Dzisiaj z ramienia ODKu z którym współpracujemy klubowo odbyły się zawody młodzików w lotach balonów na ogrzane powietrze. Technicznie puszczanie balonów na mrozie ma sens, ale praktycznie niestety z powodu aury i ogólnych spraw organizacyjnych publiczność niezbyt dopisała, a nawet zawodnicy dużą część czasu spędzali w ogrzewanych samochodach. Niemniej jednak przypomniałam sobie czasy młodości i zabawę z tym związaną, a i Junior zachwycony był lotami dopóki nie przemarzł.
Próby odpalenia rakietek spaliły na panewce, pilota można odwiedzić na OIOMie.
A na koniec jeszcze zdjęcie lodowej fontanny - w końcu jakaś sensowna dekoracja zafundowana przez miasto!
sobota, 18 grudnia 2010
wtorek, 14 grudnia 2010
Turniej mikołajkowy
W niedzielę w klubie (a właściwie ponad nim) odbył się turniej WFB. Dokładniejsze informacje i wyniki można zobaczyć na forum. Ja nie grałam, ja robiłam makiety i tosty :P Czasem potrzebuję się poczuć kobietą, a kucharkę wszyscy kochają ;) Na dowód zdjęcie - nawet w czasie losowania par kuchnia byla oblegana:
rzeczone losowanie:
rzut ogólny:
Kilka portretów z armią
Bajbus i spięte WElfy
Prezes pilnuje mostu
Wampiry Fleq'a nieźle sobie radzą w dżungli
A HElfy Ukaleza wolą pustynię
Z piramidy w końcu wynurzyli się obrońcy:
A nowe stoły doczekały się pra-premiery ( nie wiem dlaczego na zdjęciu wyglądają, jakby części się różniły kolorem):
rzeczone losowanie:
rzut ogólny:
Kilka portretów z armią
Bajbus i spięte WElfy
Prezes pilnuje mostu
Wampiry Fleq'a nieźle sobie radzą w dżungli
A HElfy Ukaleza wolą pustynię
Z piramidy w końcu wynurzyli się obrońcy:
A nowe stoły doczekały się pra-premiery ( nie wiem dlaczego na zdjęciu wyglądają, jakby części się różniły kolorem):
poniedziałek, 29 listopada 2010
Przegląd filmowy
Krótko i treściwie, bo nie ma się za bardzo o czym rozpisywać.
Marmaduke, pies na fali., rezyseria Tom Dey
Komedia familijna produkcji USA. Poszliśmy obejrzeć w ramach weekendu rodzinnego. Polecam wszystkim blondynkom i sterydom. Choć w sumie tez nie, bo chociaż film dzieje się na Florydzie, to jedyne ciała na jakie można popatrzeć to psie ciała. Całkiem zresztą niczego sobie, dlatego daję temu filmowi jakiekolwiek punkty. I jeszcze za sceny między 2 a 10 minutą filmu. Film słaby i sztampowy nawet jak na ten gatunek, dialogi tak ambitne, że połowę mogłam sama wygłaszać z wyprzedzeniem, filmy " z punktu widzenia" zwierzaka czy dziecka sa ok, ale niech ten zwierz nie kłapie cały czas komputerową paszczą!
Ogólna ocena 4/10
Elisabeth, reżyseria: Shekar Kapur, scenariusz: Michael Hirs, Wielka Brytania, 1998
Film swego czasu robiący furorę, bardzo zachwalany i zbierający doskonałe recenzje. Podczas gdy w żaden sposób nie można się przyczepić do gry aktorskiej takiej śmietanki, muszę powiedzieć, że jestem rozczarowana scenariuszem. Jak na film historyczny, zawiera zbyt mało faktów, jak na romans, zbyt wiele polityki. Film jest przedstawiany jako biograficzny, niestety zawarte w nim fakty podane są sucho i chaotycznie, bez uzasadnienia skąd takie a nie inne sytuacje, spiski, intrygi, sytuacja polityczna i społeczna kraju jest tylko wspomniana raz czy dwa. Zachowania bohaterów też raczej odbiegają od prawdy historrrycznej tego okresu, chwilami czułam się jakbym oglądała film o Ludwiku i Marii Antoninie. Osiemnasto- i dziewiętnastowieczne przybrania głowy przemieszane ze strojami szesnasto- i siedemnastowiecznymi nie pomogły. Jeżeli podejść do tego po prostu jak do filmu kostiumowego, jest całkiem niezły.
Ogólna ocena - 7/10
.
Marmaduke, pies na fali., rezyseria Tom Dey
zdjęcie pochodzi z Filmweb
Komedia familijna produkcji USA. Poszliśmy obejrzeć w ramach weekendu rodzinnego. Polecam wszystkim blondynkom i sterydom. Choć w sumie tez nie, bo chociaż film dzieje się na Florydzie, to jedyne ciała na jakie można popatrzeć to psie ciała. Całkiem zresztą niczego sobie, dlatego daję temu filmowi jakiekolwiek punkty. I jeszcze za sceny między 2 a 10 minutą filmu. Film słaby i sztampowy nawet jak na ten gatunek, dialogi tak ambitne, że połowę mogłam sama wygłaszać z wyprzedzeniem, filmy " z punktu widzenia" zwierzaka czy dziecka sa ok, ale niech ten zwierz nie kłapie cały czas komputerową paszczą!
Ogólna ocena 4/10
Elisabeth, reżyseria: Shekar Kapur, scenariusz: Michael Hirs, Wielka Brytania, 1998
Obraz pochodzi ze strony Stopklatka
Film swego czasu robiący furorę, bardzo zachwalany i zbierający doskonałe recenzje. Podczas gdy w żaden sposób nie można się przyczepić do gry aktorskiej takiej śmietanki, muszę powiedzieć, że jestem rozczarowana scenariuszem. Jak na film historyczny, zawiera zbyt mało faktów, jak na romans, zbyt wiele polityki. Film jest przedstawiany jako biograficzny, niestety zawarte w nim fakty podane są sucho i chaotycznie, bez uzasadnienia skąd takie a nie inne sytuacje, spiski, intrygi, sytuacja polityczna i społeczna kraju jest tylko wspomniana raz czy dwa. Zachowania bohaterów też raczej odbiegają od prawdy historrrycznej tego okresu, chwilami czułam się jakbym oglądała film o Ludwiku i Marii Antoninie. Osiemnasto- i dziewiętnastowieczne przybrania głowy przemieszane ze strojami szesnasto- i siedemnastowiecznymi nie pomogły. Jeżeli podejść do tego po prostu jak do filmu kostiumowego, jest całkiem niezły.
Ogólna ocena - 7/10
.
niedziela, 21 listopada 2010
Jarosław Grzędowicz, Wypychacz zwierząt.
Jarosław Grzędowicz, Wypychacz zwierząt
Fabryka Słów, Lublin 2008
Zbiór/antologia opowiadań autora, publikowanych wcześniej w różnorakich pismach, które powstawały na przestrzeni kilku co najmniej lat, zebrane w całość. Bardzo dobrze, że się tak stało, bo raczej małe są szanse aby dotrzeć do nich wszystkich w inny sposób. Oczywiście, oznacza to również, że opowiadania mają różny styl - niemniej jednak warsztatowo są wszystkie doskonałe. Bardzo różniące się od siebie, zarówno długością, tematyką jak i stylem opowiadania. Są tu zagadki kryminalne, opowieści o duchach, thrillery, ale też opowiadanka moralizatorskie i opowieść wigilijna. "Hobby ciotki Konstancji" ma stron 7, "Wilcza zamieć" równo setkę. Bohaterowie wybierają się kolonizować nowe światy albo po prostu balangują na formowych wyjazdach na Karaiby. Rozwiązują zagadki, prowadzą wyścigi ze śmiercią, albo piją z dawno niewidzianymi kumplami, podczas gdy duchy, kosmici i podróżnicy w czasie odwiedzają nasz miły kraj.
