne pomiędzy nimi dwoma, analizy Vetinariego i jego sposób myślenia, przewidywania kolejnego kroku i znajomość psychiki ludzi. Książkę czyta się bardzo dobrze, lekko, choć ostrzegam - po przeczytaniu może boleć brzuch i mięśnie twarzy!
Kilka cytatów:
"- Trochę nas poniosło - tłumaczył Moist - myśleliśmy nieco zbyt kreatywnie. Ułatwiliśmy mangustom mnożenie sie w skrzynkach na listy, żeby wyeliminowac węże...
Vetinari milczał.
- Ekhm... które, przyznaję, sami wprowadziliśmy do skrzynek na listy, żeby zredukować liczbę ropuch...
Vetinari sie powtórzył.
- Ekhm... które, to fakt, nasz personel wkładał do skrzynek na listy, żeby odstraszyć ślimaki...
Vetinari pozostał bezgłośny.
- Ekhm... te zaś, co muszę uczciwie zaznaczyć, dostały sie do skrzynek z własnej inicjatywy, aby pożywić się klejem na znaczkach - dokończył Moist świadom, że zaczyna bełkotać.
- No cóż, przynajmniej zaoszczędziły wam pracy z umieszczaniem ich tam własnoręcznie - stwierdził z satysfakcją Patrycjusz." s 18
" Vetinari - Czeka pana, panie Lipwig, życie pełne spokojnego zadowolenia, społecznego szacunku i oczywiście, kiedy czas się dopełni, emerytura. Że nie wspomnę o dumnym, złoconym łańcuchu.
Moist skrzywił się boleśnie.
- A jeśli nie zrobię tego, czego pan żąda?
- Hmmm? Och, źle mnie pan zrozumiał, panie Lipwig. To właśnie pana czeka, jeśli odrzuci pan moja propozycję. Jeśli pan ją przyjmie, tylko spryt zdoła pana ocalić przed potężnymi i niebezpiecznymi wrogami, a każdy dzień przyniesie nowe wyzwania. Ktoś może nawet próbować pana zabić. " s 27
" Drumknott -(...) mam jednak wrażenie, że uczciwość bierze w nim górę.
Vetinari znieruchomiał z nogą opartą o stopień.
- Rzeczywiście. Ale czerpię pociechę z faktu, że po raz kolejny ukradł ci ołówek.
- A jednak nie, sir, ponieważ bardzo uważałem, żeby schować go do kieszeni - triumfalnie oświadczył Drumknott.
- Tak.- przyznał z zadowoleniem Vetinari, zapadając się w trzeszczącą skórę, gdy tymczasem Drumknott zaczął desperacko poklepywać się po kieszeniach. - Wiem. " s 73
Ogólna ocena - 9/10
.
Prószyński i S-ka, Warszawa 2009
źródło obrazka Discworld.pl
Akcja w całości dzieje się w metropolii, i cały świat kręci się wokół Moista. Moist natomiast kręci się wokół Prezesa Banku Ankh Morpork i pieniędzy. W przerwach między nocnymi wspinaczkami po budynkach, Ekstremalnym Kichaniem, włamywaniem się do miejsc, do których posiada własne klucze i spotkaniach z Patrycjuszem. Poznajemy również uroczych Pucci (włoskie "aniołek") i Cosmo Lavishów (ang "hojny" lub "obfity"), potomków poprzedniego właściciela Banku, głównego kasjera pana Benta, a także ukrytych pod piwnicznym cudzołożeniem Huberta, Chlupera i Igora. W takim towarzystwie Moist robi pieniądze. Cienkie.
Książka jest interesującym studium postaci, psychologii tłumu i świetnym przykładem żonglowania słowami - Moist często konstruuje swoje wypowiedzi w ten sposób, aby mówiąc prawdę (zupełnie niezgodną z oczekiwaniami odbiorcy), przekonać go, że się z nim równocześnie zgodził. Prawnicy powinni brać lekcje u Pratchetta! W książce jest również wiele scen z Patrycjuszem, co z jednej strony jest jej wielkim atutem, ale z drugiej zaczyna go odzierać z tej nierzeczywistości, nimbu bycia "ponad". Podobają mi się rozgrywki słowne pomiędzy nimi dwoma, analizy Vetinariego i jego sposób myślenia, przewidywania kolejnego kroku i znajomość psychiki ludzi. Książkę czyta się bardzo dobrze, lekko, choć ostrzegam - po przeczytaniu może boleć brzuch i mięśnie twarzy!
Kilka cytatów:
"- Trochę nas poniosło - tłumaczył Moist - myśleliśmy nieco zbyt kreatywnie. Ułatwiliśmy mangustom mnożenie sie w skrzynkach na listy, żeby wyeliminowac węże...
Vetinari milczał.
- Ekhm... które, przyznaję, sami wprowadziliśmy do skrzynek na listy, żeby zredukować liczbę ropuch...
Vetinari sie powtórzył.
- Ekhm... które, to fakt, nasz personel wkładał do skrzynek na listy, żeby odstraszyć ślimaki...
Vetinari pozostał bezgłośny.
- Ekhm... te zaś, co muszę uczciwie zaznaczyć, dostały sie do skrzynek z własnej inicjatywy, aby pożywić się klejem na znaczkach - dokończył Moist świadom, że zaczyna bełkotać.
- No cóż, przynajmniej zaoszczędziły wam pracy z umieszczaniem ich tam własnoręcznie - stwierdził z satysfakcją Patrycjusz." s 18
" Vetinari - Czeka pana, panie Lipwig, życie pełne spokojnego zadowolenia, społecznego szacunku i oczywiście, kiedy czas się dopełni, emerytura. Że nie wspomnę o dumnym, złoconym łańcuchu.
Moist skrzywił się boleśnie.
- A jeśli nie zrobię tego, czego pan żąda?
- Hmmm? Och, źle mnie pan zrozumiał, panie Lipwig. To właśnie pana czeka, jeśli odrzuci pan moja propozycję. Jeśli pan ją przyjmie, tylko spryt zdoła pana ocalić przed potężnymi i niebezpiecznymi wrogami, a każdy dzień przyniesie nowe wyzwania. Ktoś może nawet próbować pana zabić. " s 27
" Drumknott -(...) mam jednak wrażenie, że uczciwość bierze w nim górę.
Vetinari znieruchomiał z nogą opartą o stopień.
- Rzeczywiście. Ale czerpię pociechę z faktu, że po raz kolejny ukradł ci ołówek.
- A jednak nie, sir, ponieważ bardzo uważałem, żeby schować go do kieszeni - triumfalnie oświadczył Drumknott.
- Tak.- przyznał z zadowoleniem Vetinari, zapadając się w trzeszczącą skórę, gdy tymczasem Drumknott zaczął desperacko poklepywać się po kieszeniach. - Wiem. " s 73
Ogólna ocena - 9/10
.
wtorek, 14 września 2010
Album scrapowy
Żeby nie było, że się lenię - właśnie skończyłam album dla teściów :)
Album przygotowany na gotowej bazie K&C Company, ale większość elementów i tak dorabiałam - ramki pod zdjęcia i napisy itp. nie polecam używania gotowych, drukowanych layoutów, chyba, ze ktoś po prostu chce sobie powklejać zdjęcia - każde zdjęcia i ramka mają inny rozmiar, ciężko jest dobrać papier i akcesoria. Ale udało się, w miare skończone "dzieło"
Okładka:
Wykonana własnoręcznie z tasiemek, lnu i resztek papieru - naprawdę resztek, brakło mi tego jasnego który planowałam na okładkę! Ale w sumie nie wyszło tak źle, nawet mi się taki "patchwork" podoba. Literki to przemalowany die cuts. Przód:
tył - 3 i 4 strona. Na wewnętrznej stronie okładki są kieszonki na płytę CD i kilka dodatkowych zdjęć.
Wnętrze:
Same layouty były gotowe, ale zdecydowałam dodać "grubości" i ponaklejałam większość zaznaczonych elementów - ramki pod zdjęcia, kartki do journalingu itp. Napisy tuszem Latarni Morskiej na pieczątkach i cienkopisem, duże literki - wycinane własnoręcznie.
strona 1
strony 2,3
strony 4,5
strony 6,7
strony 8,9
strony 10, 11
Strony 12,13
Strona 14
.
Album przygotowany na gotowej bazie K&C Company, ale większość elementów i tak dorabiałam - ramki pod zdjęcia i napisy itp. nie polecam używania gotowych, drukowanych layoutów, chyba, ze ktoś po prostu chce sobie powklejać zdjęcia - każde zdjęcia i ramka mają inny rozmiar, ciężko jest dobrać papier i akcesoria. Ale udało się, w miare skończone "dzieło"
Okładka:
Wykonana własnoręcznie z tasiemek, lnu i resztek papieru - naprawdę resztek, brakło mi tego jasnego który planowałam na okładkę! Ale w sumie nie wyszło tak źle, nawet mi się taki "patchwork" podoba. Literki to przemalowany die cuts. Przód:
tył - 3 i 4 strona. Na wewnętrznej stronie okładki są kieszonki na płytę CD i kilka dodatkowych zdjęć.
Wnętrze:
Same layouty były gotowe, ale zdecydowałam dodać "grubości" i ponaklejałam większość zaznaczonych elementów - ramki pod zdjęcia, kartki do journalingu itp. Napisy tuszem Latarni Morskiej na pieczątkach i cienkopisem, duże literki - wycinane własnoręcznie.
strona 1
strony 2,3
strony 4,5
strony 6,7
strony 8,9
strony 10, 11
Strony 12,13
Strona 14
.
Znowu Candy
Obrodziła ta jesień! A ja niestety nadal nie umiem umieszczać linków w pasku bocznym :(
Prezenciki w Crafty's crafting - losowanie 18 września.