Jest to według mnie duży plus dla autora, który potrafi nas zaprowadzić do fantastycznego świata w centrum Warszawy czy innych Górek Mniejszych. Nie potrzebuje się rozwodzić w opisach krajobrazu, gdyż w jego opowiadaniach rysuje się świat odległy od naszego, a jednak bliski. I to wcale nie znaczy, że zawsze brudny, szary i nudny. Jego postacie zarysowane są bardzo silnie, choć w niewielu słowach, w zależności od konwencji są motorem poruszającym machinę przyszłości albo siedzą w miejscu i rozmyślają, przybliżając nam zmiany w ich otoczeniu. Prawie wszystkie opowiadania jednak skrywają w sobie zagadkę, puentę która potrafi całkowicie zmienić wydźwięk dotychczasowych słów.
Mam jedno ale do autora/wydawcy. Książka jest dosyć makabryczna w wielu momentach, w niektórych opowiadaniach słowa wręcz ociekają krwią, okrucieństwem i perwersjami, a nie ma nigdzie ostrzeżenia o tym, jest dostępna na półkach z fantastyką, po którą często sięgają młode osoby. Powinno pojawić się jakieś dyskretne ostrzeżenie, lub przynajmniej dokładniejsza klasyfikacja pozycji, bo wiele wrażliwszych osób może być zniesmaczonych wizjami przedstawianymi w opowiadaniach. niemniej jednak, doskonała pozycja dla tych, którzy lubią takie klimaty, a przy okazji nie boją się używać szarych komórek.
Ogólna ocena 9/10
.
Fabryka Słów, Lublin 2008
Obraz ze strony Fabryki Słów
Zbiór/antologia opowiadań autora, publikowanych wcześniej w różnorakich pismach, które powstawały na przestrzeni kilku co najmniej lat, zebrane w całość. Bardzo dobrze, że się tak stało, bo raczej małe są szanse aby dotrzeć do nich wszystkich w inny sposób. Oczywiście, oznacza to również, że opowiadania mają różny styl - niemniej jednak warsztatowo są wszystkie doskonałe. Bardzo różniące się od siebie, zarówno długością, tematyką jak i stylem opowiadania. Są tu zagadki kryminalne, opowieści o duchach, thrillery, ale też opowiadanka moralizatorskie i opowieść wigilijna. "Hobby ciotki Konstancji" ma stron 7, "Wilcza zamieć" równo setkę. Bohaterowie wybierają się kolonizować nowe światy albo po prostu balangują na formowych wyjazdach na Karaiby. Rozwiązują zagadki, prowadzą wyścigi ze śmiercią, albo piją z dawno niewidzianymi kumplami, podczas gdy duchy, kosmici i podróżnicy w czasie odwiedzają nasz miły kraj.
Jest to według mnie duży plus dla autora, który potrafi nas zaprowadzić do fantastycznego świata w centrum Warszawy czy innych Górek Mniejszych. Nie potrzebuje się rozwodzić w opisach krajobrazu, gdyż w jego opowiadaniach rysuje się świat odległy od naszego, a jednak bliski. I to wcale nie znaczy, że zawsze brudny, szary i nudny. Jego postacie zarysowane są bardzo silnie, choć w niewielu słowach, w zależności od konwencji są motorem poruszającym machinę przyszłości albo siedzą w miejscu i rozmyślają, przybliżając nam zmiany w ich otoczeniu. Prawie wszystkie opowiadania jednak skrywają w sobie zagadkę, puentę która potrafi całkowicie zmienić wydźwięk dotychczasowych słów.
Mam jedno ale do autora/wydawcy. Książka jest dosyć makabryczna w wielu momentach, w niektórych opowiadaniach słowa wręcz ociekają krwią, okrucieństwem i perwersjami, a nie ma nigdzie ostrzeżenia o tym, jest dostępna na półkach z fantastyką, po którą często sięgają młode osoby. Powinno pojawić się jakieś dyskretne ostrzeżenie, lub przynajmniej dokładniejsza klasyfikacja pozycji, bo wiele wrażliwszych osób może być zniesmaczonych wizjami przedstawianymi w opowiadaniach. niemniej jednak, doskonała pozycja dla tych, którzy lubią takie klimaty, a przy okazji nie boją się używać szarych komórek.
Ogólna ocena 9/10
.
niedziela, 14 listopada 2010
Retired, Extremely Dangerous
Producenci filmowi nas (mnie?) w tym roku rozpieszczają. Chyba przez ostatnie 3 lata w sumie nie byłam na takiej ilości filmów jak do tej pory, a drugie tyle obejrzała bym gdyby nie jakość repertuaru naszego miejscowego kina i odległość od jakiegoś sensownego. Nie mówię nawet o samej jakości produkcji, ale o ich nagromadzeniu.
Co może robić emerytowany agent CIA? No cóż, sam fakt przeżycia tak długo jako agent operacyjny samo w sobie jest ewenementem, więc może na przykład ześwirować i zamieszkać na bagnach Florydy ukrywając się przed wszystkim, powodowany manią prześladowczą. Może prowadzić luksusowy pensjonat, od czasu do czasu wyskakując "na jednego". Może dożywać swoich dni w domu spokojnej starości, podszczypując pielęgniarki. Może na odległość podkochiwać się w romantycznej agentce ubezpieczenia społecznego. Ale na pewno nie może wyjść z formy, zarówno fizycznie, jak i pod względem gotowości do akcji, jak Frank Moses, zaskoczony przez squad egzekucyjny w hmm..... toalecie. Ścigany po całym kraju, Frank musi dowiedzieć się kto chce jego śmierci i dlaczego akurat teraz. Po pomoc udaje się, a jakże, do starych kumpli, i razem stają przeciwko potężnym przeciwnikom, doświadczenie i determinacja kontra wpływy i pieniądze.
Film sygnowany znanymi nazwiskami, kolejny "powrót po latach" dla niektórych. Wybierałam się na ten film z obawami, bo różnie się takie come-backi sprawdzają, szczególnie w filmach akcji. Absolutnie się nie rozczarowałam, panowie ( i panie) w świetnej kondycji zarówno aktorskiej, jak i fizycznej. Zarys fabuły oklepany jak nie wiem co, ale realizacja rewelacyjna, choć nieco nierzeczywista. Zwroty akcji w wielu momentach przewidywalne, ale okraszone scenami i gagami które pozwalają je wybaczyć. Postacie zarysowane interesująco, włączając głównego antagonistę, rozwiązanie akcji ciekawe - oczywiście w kwestii "jak" a nie "czy", bo przecież wiadomo, że dobrzy zwyciężą. Masa gagów i żartów językowych i sytuacyjnych, fabuła bez nieprzewidzianych dłużyzn i przynudzania, pełna drobnych zawirowań. Świetny film na weekendowy wieczór.
Ogólna ocena - 8/10. polecam.
.