Niebanalny zestaw w Arte Banale - losowanie 28 września
Kwiatuszki w Kreatywnym Zakątku. Losowanie 20 września.
Prezenciki w Crafty's crafting - losowanie 18 września.
Niebanalny zestaw w Arte Banale - losowanie 28 września
Kwiatuszki w Kreatywnym Zakątku. Losowanie 20 września.
wtorek, 7 września 2010
Ewa Białołęcka - Wiedźma.com.pl
Ewa Białołęcka, Wiedźma com.pl
Fabryka Słów, Lublin 2010
Fajnie jest dostać niespodziewany spadek. Jeszcze fajniej, jeżeli akurat jest się, zresztą nałogowo, bez kasy. Dodatkowy bonus, kiedy spadek otrzymuje się od osoby, która nie jest nam szczególnie bliska. Trochę gorzej, gdy tym spadkiem okazuje się chałupa na końcu świata, gdzie wrony zawracają. W przypadku redaktorki uzależnionej od Internetu, wyprawa w nieznane do wiochy, do której nie ma nawet porządnej drogi, a PKS dojeżdża raz dziennie do pobliskiej (bagatela, parę kilometrów) "metropolii" z jednym sklepem monopolowym, sytuacja wydaje się przesądzona. Taaa... przesądzona.... to teraz zacznijmy o przesądach. Dlaczego miejscowi żegnają się krzyżem, słysząc nazwisko , świętej pamięci, nieboszczki? Kim jest chowający się po krzakach blondyn w mundurze SS, o którym mieszkańcy nie maja pojęcia? Co robi w sypialni przedpotopowy, ale za to doskonale zabezpieczony, sejf? Skąd wziąć kasę na spłatę podatku od wzbogacenia?
Ostrzegam, nie wiem, czy książka ta nadaje się dla facetów. nie jest to typowa "literatura w spódnicy", romans co prawda jest, ale jakiś taki kulawy, akcja jak na pełnym morzu - straszna huśtawka, to pędzi na złamanie karku, to zatrzymuje się by obejrzeć widok za zakrętem, trup ściele się gęsto. Natomiast spora dawka metafizyki, ektoplazmy, czarownic, zaklęć, talizmanów i rozmów z duchami może niektórych odstręczać. Powieść napisana z dużą dawką humoru i erudycji, doskonałą znajomością języka, i to nie jednego (uwaga - brak tłumaczeń), przymrużeniem oka w kierunku czytelnika. Polecam
Ocena - 10/10
.
Fabryka Słów, Lublin 2010
Źródło grafiki - Empik
Fajnie jest dostać niespodziewany spadek. Jeszcze fajniej, jeżeli akurat jest się, zresztą nałogowo, bez kasy. Dodatkowy bonus, kiedy spadek otrzymuje się od osoby, która nie jest nam szczególnie bliska. Trochę gorzej, gdy tym spadkiem okazuje się chałupa na końcu świata, gdzie wrony zawracają. W przypadku redaktorki uzależnionej od Internetu, wyprawa w nieznane do wiochy, do której nie ma nawet porządnej drogi, a PKS dojeżdża raz dziennie do pobliskiej (bagatela, parę kilometrów) "metropolii" z jednym sklepem monopolowym, sytuacja wydaje się przesądzona. Taaa... przesądzona.... to teraz zacznijmy o przesądach. Dlaczego miejscowi żegnają się krzyżem, słysząc nazwisko , świętej pamięci, nieboszczki? Kim jest chowający się po krzakach blondyn w mundurze SS, o którym mieszkańcy nie maja pojęcia? Co robi w sypialni przedpotopowy, ale za to doskonale zabezpieczony, sejf? Skąd wziąć kasę na spłatę podatku od wzbogacenia?
Ostrzegam, nie wiem, czy książka ta nadaje się dla facetów. nie jest to typowa "literatura w spódnicy", romans co prawda jest, ale jakiś taki kulawy, akcja jak na pełnym morzu - straszna huśtawka, to pędzi na złamanie karku, to zatrzymuje się by obejrzeć widok za zakrętem, trup ściele się gęsto. Natomiast spora dawka metafizyki, ektoplazmy, czarownic, zaklęć, talizmanów i rozmów z duchami może niektórych odstręczać. Powieść napisana z dużą dawką humoru i erudycji, doskonałą znajomością języka, i to nie jednego (uwaga - brak tłumaczeń), przymrużeniem oka w kierunku czytelnika. Polecam
Ocena - 10/10
.
Piers Anthony - Pamięć absolutna
Piers Anthony, Pamięć absolutna
Wydawnictwo Atlantis, warszawa 1990
na podstawie filmu "Pamięć absolutna", którego scenariusz powstał na podstawie opowiadania P.K.Dicka "Przypomnimy to panu hurtowo"
Jest wiek XXI (tak, to dość stare opowiadanie :P), ludzkość rozpoczęła kolonizację i eksploatację Marsa. Jednak warunki panujące na powierzchni są bezwzględnie wykorzystywane przez administratora Marsa Cohaagena. Podatki za powietrze i inne niezbędne do życia artykuły wywołały bunt i powstanie Frontu Wyzwolenia Marsa, którego ataki na kopalnie turbinytu grożą zatrzymaniem wydobycia. jest to nie do pomyślenia, jako że substancja ta, występująca wyłącznie na czerwonej planecie, jest podstawowym źródłem przewagi Bloku Północnego w wojnie na przeludnionej Ziemi.