Obraz ze strony Film.wp.pl
Co może robić emerytowany agent CIA? No cóż, sam fakt przeżycia tak długo jako agent operacyjny samo w sobie jest ewenementem, więc może na przykład ześwirować i zamieszkać na bagnach Florydy ukrywając się przed wszystkim, powodowany manią prześladowczą. Może prowadzić luksusowy pensjonat, od czasu do czasu wyskakując "na jednego". Może dożywać swoich dni w domu spokojnej starości, podszczypując pielęgniarki. Może na odległość podkochiwać się w romantycznej agentce ubezpieczenia społecznego. Ale na pewno nie może wyjść z formy, zarówno fizycznie, jak i pod względem gotowości do akcji, jak Frank Moses, zaskoczony przez squad egzekucyjny w hmm..... toalecie. Ścigany po całym kraju, Frank musi dowiedzieć się kto chce jego śmierci i dlaczego akurat teraz. Po pomoc udaje się, a jakże, do starych kumpli, i razem stają przeciwko potężnym przeciwnikom, doświadczenie i determinacja kontra wpływy i pieniądze.
Film sygnowany znanymi nazwiskami, kolejny "powrót po latach" dla niektórych. Wybierałam się na ten film z obawami, bo różnie się takie come-backi sprawdzają, szczególnie w filmach akcji. Absolutnie się nie rozczarowałam, panowie ( i panie) w świetnej kondycji zarówno aktorskiej, jak i fizycznej. Zarys fabuły oklepany jak nie wiem co, ale realizacja rewelacyjna, choć nieco nierzeczywista. Zwroty akcji w wielu momentach przewidywalne, ale okraszone scenami i gagami które pozwalają je wybaczyć. Postacie zarysowane interesująco, włączając głównego antagonistę, rozwiązanie akcji ciekawe - oczywiście w kwestii "jak" a nie "czy", bo przecież wiadomo, że dobrzy zwyciężą. Masa gagów i żartów językowych i sytuacyjnych, fabuła bez nieprzewidzianych dłużyzn i przynudzania, pełna drobnych zawirowań. Świetny film na weekendowy wieczór.
Ogólna ocena - 8/10. polecam.
.
sobota, 13 listopada 2010
Scrub i sfinx
Jeszcze trochę pustynnych makiet.
Zestaw blatów pustynnych może być łączony w dwa lub trzy stoły, a "lasków" zrobiłam tylko dwa do tej pory. Dlatego powstały dwa kolejne zestawy - jeden z krzaczorami, drugi z kamieniami, pasujące do "gaju palmowego" i "kamiennego lasu".
Przy okazji wykończyłam sfinksa:
Do zrobienia pozostały jeszcze ruiny i kolumnada świątyni.
.
Zestaw blatów pustynnych może być łączony w dwa lub trzy stoły, a "lasków" zrobiłam tylko dwa do tej pory. Dlatego powstały dwa kolejne zestawy - jeden z krzaczorami, drugi z kamieniami, pasujące do "gaju palmowego" i "kamiennego lasu".
Scrub
Głazy
Przy okazji wykończyłam sfinksa:
Do zrobienia pozostały jeszcze ruiny i kolumnada świątyni.
.
środa, 3 listopada 2010
Wyniki rozdawajki
Nadszedł w końcu Ten Dzień. No cóż, wygląda na to, że apel Lukasa przyniósł skutek, i komora maszyny losującej ledwo pomieściła kartki z losami zainteresowanych ;P
Szczęśliwy los:
A pudełeczko z niespodzianką pojedzie do :
Gratuluję i proszę o kontakt na gunnila maupa poczta.onet.pl :)
.
Szczęśliwy los:
A pudełeczko z niespodzianką pojedzie do :
Dziadu
Gratuluję i proszę o kontakt na gunnila maupa poczta.onet.pl :)
.
wtorek, 26 października 2010
Pozdrowienia z Egiptu
Czasem proste rzeczy cieszą najbardziej. Rzuciłam World of Warcraft dla gier typu "Mistrz szachownicy" czy
Więc wracam do marnowania czasu :)
.
"Saqqarah".
Podczas zaćmienia słońca otwiera się tajemnicze przejście do oazy pod schodkową piramidą w Saqqarze. W oazie tej uwięziony został zły Seth, powstrzymywany tam mocą pozostałych bogów.
Niestety, ich kulty upadły a świątynie są w ruinie, i demon może wyrwać się z więzienia. Pokonując wiele zagadek:
....należy odbudować świątynie i odnowić posągi aby odzyskały swą moc.
W nagrodę, bogowie wyślą ci wygaszacz ekranu!
Więc wracam do marnowania czasu :)
.
piątek, 22 października 2010
Ruch w interesie niewielki...
Po krótkiej :P przerwie w modelarskiej kanciapie coś się zaczyna dziać. Na tapecie stoły dżunglowe/lustriańskie. Na razie wyglądają tak:
Kolory trochę zjechane na zdjęciu. woda ogólnie mi się podoba, dojdą jeszcze warstwy barwionego na zielono lakieru. Błotko do poprawy, w realu nie było tak bardzo widać ruchów pędzla. Ale najpierw i tak korzenie dorobić trzeba.
przypominam również o rozdawajce - zapisy na darmowy plastik i nie tylko TUTAJ. zostało jeszcze 10 dni :)
.
Kolory trochę zjechane na zdjęciu. woda ogólnie mi się podoba, dojdą jeszcze warstwy barwionego na zielono lakieru. Błotko do poprawy, w realu nie było tak bardzo widać ruchów pędzla. Ale najpierw i tak korzenie dorobić trzeba.
przypominam również o rozdawajce - zapisy na darmowy plastik i nie tylko TUTAJ. zostało jeszcze 10 dni :)
.
czwartek, 30 września 2010
Dzień Chłopaka
Z tejże powyższej okazji chciałam złożyć wszystkim moim czytaczom - no przewaga tu mężczyzn, i to duża :) serdeczne życzenia - smacznego jedzonka, zimnego piffka, potulnych kobiet, i szczęścia na polu bitew. A przy okazji rozdaje prezenty. Z angielska nazywa się to "candy giveaway", należy się zapisać pod postem deklarując chęć przygarnięcia rozdawajki a na swoim blogu umieścić podlinkowaną informację o tej zabawie.
No a najważniejsz sprawa - co to za rozdawajka? Ponieważ zdjęcie o tej porze dnia nie wyszło, tylko w skrócie napiszę - garść starych, plastikowych figsów - zbieranina z różnych armii, wzory już od dawna nie wydawane, garść albo i dwie z mojego bitz boxa, i trochę materiałów do tworzenia podstawek i makiet - drzewka, posypki itp, a do tego mały display box. Zapisy trwają do 31 października, losowanie pewnie trochę później, tak koło 3 listopada. Zapraszam!
Żeby nie było, że kobiety są poszkodowane - zapraszam na rozdawajkę namoim drugim blogu - "W moim magicznym domu"
.
No a najważniejsz sprawa - co to za rozdawajka? Ponieważ zdjęcie o tej porze dnia nie wyszło, tylko w skrócie napiszę - garść starych, plastikowych figsów - zbieranina z różnych armii, wzory już od dawna nie wydawane, garść albo i dwie z mojego bitz boxa, i trochę materiałów do tworzenia podstawek i makiet - drzewka, posypki itp, a do tego mały display box. Zapisy trwają do 31 października, losowanie pewnie trochę później, tak koło 3 listopada. Zapraszam!
Żeby nie było, że kobiety są poszkodowane - zapraszam na rozdawajkę namoim drugim blogu - "W moim magicznym domu"
.
niedziela, 26 września 2010
Rozdwojenie jaźni
Kiedy na początku roku zakładałam tego pierwszego bloga, zamierzałam pisać o swoich "oficjalnych" zainteresowaniach i hobby, głównie o książkach, filmach, grach komputerowych i towarzyskich, modelarstwie i podróżach. Z doświadczenia paru lat uczestnictwa w Ruchu Rycerskim i spotkaniach fantastyki wiem, że są to obszary mocno zdominowane przez męską część społeczeństwa. W trakcie tych miesięcy, w miarę zapoznawania się z osobami aktywnymi w blogosferze, odkryłam mnóstwo innych stron interesujących bardziej "babską" stronę mojej natury - rękodzieło, robótki ręczne, scrapbooking, decoupage, blogi o wystroju domu, o ogrodzie, kuchni, tworzone przez kobiety z pasją "wicia gniazda". Blogi prowadzone przez wspaniałe, ciepłe osoby, dzielące się swoimi przemyśleniami i emocjami z odwiedzającymi je gośćmi.Chciałabym zaprosić je do mnie i również utworzyć taką otwarta atmosferę.
Początkowo wszystkie posty, niezależnie od tematu, wrzucałam razem, jednak po pewnym czasie zaczęło mnie to razić. Sąsiedztwo raportu bitewnego z całym jego slangiem i skrótami z postem o haftowaniu, zdjęcia ręcznie robionych kartek obok screenów z gier komputerowych mnie osobiście nie przeszkadzają, mam tak przez cały czas. Niemniej jednak osobiście wolę czytać blogi tematyczne, dotyczące tylko obszaru który mnie interesuje i podejrzewam, że nie jestem w tym jedyna. Nie sądzę też, aby dziewczyny zrozumiały wiele z komentarzy do zasad WFB, albo battlowcy obserwujący bloga zachwycali się zdjęciami kwiatków. Dlatego postanowiłam podzielić te tematy na dwa blogi, zachowując oryginalną tematykę tutaj a resztę przenieść na nowo powstały blog, nieco bardziej osobisty. Oczywiście odnosi się to tylko do nowych wpisów, to co już było opublikowane pozostaje.
Nie wiem, czy ten nowy blog przetrwa, czy nie będzie to kolejna internetowa efemeryda, choć mam nadzieję utrzymać go przynajmniej przez ten rok, dopóki mam więcej czasu na tworzenie. Podział na dwa blogi zapewne również spowoduje, że posty na każdym z nich będą publikowane nieco rzadziej, ale i tak wydaje mi się to rozsądniejsze niż przekopywanie się przez nieinteresujące czytelnika posty.
Zapraszam zatem do odwiedzin na moim nowym blogu, "W moim magicznym domu", dotyczącym robótek ręcznych, ogólnie pojętego rękodzieła, m.in. scrapbookingu i decoupage, kuchni, ogrodnictwa i ogólnie spraw "okołodomowych".
.
Początkowo wszystkie posty, niezależnie od tematu, wrzucałam razem, jednak po pewnym czasie zaczęło mnie to razić. Sąsiedztwo raportu bitewnego z całym jego slangiem i skrótami z postem o haftowaniu, zdjęcia ręcznie robionych kartek obok screenów z gier komputerowych mnie osobiście nie przeszkadzają, mam tak przez cały czas. Niemniej jednak osobiście wolę czytać blogi tematyczne, dotyczące tylko obszaru który mnie interesuje i podejrzewam, że nie jestem w tym jedyna. Nie sądzę też, aby dziewczyny zrozumiały wiele z komentarzy do zasad WFB, albo battlowcy obserwujący bloga zachwycali się zdjęciami kwiatków. Dlatego postanowiłam podzielić te tematy na dwa blogi, zachowując oryginalną tematykę tutaj a resztę przenieść na nowo powstały blog, nieco bardziej osobisty. Oczywiście odnosi się to tylko do nowych wpisów, to co już było opublikowane pozostaje.
Nie wiem, czy ten nowy blog przetrwa, czy nie będzie to kolejna internetowa efemeryda, choć mam nadzieję utrzymać go przynajmniej przez ten rok, dopóki mam więcej czasu na tworzenie. Podział na dwa blogi zapewne również spowoduje, że posty na każdym z nich będą publikowane nieco rzadziej, ale i tak wydaje mi się to rozsądniejsze niż przekopywanie się przez nieinteresujące czytelnika posty.
Zapraszam zatem do odwiedzin na moim nowym blogu, "W moim magicznym domu", dotyczącym robótek ręcznych, ogólnie pojętego rękodzieła, m.in. scrapbookingu i decoupage, kuchni, ogrodnictwa i ogólnie spraw "okołodomowych".
.
środa, 22 września 2010
Wylęgarnia jaszczurów
Im więcej gram w 8 edycje WFB, tym mniej mi się podoba :P Moja druga bitwa, bez scenariuszy, awaryjna bo nasi umówieni przeciwnicy nie dotarli, więc w sumie zagraliśmy tylko 2 tury.
Tym razem, jak można wywnioskować z tytułu, moje lizaki kontra jaszczurki Konrada. Obydwie armie dość podobne, złożone lightowo. U mnie 30 saurusów z włóczniami+ 30 Temple guardsów, u Konrada chyba 40 saurusów + 20 saurusów. U mnie jedna salka i dwa razory, u p-rzeciwnika 2 salki. U mnie dwie kohorty skinków, w tym jedna z kroxami, i dwa oddziały terek kontra(d) 5? oddziałów skinków, część w skirmiszu. U mnie skinek na stedziu, po przeciwnej stronie stołu zwykły stegadon i dwa priesty na piechotę. U mnie dowodził Oldblood, u Konrada ropuch + dwóch saurusów.
Przebieg bitwy po 2 turach bardzo dużo mogło się jeszcze zmienić. Ja zaczynałam, ruszyłam się prawie wszystkim, wystawiając na szarżę skinki. Trochę ostrzału poszło w terki i salkę. Magia pozamiatała jeden oddział terek i wzmocniła walczącą kohortę skinków. Jeden oddział saurusów przeciwnika spalił szarżę do skinków, ale doszła kohorta wzmocniona magią na str7 i się poklepali, w końcu moi uciekli i zostali zjedzeni. Kohorta ta znalazła się w zasięgu szarży moich TG, zdeklarowali flee i zostali zdeptani. Oddział skinek z kroxami przejechał po jednej salamandrze, na drugiej flance salka zaatakowała 10 skinków w skirmishu i zginęła. W magii skinek zadał sobie ranę na IFce i zabił 3 skinki. Strzelanie pozamiatało niedobitki uciekających skinek na obu flankach, pomogły pozostałe terki. Szarża stegadona i hordy saurusów na moje saurusy oczywiście skończyła się ucieczką.natomiast na prawej flance szarża TG z generałem na saurusy rozniosła je w pył.
Wynik trudny do przewidzenia, punktowo wg nowych zasad chyba trochę na moją korzyść, choć nie wiem dokładnie ile było punktów w żywych bohaterach - slannie i saurusie. Sytuacyjnie - prawa flanka całkowicie moja, moje TG ciągle mobilne, parę terek do osłony i denerwowania przeciwnika, kohorta z kroxami daleko od centrum bitwy, dwa sprawne razordony. na środku roszada - 30 saurusów Konrada szarżowanych przez stegadona, zapewne w odwecie moje saurusy również zostały by zblokowane. U mnie zero osłony magicznej przeciwko Ropuchowi, już samotnemu.