W takich oto komfortowych warunkach żyje nasz protagonista - Douglas Quaid, robotnik budowlany. Co dziwne, marzy on o wyprawie na Marsa. Jego sny dręcza go do tego stopnia, że postanawia skorzystać z oferty firmy Rekall, oferującej wszczepianie fałszywych wspomnień z wakacji w wymarzonej scenerii. Na przykład w kurorcie turystycznym na Marsie, wraz ze sfałszowanym kompletem zdjęć, rachunków i biletem na prom. Za drobną dodatkową opłatą, również jako ktoś zupełnie inny, na przykład tajny agent. Oczywiście wspomnienia ostatnich godzin w biurze są wymazywane, i zastępowane wizytą w agencji turystycznej, aby "kontinuum" było pełne.
Ciekawa, choć nie najnowsza, fabuła oparta na założeniu piętrowego grzebania w pamięci. Czy sny są wspomnieniami, czy wspomnienia są sfabrykowane na podstawie snów? Do jakiego stopnia człowiek jest się w stanie identyfikować z inną osobą, na ile narzucenie/nadpisanie nowej osobowości jest trwałe? Co jest rzeczywistością, a co snem, wspomnieniem? Skąd możemy wiedzieć, co jest prawdą, kiedy można sfabrykować wspomnienia? Książka jest wciągająca, dobrze napisana, w "pierwszej warstwie tekstu" jest to powieść sensacyjno-kryminalna, jednak dla zainteresowanych w fabule kryją się odniesienia do kolejnych warstw. Polecam.
Ocena 9/10
.
Wydawnictwo Atlantis, warszawa 1990
na podstawie filmu "Pamięć absolutna", którego scenariusz powstał na podstawie opowiadania P.K.Dicka "Przypomnimy to panu hurtowo"
Jest wiek XXI (tak, to dość stare opowiadanie :P), ludzkość rozpoczęła kolonizację i eksploatację Marsa. Jednak warunki panujące na powierzchni są bezwzględnie wykorzystywane przez administratora Marsa Cohaagena. Podatki za powietrze i inne niezbędne do życia artykuły wywołały bunt i powstanie Frontu Wyzwolenia Marsa, którego ataki na kopalnie turbinytu grożą zatrzymaniem wydobycia. jest to nie do pomyślenia, jako że substancja ta, występująca wyłącznie na czerwonej planecie, jest podstawowym źródłem przewagi Bloku Północnego w wojnie na przeludnionej Ziemi.
W takich oto komfortowych warunkach żyje nasz protagonista - Douglas Quaid, robotnik budowlany. Co dziwne, marzy on o wyprawie na Marsa. Jego sny dręcza go do tego stopnia, że postanawia skorzystać z oferty firmy Rekall, oferującej wszczepianie fałszywych wspomnień z wakacji w wymarzonej scenerii. Na przykład w kurorcie turystycznym na Marsie, wraz ze sfałszowanym kompletem zdjęć, rachunków i biletem na prom. Za drobną dodatkową opłatą, również jako ktoś zupełnie inny, na przykład tajny agent. Oczywiście wspomnienia ostatnich godzin w biurze są wymazywane, i zastępowane wizytą w agencji turystycznej, aby "kontinuum" było pełne.
Ciekawa, choć nie najnowsza, fabuła oparta na założeniu piętrowego grzebania w pamięci. Czy sny są wspomnieniami, czy wspomnienia są sfabrykowane na podstawie snów? Do jakiego stopnia człowiek jest się w stanie identyfikować z inną osobą, na ile narzucenie/nadpisanie nowej osobowości jest trwałe? Co jest rzeczywistością, a co snem, wspomnieniem? Skąd możemy wiedzieć, co jest prawdą, kiedy można sfabrykować wspomnienia? Książka jest wciągająca, dobrze napisana, w "pierwszej warstwie tekstu" jest to powieść sensacyjno-kryminalna, jednak dla zainteresowanych w fabule kryją się odniesienia do kolejnych warstw. Polecam.
Ocena 9/10
.
Jacek Piekara - Ja, Inkwizytor
Dalszy ciąg maratonu książkowego.
Jacek Piekara, "Ja, Inkwizytor - Wieże do nieba",
Fabryka słów styczeń 2010
Jak od razu widać po tytule, jest to kontynuacja sagi o Mordimerze Madderdinie. A właściwie to nie kontynuacja, tylko... no co, prequel, wprowadzenie, wstęp? Mordimer nie jest dumnym przedstawicielem biskupa Hez Hezronu, lecz dopiero skromnym uczniem w jednym, i świeżym absolwentem Akademii w drugim z opowiadań. To znaczy, skromnym w założeniu, bo w swojej własnej opinii przewyższa on wielu już urzędujących inkwizytorów.
W pierwszym opowiadaniu poznajemy młodego Mordiego tuż przed egzaminem licencyjnym, gdy w towarzystwie tłustego, leniwego i obrzydliwego Mistrza Inkwizytora Alberta Knotte musi rozwiązać zagadkę okrutnych morderstw popełnianych na kobietach z otoczenia hrabiny von Sauer. Niewiele w tym opowiadaniu Mordimera, jakiego znamy. Niby i schemat postępowania podobny, charakter tez nie odbiega od postaci rozwiniętego inkwizytora bardziej niż u młodego człowieka, są "mordimerowe" przemyślenia dla czytelnika, jest cięty dowcip, ale to wszystko jest rozmyte i spłycone. Śledztwo stoi w miejscu pomimo kolejnych ofiar, Mordimer błądzi na oślep po mieście pijąc z przygodnymi osobami w nadziei na pociągnięcie języka, Knotte pije na umór na koszt Hrabiny. Jedynym powodem do przeczytania tego opowiadania może być (przed)ostatnich kilka stron, kiedy niemal magicznie zagadka zostaje rozwiązana, większość postaci okazuje się być kimś innym niż się spodziewamy. A samo zakończenie - no cóż, trochę zbyt jednoznaczne w porównaniu z tym, do czego nas Piekara przyzwyczaił, niemniej jednak również nie takie, jakiego można by się spodziewać. Wyraźnie Mordimer nie opanował jeszcze wiedzy o ludzkich charakterach w stopniu zadowalającym.
Opowiadanie drugie, Wieże do nieba, przenosi nas do Christainii, przyszłej stolicy. Dwa zwalczające się obozy - arcybiskup Christianii i Zakon Miecza Pańskiego postanawiają wybudować w tym mieście katedrę. Każde z nich oddzielnie oczywiście. I jeden drugiemu próbuje utrudnić pracę maksymalnie - a to napadając na robotników, a to spowalniając transporty, a to nasyłając na drugiego Skarbówkę, tfu, Inkwizytorium. Tu więc do akcji wkracza Mordrimer, z uporem szukający śladów używania czarnej magii i innych niedozwolonych dopalaczy na budowie. Szuka, i szuka, i szuka, aż znajduje. Maksymiliana Tofflera, Inkwizytora Jego Ekscelencji biskupa Hez Hezronu.
"No to było po sprawie. Przynajmniej dla mnie. Skoro w całą rzecz wmieszały się takie persony jak inkwizytor z Hezu, nie miałem już czego tu szukać."
Niemniej jednak, Toffler okazuje się być człowiekiem przystępnym i stosunkowo mało aroganckim jak na przedstawiciela biskupa, który daje Mordimerowi lekcję życia. Niekoniecznie wyłącznie od tej niemiłej strony. Niestety, oprócz zaprezentowania kilku "sławnych" postaci i wyjaśnienia kilku powiedzonek Mordimera, opowiadanie to nie wnosi absolutnie nic, jest długie i nudne jak flaki z olejem.
Nie lubię prequeli chyba nawet jeszcze bardziej niż sequeli. Nie lubię, gdy wszystko mi się wyjaśnia jak pierwszoklasiście. Nie lubię, gdy postać zamiast się rozwijać, cofa się. Jeżeli przeczytanie książki zajmuje mi więcej iż 2 dni - pomijając ewentualną wyjątkową jej grubość - uważam, że nie jest to pozycja warta polecania. Natomiast wielki plus należy się wydawnictwu Fabryka Słów za dbałość o szatę graficzną. Okładka, ilustracje wewnątrz, czytelny druk i pięknie stylizowany papier - to naprawdę bardzo zachęca do sięgnięcia po książkę. Niestety, tym razem po odłożeniu jej, jest to jedyne dobre wrażenie.
Ocena 7/10
.
Jacek Piekara, "Ja, Inkwizytor - Wieże do nieba",
Fabryka słów styczeń 2010
źródło grafiki Polter
Jak od razu widać po tytule, jest to kontynuacja sagi o Mordimerze Madderdinie. A właściwie to nie kontynuacja, tylko... no co, prequel, wprowadzenie, wstęp? Mordimer nie jest dumnym przedstawicielem biskupa Hez Hezronu, lecz dopiero skromnym uczniem w jednym, i świeżym absolwentem Akademii w drugim z opowiadań. To znaczy, skromnym w założeniu, bo w swojej własnej opinii przewyższa on wielu już urzędujących inkwizytorów.