Ogólnie bitwa znacznie fajniejsza od poprzedniej, ruchliwość skinków w porównaniu z bretońska kawalerią w ogóle skreśla tę armię. Hordowo wystawione saurusy wyciągają dwa wiadra kostek przy atakach każdej ze stron, więc w sumie starcia pomiędzy tak dużymi oddziałami są znacznie szybsze w porównaniu z siódemką. Losowość szarż - nadal nie potrafię sobie tego wytłumaczyć i wymyślić strategii. magia - nie powiem, że przegięta, bo poprzednią bitwę też grałam na magach 4 poz + 2x1 poz, i też na tej samej domenie, ale skinek sobie zdecydowanie z obrona magiczną nie poradził. Całość bardzo losowa, strategii za grosz. Rozpiska składana w 10 minut wg zasady " a to będzie ładnie wyglądać".
.
Tym razem, jak można wywnioskować z tytułu, moje lizaki kontra jaszczurki Konrada. Obydwie armie dość podobne, złożone lightowo. U mnie 30 saurusów z włóczniami+ 30 Temple guardsów, u Konrada chyba 40 saurusów + 20 saurusów. U mnie jedna salka i dwa razory, u p-rzeciwnika 2 salki. U mnie dwie kohorty skinków, w tym jedna z kroxami, i dwa oddziały terek kontra(d) 5? oddziałów skinków, część w skirmiszu. U mnie skinek na stedziu, po przeciwnej stronie stołu zwykły stegadon i dwa priesty na piechotę. U mnie dowodził Oldblood, u Konrada ropuch + dwóch saurusów.
Przebieg bitwy po 2 turach bardzo dużo mogło się jeszcze zmienić. Ja zaczynałam, ruszyłam się prawie wszystkim, wystawiając na szarżę skinki. Trochę ostrzału poszło w terki i salkę. Magia pozamiatała jeden oddział terek i wzmocniła walczącą kohortę skinków. Jeden oddział saurusów przeciwnika spalił szarżę do skinków, ale doszła kohorta wzmocniona magią na str7 i się poklepali, w końcu moi uciekli i zostali zjedzeni. Kohorta ta znalazła się w zasięgu szarży moich TG, zdeklarowali flee i zostali zdeptani. Oddział skinek z kroxami przejechał po jednej salamandrze, na drugiej flance salka zaatakowała 10 skinków w skirmishu i zginęła. W magii skinek zadał sobie ranę na IFce i zabił 3 skinki. Strzelanie pozamiatało niedobitki uciekających skinek na obu flankach, pomogły pozostałe terki. Szarża stegadona i hordy saurusów na moje saurusy oczywiście skończyła się ucieczką.natomiast na prawej flance szarża TG z generałem na saurusy rozniosła je w pył.
Wynik trudny do przewidzenia, punktowo wg nowych zasad chyba trochę na moją korzyść, choć nie wiem dokładnie ile było punktów w żywych bohaterach - slannie i saurusie. Sytuacyjnie - prawa flanka całkowicie moja, moje TG ciągle mobilne, parę terek do osłony i denerwowania przeciwnika, kohorta z kroxami daleko od centrum bitwy, dwa sprawne razordony. na środku roszada - 30 saurusów Konrada szarżowanych przez stegadona, zapewne w odwecie moje saurusy również zostały by zblokowane. U mnie zero osłony magicznej przeciwko Ropuchowi, już samotnemu.
Ogólnie bitwa znacznie fajniejsza od poprzedniej, ruchliwość skinków w porównaniu z bretońska kawalerią w ogóle skreśla tę armię. Hordowo wystawione saurusy wyciągają dwa wiadra kostek przy atakach każdej ze stron, więc w sumie starcia pomiędzy tak dużymi oddziałami są znacznie szybsze w porównaniu z siódemką. Losowość szarż - nadal nie potrafię sobie tego wytłumaczyć i wymyślić strategii. magia - nie powiem, że przegięta, bo poprzednią bitwę też grałam na magach 4 poz + 2x1 poz, i też na tej samej domenie, ale skinek sobie zdecydowanie z obrona magiczną nie poradził. Całość bardzo losowa, strategii za grosz. Rozpiska składana w 10 minut wg zasady " a to będzie ładnie wyglądać".
.
wtorek, 21 września 2010
Dan Brown - The lost Symbol
Dan Brown, the Lost Symbol
Corgi, 2010
Telefon od przyjaciela o 6 rano w niedzielę raczej nie jest normą i budzi pewne obawy. Na szczęście Robert Langdon, profesor Harvardu, znawca starożytnej symboliki i samozwańczy tropiciel tajemnic jest w stanie zaradzić kłopotom przyjaciela. W trybie natychmiastowym potrzebuje on kogoś na zastępstwo do wygłoszenia wykładu na dorocznym zebraniu członków Smithsonian Institute - i to nie byle gdzie, bo w National Statuary Hall w Waszyngtonie. Peter Solomon przysyła po swego przyjaciela prywatny odrzutowiec i limuzynę, aby dotarł on na czas. Jednak sprawy komplikują się po przybyciu na miejsce. Sala, w której ma się odbywać spotkanie jest pusta, urzędnik instytutu nie ma pojęcia o żadnym zebraniu, a Peter Solomon nie odbiera telefonu. Wkrótce po wejściu Langdona do Kapitolu, zagrożone zostaje bezpieczeństwo kraju a strażnicy znajdują ludzką dłoń - niestety, bez właściciela.
Wydaje się, ze nie tylko szaleniec wieży, że w centrum stolicy USA ukryty jest tajemny portal do wiedzy, który tylko Robert Langdon będzie w stanie znaleźć i otworzyć. Jego wiedzy nie dowierza jednak dyrektor tajnej komórki CIA, Sato, grożąc Langdonowi aresztem jeżeli natychmiast nie zacznie współpracować z federalnymi w odkrywaniu tajemnic loży masońskiej i spełnieniu żądań porywacza. W innym miejscu, siostra Petera, Katherine, ryzykuje nie tylko wyniki swoich przełomowych badań.
Pod względem fabularnym powieść jest równie wyśmienita jak "Kod Da Vinci" czy "Anioły i Demony", zwroty akcji następują w najbardziej nieoczekiwanych momentach, przyjaciele okazują się wrogami, a wrogowie.. no cóż, czasem są po tej samej stronie. To wszystko okraszone zagadkami, sekretami, symboliką, alegorią i tajemnymi kodami, nigdy nie wiadomo, czy wiadomość należny interpretować dosłownie, czy metaforycznie. Waszyngton okazuje się kopalnią tajemnych, ale wyraźnie widocznych dla wytrenowanego oka symboli i nawiązań do tajemnic masońskich, pozostawionych dla potomnych przez Ojców Narodu. Biedny profesor ściga się z czasem, ucieka przed policją, goni szaleńca i jednocześnie myśli na wysokich obrotach, próbując rozwiązać kolejne tajemnice ukryte w sobie jak babuszki.
Jedną rzeczą, która niestety nie podoba mi się w tej książce, jest wyraźna indoktrynacja. To już nie tylko powieść, której kanwą jest jedna z teorii spiskowych, ale wyraźne gloryfikowanie masonizmu, jego wkładu w historię i rzekomy postęp, a także filozofii New Age. Kolejną, pewne założenia "nauki noetycznej" prezentowane przez Katherine, i jej rzekome dokonania na tym polu. A, no i tym razem między Katherine i Langdonem nie ma szans na romans!
ogólna ocena - 8/10
.
Corgi, 2010
Źródło grafiki - Merlin
Telefon od przyjaciela o 6 rano w niedzielę raczej nie jest normą i budzi pewne obawy. Na szczęście Robert Langdon, profesor Harvardu, znawca starożytnej symboliki i samozwańczy tropiciel tajemnic jest w stanie zaradzić kłopotom przyjaciela. W trybie natychmiastowym potrzebuje on kogoś na zastępstwo do wygłoszenia wykładu na dorocznym zebraniu członków Smithsonian Institute - i to nie byle gdzie, bo w National Statuary Hall w Waszyngtonie. Peter Solomon przysyła po swego przyjaciela prywatny odrzutowiec i limuzynę, aby dotarł on na czas. Jednak sprawy komplikują się po przybyciu na miejsce. Sala, w której ma się odbywać spotkanie jest pusta, urzędnik instytutu nie ma pojęcia o żadnym zebraniu, a Peter Solomon nie odbiera telefonu. Wkrótce po wejściu Langdona do Kapitolu, zagrożone zostaje bezpieczeństwo kraju a strażnicy znajdują ludzką dłoń - niestety, bez właściciela.
Wydaje się, ze nie tylko szaleniec wieży, że w centrum stolicy USA ukryty jest tajemny portal do wiedzy, który tylko Robert Langdon będzie w stanie znaleźć i otworzyć. Jego wiedzy nie dowierza jednak dyrektor tajnej komórki CIA, Sato, grożąc Langdonowi aresztem jeżeli natychmiast nie zacznie współpracować z federalnymi w odkrywaniu tajemnic loży masońskiej i spełnieniu żądań porywacza. W innym miejscu, siostra Petera, Katherine, ryzykuje nie tylko wyniki swoich przełomowych badań.
Pod względem fabularnym powieść jest równie wyśmienita jak "Kod Da Vinci" czy "Anioły i Demony", zwroty akcji następują w najbardziej nieoczekiwanych momentach, przyjaciele okazują się wrogami, a wrogowie.. no cóż, czasem są po tej samej stronie. To wszystko okraszone zagadkami, sekretami, symboliką, alegorią i tajemnymi kodami, nigdy nie wiadomo, czy wiadomość należny interpretować dosłownie, czy metaforycznie. Waszyngton okazuje się kopalnią tajemnych, ale wyraźnie widocznych dla wytrenowanego oka symboli i nawiązań do tajemnic masońskich, pozostawionych dla potomnych przez Ojców Narodu. Biedny profesor ściga się z czasem, ucieka przed policją, goni szaleńca i jednocześnie myśli na wysokich obrotach, próbując rozwiązać kolejne tajemnice ukryte w sobie jak babuszki.
Jedną rzeczą, która niestety nie podoba mi się w tej książce, jest wyraźna indoktrynacja. To już nie tylko powieść, której kanwą jest jedna z teorii spiskowych, ale wyraźne gloryfikowanie masonizmu, jego wkładu w historię i rzekomy postęp, a także filozofii New Age. Kolejną, pewne założenia "nauki noetycznej" prezentowane przez Katherine, i jej rzekome dokonania na tym polu. A, no i tym razem między Katherine i Langdonem nie ma szans na romans!
ogólna ocena - 8/10
.
Terry Pratchett - Straż nocna.
Terry Pratchett, Straż Nocna
Prószyński i s-ka, Warszawa 2008
Kolejny tom serii o Straży Miejskiej Ankh Morpork.W 30 rocznicę Rewolucji rozkwitają bzy, przestępczość na ulicach Ankh Morpork również kwitnie, Gildia Skrytobójców testuje zabezpieczenia domu Vimesów a na świat się wybiera pierworodny Lady Sybil. W pościgu za szaleńcem i mordercą Samuel Vimes wspina się na dach Magicznego Uniwersytetu, co nie jest najlepszym pomysłem nie tylko z powodu kąpieli Nadrektora, ale również nadciągającej burzy magicznej. Trafiony piorunem w polu magicznym biblioteki komendant zostaje prze-teleportowany w inny wymiar - niestety, ma towarzystwo, i to nieodpowiednie. Koleje historii zostają naruszone, przyszłość staje pod znakiem zapytania a mnisi w pomarańczowych szatach tańczą po ulicach w rytm bębenków urządzając ogród medytacji z użyciem butelek po piwie i niedopałków papierosów.
Fabuła książki kręci się prawie w całości wokół Vimesa, dostajemy więc potężną dawkę jego cynizmu i logiki. Wprowadzony rys historyczny miasta pozwala nieco przybliżyć sobie znanych nam ze "współczesnego" Ankh Morpork bohaterów, pokazuje nam moment pojawiania się kilku interesujących elementów i zależności pomiędzy postaciami. Ten tom jest według mnie znacznie bardziej skupiony na przemyśleniach i poważniejszy od poprzednich - przy czym bynajmniej nie oznacza to zmniejszonej dawki humoru, po prostu taki jest wydźwięk fabuły. niestety, nie bardzo do mnie takie połączenie dociera. Nie bardzo przemawia też do mnie interpretacja pętli czasowej i działania Lu Tze.
Cytaty:
"- Jutro jest proces - przypomniał ostro Vimes
- A tak, oczywiście. i będzie uczciwy - zapewnił patrycjusz
- lepiej, żeby był - oświadczył Vimes. - W końcu zależy mi, żeby ten drań trafił na szubienicę." s 334
"Ozdobna blaszana wanna nadrektora Niewidocznego uniwersytetu została uniesiona z podłogi, skwiercząc, przeleciała przez jego gabinet, wyfrunęła z balkonu i wylądowała na trawniku ośmiobocznego dziedzińca kilka pięter niżej, nie wylewając przy tym więcej niż kubka piany.
Nadrektor Ridcully znieruchomiał ze szczotką na długim kiju w połowie pleców.(....)
Przez otwarte drzwi Ridcully wkroczył do Biblioteki.
- Co się tu dzieje? - zapytał.
Strażnicy obejrzeli się i wytrzeszczyli oczy. Duża gruda piany, która do tej chwili rzetelnie wypełniała obowiązek dbania o elementarną przyzwoitość, spłynęła wolno na podłogę.
- Co jest? - warknął Ridcully. - Maga nie widzieliście czy co?
Jeden ze strażników stanął na baczność i zasalutował.
- Kapitan Marchewa, sir. Nigdy, ehm... nigdy nie widzieliśmy tak dużo maga, sir.
Ridcully rzucił mu tępe spojrzenie, często wykorzystywane przez osoby z ostrą przypadłością deficytu szybkiego pojmowania.
- O czym on mówi, Stibbons? - zapytał kącikiem ust.
- Jest pan, no... niedostatecznie ubrany, nadrektorze.
- Co? Mam przecież kapelusz, prawda?
- No tak, nadrektorze...
- Kapelusz = mag, mag = kapelusz. Cała reszta to fatałaszki. Zresztą nie mam wątpliwości, że wszyscy jesteśmy ludźmi światowymi... - Ridcully rozejrzał się i po raz pierwszy dostrzegł pewne cechy strażników. - I krasnoludami światowymi... ach, i trollami światowymi, naturalnie... a także... kobietami światowymi, jak widzę... ehm... - Nadrektor zamilkł na chwilę. - Panie Stibbons...
- Tak, nadrektorze?
- Będzie pan uprzejmy pobiec do moich pokojów i przynieść stamtąd moją szatę?