W pierwszym opowiadaniu poznajemy młodego Mordiego tuż przed egzaminem licencyjnym, gdy w towarzystwie tłustego, leniwego i obrzydliwego Mistrza Inkwizytora Alberta Knotte musi rozwiązać zagadkę okrutnych morderstw popełnianych na kobietach z otoczenia hrabiny von Sauer. Niewiele w tym opowiadaniu Mordimera, jakiego znamy. Niby i schemat postępowania podobny, charakter tez nie odbiega od postaci rozwiniętego inkwizytora bardziej niż u młodego człowieka, są "mordimerowe" przemyślenia dla czytelnika, jest cięty dowcip, ale to wszystko jest rozmyte i spłycone. Śledztwo stoi w miejscu pomimo kolejnych ofiar, Mordimer błądzi na oślep po mieście pijąc z przygodnymi osobami w nadziei na pociągnięcie języka, Knotte pije na umór na koszt Hrabiny. Jedynym powodem do przeczytania tego opowiadania może być (przed)ostatnich kilka stron, kiedy niemal magicznie zagadka zostaje rozwiązana, większość postaci okazuje się być kimś innym niż się spodziewamy. A samo zakończenie - no cóż, trochę zbyt jednoznaczne w porównaniu z tym, do czego nas Piekara przyzwyczaił, niemniej jednak również nie takie, jakiego można by się spodziewać. Wyraźnie Mordimer nie opanował jeszcze wiedzy o ludzkich charakterach w stopniu zadowalającym.
Opowiadanie drugie, Wieże do nieba, przenosi nas do Christainii, przyszłej stolicy. Dwa zwalczające się obozy - arcybiskup Christianii i Zakon Miecza Pańskiego postanawiają wybudować w tym mieście katedrę. Każde z nich oddzielnie oczywiście. I jeden drugiemu próbuje utrudnić pracę maksymalnie - a to napadając na robotników, a to spowalniając transporty, a to nasyłając na drugiego Skarbówkę, tfu, Inkwizytorium. Tu więc do akcji wkracza Mordrimer, z uporem szukający śladów używania czarnej magii i innych niedozwolonych dopalaczy na budowie. Szuka, i szuka, i szuka, aż znajduje. Maksymiliana Tofflera, Inkwizytora Jego Ekscelencji biskupa Hez Hezronu.
"No to było po sprawie. Przynajmniej dla mnie. Skoro w całą rzecz wmieszały się takie persony jak inkwizytor z Hezu, nie miałem już czego tu szukać."
Niemniej jednak, Toffler okazuje się być człowiekiem przystępnym i stosunkowo mało aroganckim jak na przedstawiciela biskupa, który daje Mordimerowi lekcję życia. Niekoniecznie wyłącznie od tej niemiłej strony. Niestety, oprócz zaprezentowania kilku "sławnych" postaci i wyjaśnienia kilku powiedzonek Mordimera, opowiadanie to nie wnosi absolutnie nic, jest długie i nudne jak flaki z olejem.
Nie lubię prequeli chyba nawet jeszcze bardziej niż sequeli. Nie lubię, gdy wszystko mi się wyjaśnia jak pierwszoklasiście. Nie lubię, gdy postać zamiast się rozwijać, cofa się. Jeżeli przeczytanie książki zajmuje mi więcej iż 2 dni - pomijając ewentualną wyjątkową jej grubość - uważam, że nie jest to pozycja warta polecania. Natomiast wielki plus należy się wydawnictwu Fabryka Słów za dbałość o szatę graficzną. Okładka, ilustracje wewnątrz, czytelny druk i pięknie stylizowany papier - to naprawdę bardzo zachęca do sięgnięcia po książkę. Niestety, tym razem po odłożeniu jej, jest to jedyne dobre wrażenie.
Ocena 7/10
.
poniedziałek, 6 września 2010
Więcej cukierasów :)
Candy w Wycinance - ostatnia chwila! losowanie 7.09 To nowo powstający sklep scrapowy.
Kolejny nowy sklep z rękodziełem, artykułami do scrapbookingu i decoupage Gatto-Arte. Z okazji otwarcia candy, losowanie 15 września.
I jeszcze jeden sklep otwiera swoje podwoje - Scrapki Losowanie 10 września.
Kto ma ochotę na kwiatki? Inspiracje rozdają zestawy kwatków latarnii Morskiej - polskiej produkcji! losowanie 12 września.
Urodzinowe candy u Karoliny - scrapki i prezenty z Anglii. Losowanie 16 września.
Rozdawnictwo u Anniko. losowanie 15 września.
Własnoręczne candy - losowanie 17 września
Pudełeczko pełne niespodzianek u Jagny - losowanie 23 września
Ślubne candy w Oknie z Widokiem, losowanie 25 września.
Kolejne candy u Rudlis - losowanie 27 września
.
Kolejny nowy sklep z rękodziełem, artykułami do scrapbookingu i decoupage Gatto-Arte. Z okazji otwarcia candy, losowanie 15 września.
I jeszcze jeden sklep otwiera swoje podwoje - Scrapki Losowanie 10 września.
Kto ma ochotę na kwiatki? Inspiracje rozdają zestawy kwatków latarnii Morskiej - polskiej produkcji! losowanie 12 września.
Urodzinowe candy u Karoliny - scrapki i prezenty z Anglii. Losowanie 16 września.
Rozdawnictwo u Anniko. losowanie 15 września.