- Oczywiście, nadrektorze.
- A tymczasem proszę mi pożyczyc swój kapelusz...
- Ale przecież nosi pan już własny kapelusz, Nadrektorze - zauważył Myślak.
-W istocie, w istocie... - przyznał Ridcully..." s 40
Ogólna ocena 7/10
.
Prószyński i s-ka, Warszawa 2008
źródło grafiki Discworld.pl
Kolejny tom serii o Straży Miejskiej Ankh Morpork.W 30 rocznicę Rewolucji rozkwitają bzy, przestępczość na ulicach Ankh Morpork również kwitnie, Gildia Skrytobójców testuje zabezpieczenia domu Vimesów a na świat się wybiera pierworodny Lady Sybil. W pościgu za szaleńcem i mordercą Samuel Vimes wspina się na dach Magicznego Uniwersytetu, co nie jest najlepszym pomysłem nie tylko z powodu kąpieli Nadrektora, ale również nadciągającej burzy magicznej. Trafiony piorunem w polu magicznym biblioteki komendant zostaje prze-teleportowany w inny wymiar - niestety, ma towarzystwo, i to nieodpowiednie. Koleje historii zostają naruszone, przyszłość staje pod znakiem zapytania a mnisi w pomarańczowych szatach tańczą po ulicach w rytm bębenków urządzając ogród medytacji z użyciem butelek po piwie i niedopałków papierosów.
Fabuła książki kręci się prawie w całości wokół Vimesa, dostajemy więc potężną dawkę jego cynizmu i logiki. Wprowadzony rys historyczny miasta pozwala nieco przybliżyć sobie znanych nam ze "współczesnego" Ankh Morpork bohaterów, pokazuje nam moment pojawiania się kilku interesujących elementów i zależności pomiędzy postaciami. Ten tom jest według mnie znacznie bardziej skupiony na przemyśleniach i poważniejszy od poprzednich - przy czym bynajmniej nie oznacza to zmniejszonej dawki humoru, po prostu taki jest wydźwięk fabuły. niestety, nie bardzo do mnie takie połączenie dociera. Nie bardzo przemawia też do mnie interpretacja pętli czasowej i działania Lu Tze.
Cytaty:
"- Jutro jest proces - przypomniał ostro Vimes
- A tak, oczywiście. i będzie uczciwy - zapewnił patrycjusz
- lepiej, żeby był - oświadczył Vimes. - W końcu zależy mi, żeby ten drań trafił na szubienicę." s 334
"Ozdobna blaszana wanna nadrektora Niewidocznego uniwersytetu została uniesiona z podłogi, skwiercząc, przeleciała przez jego gabinet, wyfrunęła z balkonu i wylądowała na trawniku ośmiobocznego dziedzińca kilka pięter niżej, nie wylewając przy tym więcej niż kubka piany.
Nadrektor Ridcully znieruchomiał ze szczotką na długim kiju w połowie pleców.(....)
Przez otwarte drzwi Ridcully wkroczył do Biblioteki.
- Co się tu dzieje? - zapytał.
Strażnicy obejrzeli się i wytrzeszczyli oczy. Duża gruda piany, która do tej chwili rzetelnie wypełniała obowiązek dbania o elementarną przyzwoitość, spłynęła wolno na podłogę.
- Co jest? - warknął Ridcully. - Maga nie widzieliście czy co?
Jeden ze strażników stanął na baczność i zasalutował.
- Kapitan Marchewa, sir. Nigdy, ehm... nigdy nie widzieliśmy tak dużo maga, sir.
Ridcully rzucił mu tępe spojrzenie, często wykorzystywane przez osoby z ostrą przypadłością deficytu szybkiego pojmowania.
- O czym on mówi, Stibbons? - zapytał kącikiem ust.
- Jest pan, no... niedostatecznie ubrany, nadrektorze.
- Co? Mam przecież kapelusz, prawda?
- No tak, nadrektorze...
- Kapelusz = mag, mag = kapelusz. Cała reszta to fatałaszki. Zresztą nie mam wątpliwości, że wszyscy jesteśmy ludźmi światowymi... - Ridcully rozejrzał się i po raz pierwszy dostrzegł pewne cechy strażników. - I krasnoludami światowymi... ach, i trollami światowymi, naturalnie... a także... kobietami światowymi, jak widzę... ehm... - Nadrektor zamilkł na chwilę. - Panie Stibbons...
- Tak, nadrektorze?
- Będzie pan uprzejmy pobiec do moich pokojów i przynieść stamtąd moją szatę?
- Oczywiście, nadrektorze.
- A tymczasem proszę mi pożyczyc swój kapelusz...
- Ale przecież nosi pan już własny kapelusz, Nadrektorze - zauważył Myślak.
-W istocie, w istocie... - przyznał Ridcully..." s 40
Ogólna ocena 7/10
.
Świat Dysku - Terry Pratchett
Terry Pratchett, Świat finansjery
Prószyński i S-ka, Warszawa 2009
Akcja książki dzieje się w Ankh Morpork, które znamy już prawie jak własne miasto, rozpoznając na ulicach przechodniów. Tym razem jednak bohaterem jest nowa postać (no, prawie nowa, bo to już druga książka o Moiście von Lipwigu) - złoty chłopiec, zarządca Urzędu Pocztowego, kandydat na przewodniczącego Gildii Kupców, ulubieniec bogów. W poprzednim tomie udało mu się doprowadzić do porządku Urząd Pocztowy - stary działał nawet gorzej niż polska poczta za komuny - do tego stopnia, że mieszkańcy Ankh-Morpork ustawiają zegarki według przyjazdu Quirmskiego Wahadłowca. Idealna osoba, aby powierzyć mu funkcjonowanie Królewskiej mennicy i miejsce w zarządzie Banku Ankh Morpork, jak sądzi Lord Vetinari. Są tylko dwie drobne przeszkody. Po pierwsze, ze skarbca banku ulotniło się 10 ton złota, będącego bankowym zabezpieczeniem. Po drugie, Moist jest złodziejem i oszustem, to znaczy, przepraszam, był. Po latach pomysłowych, oryginalnych i ściśle bezkrwawych przestępstw urwał się ze stryczka (dosłownie) i "zrzucił cętki" aby stać się Moistem von Lipwigiem.
Akcja w całości dzieje się w metropolii, i cały świat kręci się wokół Moista. Moist natomiast kręci się wokół Prezesa Banku Ankh Morpork i pieniędzy. W przerwach między nocnymi wspinaczkami po budynkach, Ekstremalnym Kichaniem, włamywaniem się do miejsc, do których posiada własne klucze i spotkaniach z Patrycjuszem. Poznajemy również uroczych Pucci (włoskie "aniołek") i Cosmo Lavishów (ang "hojny" lub "obfity"), potomków poprzedniego właściciela Banku, głównego kasjera pana Benta, a także ukrytych pod piwnicznym cudzołożeniem Huberta, Chlupera i Igora. W takim towarzystwie Moist robi pieniądze. Cienkie.