Własnoręczne candy - losowanie 17 września
Pudełeczko pełne niespodzianek u Jagny - losowanie 23 września
Ślubne candy w Oknie z Widokiem, losowanie 25 września.
Kolejne candy u Rudlis - losowanie 27 września
.
piątek, 3 września 2010
W imię Pani z Jeziora
Moja pierwsza bitwa na 8 edycję. Bretonia x Lizardmen 2250
Wrażenia mocno takie sobie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ogarniam jeszcze zasad i w ogóle to jest wszystko takie świeże i niepoukładane, ale osobiście uważam, że GW robi głupotę z tą zmianą zasad co kilka lat. Może przemawia przeze mnie zmęczenie, to już 4 edycja której muszę się na nowo uczyć, ale naprawdę uważam, że większość tych zmian jest negatywnych. Na początku bardzo popierałam ograniczenie bohaterów do 25% - ale co to za ograniczenie, jeżeli mamy osobno 25% na bohaterów i drugie tyle na lorda?
Wg komentarzy na Border Princes Bretonia została poprawiona trochę przez nowe zasady - ja niestety nie zauważyłam tej poprawy. Trebuchety strzelają bez mierzenia - po kilku grach człowiekowi wyrabia się mierzenie "na oko", pewnie przydatne do ściągania pojedynczych, rozrzuconych oddziałów ale żaden fenomen. Magia - nie będę komentować. Life ma kilka fajnych czarów, ale małe zasięgi i nie ma żadnego wielkiego przebicia powera. Może coś da się rzucić jak uda się wylosować odpowiednie combo czarów, aby bronić się przed IF/miscastem, ale poza tym zasada, że jeden nieudany czar "rozprasza maga" wyklucza jakiekolwiek strategiczne wybieranie kolejności rzucanych czarów. Nowe zasady terenów są tragicznie pokopane i niejasne - nie graliśmy na bastarda. Ataki z dwóch szeregów - w lancy daje to jednego rycerza więcej kontra 4-5 oddających przeciwników. Zdejmowanie modeli z ostatniego szeregu - może i logiczne, może i wygodne, ale znów cała strategia sprowadza się do "kto kogo pierwszy wyrżnie do nogi". A o ruchu to nie chce mi się nawet pisać.
Bretka była dla mnie fenomenalną armią na początku 6 edycji - małe, szybkie oddziały wspierające kilka dużych klocków robiły na placu boju co chciały, jeżeli były umiejętnie manewrowane. Przeciwnik nie bardzo miał czym odpowiedzieć - maszyny miały może jedna turę czystego strzelania, kawaleria przeciwnika wolniejsza i mniej liczna. Te dodatkowe 2 cale ruchu w marszu/szarży naprawdę robiły dużo. Teraz byle piechota ma szanse szybciej dojść do przeciwnika, a przewaga nad kawaleria innych armii została zredukowana do 1 cala, który nietrudno odrobić w kostkach. Generalnie uważam, choć może to przedwczesna ocena, że z ciekawej gry strategicznej robi się schematyczna komputerówka dla graczy z podstawówki.
.
Wrażenia mocno takie sobie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie ogarniam jeszcze zasad i w ogóle to jest wszystko takie świeże i niepoukładane, ale osobiście uważam, że GW robi głupotę z tą zmianą zasad co kilka lat. Może przemawia przeze mnie zmęczenie, to już 4 edycja której muszę się na nowo uczyć, ale naprawdę uważam, że większość tych zmian jest negatywnych. Na początku bardzo popierałam ograniczenie bohaterów do 25% - ale co to za ograniczenie, jeżeli mamy osobno 25% na bohaterów i drugie tyle na lorda?
Wg komentarzy na Border Princes Bretonia została poprawiona trochę przez nowe zasady - ja niestety nie zauważyłam tej poprawy. Trebuchety strzelają bez mierzenia - po kilku grach człowiekowi wyrabia się mierzenie "na oko", pewnie przydatne do ściągania pojedynczych, rozrzuconych oddziałów ale żaden fenomen. Magia - nie będę komentować. Life ma kilka fajnych czarów, ale małe zasięgi i nie ma żadnego wielkiego przebicia powera. Może coś da się rzucić jak uda się wylosować odpowiednie combo czarów, aby bronić się przed IF/miscastem, ale poza tym zasada, że jeden nieudany czar "rozprasza maga" wyklucza jakiekolwiek strategiczne wybieranie kolejności rzucanych czarów. Nowe zasady terenów są tragicznie pokopane i niejasne - nie graliśmy na bastarda. Ataki z dwóch szeregów - w lancy daje to jednego rycerza więcej kontra 4-5 oddających przeciwników. Zdejmowanie modeli z ostatniego szeregu - może i logiczne, może i wygodne, ale znów cała strategia sprowadza się do "kto kogo pierwszy wyrżnie do nogi". A o ruchu to nie chce mi się nawet pisać.
Bretka była dla mnie fenomenalną armią na początku 6 edycji - małe, szybkie oddziały wspierające kilka dużych klocków robiły na placu boju co chciały, jeżeli były umiejętnie manewrowane. Przeciwnik nie bardzo miał czym odpowiedzieć - maszyny miały może jedna turę czystego strzelania, kawaleria przeciwnika wolniejsza i mniej liczna. Te dodatkowe 2 cale ruchu w marszu/szarży naprawdę robiły dużo. Teraz byle piechota ma szanse szybciej dojść do przeciwnika, a przewaga nad kawaleria innych armii została zredukowana do 1 cala, który nietrudno odrobić w kostkach. Generalnie uważam, choć może to przedwczesna ocena, że z ciekawej gry strategicznej robi się schematyczna komputerówka dla graczy z podstawówki.
.
Czterdzieści lat minęło, a może mniej...
Stuknęła mi osiemnastka. Kolejna :( No cóż, znów pora na wszystkich tych forach i innych profilach internetowych znów zmienić datę... Rozliczenia z długiego życia i dorobku kolejnego roku nie będzie, choć rano naszło mnie na wspomnienia z czasów kiedy byliśmy piękni i młodzi. Młodość przeminęła, uroda na szczęście została *wink*. A w ramach wspomnień upiekłam ciasto z piosenki - "Radiowe Nutki - najłatwiejsze ciasto w świecie" (Niestety umieszczać plików audio na blogu nie umiem). Ciasto wychodzi okropnie słodkie, ja dałam tylko połowę cukru. Zdjęcia nie będzie, obiekt już skonsumowano.
Zostałam zaproszona do zabawy blogowej "10 rzeczy, które lubię"
Zasady:
1.Napisz kto Cię zaprosił do zabawy
2.Wymień 10 rzeczy, które lubisz
3.Zapros kolejne 10 osob i poinformuj je w komentarzach
Zaproszenie dostałam od Sarmatix kilka dni temu, ale obawiam się, że wszyscy blogowi znajomi już w niej uczestniczyli, więc łańcuszek skończy się na mnie, chyba, że chłopcy będą się chcieli w to bawić - zapraszam Qbę, Foo, Dziadu, Iscariote.
10 rzeczy, które lubię - bez namysłu i specjalnej kolejności:
1) ciszę
2) bieganie nocą
3) dobrą herbatę
4) ładne filiżanki
5) dobre wino
6) piec, kiedy nikogo nie ma w domu :)
7) obserwować poczynania mojego Juniora
8) uczyć się nowych rzeczy, ale tylko kiedy mam na to ochotę
9) wykonywać coś "temi ręcami"
10) leniuchować z kotem na kolanach
.
Zostałam zaproszona do zabawy blogowej "10 rzeczy, które lubię"
Zasady:
1.Napisz kto Cię zaprosił do zabawy
2.Wymień 10 rzeczy, które lubisz
3.Zapros kolejne 10 osob i poinformuj je w komentarzach
Zaproszenie dostałam od Sarmatix kilka dni temu, ale obawiam się, że wszyscy blogowi znajomi już w niej uczestniczyli, więc łańcuszek skończy się na mnie, chyba, że chłopcy będą się chcieli w to bawić - zapraszam Qbę, Foo, Dziadu, Iscariote.
10 rzeczy, które lubię - bez namysłu i specjalnej kolejności:
1) ciszę
2) bieganie nocą
3) dobrą herbatę
4) ładne filiżanki
5) dobre wino
6) piec, kiedy nikogo nie ma w domu :)
7) obserwować poczynania mojego Juniora
8) uczyć się nowych rzeczy, ale tylko kiedy mam na to ochotę
9) wykonywać coś "temi ręcami"
10) leniuchować z kotem na kolanach
.
środa, 1 września 2010
Druga karteczka
No cóż, ja chomik jestem... Wszystko zbieram, chowam na zapas "bo przyda się"... Ale od czasu do czasu wypada rozstać się z tymi zbiorami. Przy okazji jesiennych porządków zabrałam się w końcu za robienie baz do kartek - na razie tylko tak na zapas, bo potem nie będzie czasu na wszystko, łatwiej będzie do gotowca dekoracje dodać.
Jedna karteczka urodzinowa skończona - sama sobie stawiam ocenę o stopień wyższą niż poprzednia - tak coś koło trzy na szynach :P Karteczki kaskadowe są śliczne i stosunkowo łatwe w wykonaniu, ale muszę kupić normalne punchery bo te z Biedronki powyginały się na brystolu :(
I jeszcze rocznicowe candy u Anny - losowanie 4 września.
.
Jedna karteczka urodzinowa skończona - sama sobie stawiam ocenę o stopień wyższą niż poprzednia - tak coś koło trzy na szynach :P Karteczki kaskadowe są śliczne i stosunkowo łatwe w wykonaniu, ale muszę kupić normalne punchery bo te z Biedronki powyginały się na brystolu :(
I jeszcze rocznicowe candy u Anny - losowanie 4 września.
.
Subskrybuj:
Posty (Atom)