Książka jest interesującym studium postaci, psychologii tłumu i świetnym przykładem żonglowania słowami - Moist często konstruuje swoje wypowiedzi w ten sposób, aby mówiąc prawdę (zupełnie niezgodną z oczekiwaniami odbiorcy), przekonać go, że się z nim równocześnie zgodził. Prawnicy powinni brać lekcje u Pratchetta! W książce jest również wiele scen z Patrycjuszem, co z jednej strony jest jej wielkim atutem, ale z drugiej zaczyna go odzierać z tej nierzeczywistości, nimbu bycia "ponad". Podobają mi się rozgrywki słowne pomiędzy nimi dwoma, analizy Vetinariego i jego sposób myślenia, przewidywania kolejnego kroku i znajomość psychiki ludzi. Książkę czyta się bardzo dobrze, lekko, choć ostrzegam - po przeczytaniu może boleć brzuch i mięśnie twarzy!
Kilka cytatów:
"- Trochę nas poniosło - tłumaczył Moist - myśleliśmy nieco zbyt kreatywnie. Ułatwiliśmy mangustom mnożenie sie w skrzynkach na listy, żeby wyeliminowac węże...
Vetinari milczał.
- Ekhm... które, przyznaję, sami wprowadziliśmy do skrzynek na listy, żeby zredukować liczbę ropuch...
Vetinari sie powtórzył.
- Ekhm... które, to fakt, nasz personel wkładał do skrzynek na listy, żeby odstraszyć ślimaki...
Vetinari pozostał bezgłośny.
- Ekhm... te zaś, co muszę uczciwie zaznaczyć, dostały sie do skrzynek z własnej inicjatywy, aby pożywić się klejem na znaczkach - dokończył Moist świadom, że zaczyna bełkotać.
- No cóż, przynajmniej zaoszczędziły wam pracy z umieszczaniem ich tam własnoręcznie - stwierdził z satysfakcją Patrycjusz." s 18
" Vetinari - Czeka pana, panie Lipwig, życie pełne spokojnego zadowolenia, społecznego szacunku i oczywiście, kiedy czas się dopełni, emerytura. Że nie wspomnę o dumnym, złoconym łańcuchu.
Moist skrzywił się boleśnie.
- A jeśli nie zrobię tego, czego pan żąda?
- Hmmm? Och, źle mnie pan zrozumiał, panie Lipwig. To właśnie pana czeka, jeśli odrzuci pan moja propozycję. Jeśli pan ją przyjmie, tylko spryt zdoła pana ocalić przed potężnymi i niebezpiecznymi wrogami, a każdy dzień przyniesie nowe wyzwania. Ktoś może nawet próbować pana zabić. " s 27
" Drumknott -(...) mam jednak wrażenie, że uczciwość bierze w nim górę.
Vetinari znieruchomiał z nogą opartą o stopień.
- Rzeczywiście. Ale czerpię pociechę z faktu, że po raz kolejny ukradł ci ołówek.
- A jednak nie, sir, ponieważ bardzo uważałem, żeby schować go do kieszeni - triumfalnie oświadczył Drumknott.
- Tak.- przyznał z zadowoleniem Vetinari, zapadając się w trzeszczącą skórę, gdy tymczasem Drumknott zaczął desperacko poklepywać się po kieszeniach. - Wiem. " s 73
Ogólna ocena - 9/10
.
Prószyński i S-ka, Warszawa 2009
źródło obrazka Discworld.pl
Akcja w całości dzieje się w metropolii, i cały świat kręci się wokół Moista. Moist natomiast kręci się wokół Prezesa Banku Ankh Morpork i pieniędzy. W przerwach między nocnymi wspinaczkami po budynkach, Ekstremalnym Kichaniem, włamywaniem się do miejsc, do których posiada własne klucze i spotkaniach z Patrycjuszem. Poznajemy również uroczych Pucci (włoskie "aniołek") i Cosmo Lavishów (ang "hojny" lub "obfity"), potomków poprzedniego właściciela Banku, głównego kasjera pana Benta, a także ukrytych pod piwnicznym cudzołożeniem Huberta, Chlupera i Igora. W takim towarzystwie Moist robi pieniądze. Cienkie.
Książka jest interesującym studium postaci, psychologii tłumu i świetnym przykładem żonglowania słowami - Moist często konstruuje swoje wypowiedzi w ten sposób, aby mówiąc prawdę (zupełnie niezgodną z oczekiwaniami odbiorcy), przekonać go, że się z nim równocześnie zgodził. Prawnicy powinni brać lekcje u Pratchetta! W książce jest również wiele scen z Patrycjuszem, co z jednej strony jest jej wielkim atutem, ale z drugiej zaczyna go odzierać z tej nierzeczywistości, nimbu bycia "ponad". Podobają mi się rozgrywki słowne pomiędzy nimi dwoma, analizy Vetinariego i jego sposób myślenia, przewidywania kolejnego kroku i znajomość psychiki ludzi. Książkę czyta się bardzo dobrze, lekko, choć ostrzegam - po przeczytaniu może boleć brzuch i mięśnie twarzy!
Kilka cytatów:
"- Trochę nas poniosło - tłumaczył Moist - myśleliśmy nieco zbyt kreatywnie. Ułatwiliśmy mangustom mnożenie sie w skrzynkach na listy, żeby wyeliminowac węże...
Vetinari milczał.
- Ekhm... które, przyznaję, sami wprowadziliśmy do skrzynek na listy, żeby zredukować liczbę ropuch...
Vetinari sie powtórzył.
- Ekhm... które, to fakt, nasz personel wkładał do skrzynek na listy, żeby odstraszyć ślimaki...
Vetinari pozostał bezgłośny.
- Ekhm... te zaś, co muszę uczciwie zaznaczyć, dostały sie do skrzynek z własnej inicjatywy, aby pożywić się klejem na znaczkach - dokończył Moist świadom, że zaczyna bełkotać.
- No cóż, przynajmniej zaoszczędziły wam pracy z umieszczaniem ich tam własnoręcznie - stwierdził z satysfakcją Patrycjusz." s 18
" Vetinari - Czeka pana, panie Lipwig, życie pełne spokojnego zadowolenia, społecznego szacunku i oczywiście, kiedy czas się dopełni, emerytura. Że nie wspomnę o dumnym, złoconym łańcuchu.
Moist skrzywił się boleśnie.
- A jeśli nie zrobię tego, czego pan żąda?
- Hmmm? Och, źle mnie pan zrozumiał, panie Lipwig. To właśnie pana czeka, jeśli odrzuci pan moja propozycję. Jeśli pan ją przyjmie, tylko spryt zdoła pana ocalić przed potężnymi i niebezpiecznymi wrogami, a każdy dzień przyniesie nowe wyzwania. Ktoś może nawet próbować pana zabić. " s 27
" Drumknott -(...) mam jednak wrażenie, że uczciwość bierze w nim górę.
Vetinari znieruchomiał z nogą opartą o stopień.
- Rzeczywiście. Ale czerpię pociechę z faktu, że po raz kolejny ukradł ci ołówek.
- A jednak nie, sir, ponieważ bardzo uważałem, żeby schować go do kieszeni - triumfalnie oświadczył Drumknott.
- Tak.- przyznał z zadowoleniem Vetinari, zapadając się w trzeszczącą skórę, gdy tymczasem Drumknott zaczął desperacko poklepywać się po kieszeniach. - Wiem. " s 73
Ogólna ocena - 9/10
.
wtorek, 14 września 2010
Album scrapowy
Żeby nie było, że się lenię - właśnie skończyłam album dla teściów :)
Album przygotowany na gotowej bazie K&C Company, ale większość elementów i tak dorabiałam - ramki pod zdjęcia i napisy itp. nie polecam używania gotowych, drukowanych layoutów, chyba, ze ktoś po prostu chce sobie powklejać zdjęcia - każde zdjęcia i ramka mają inny rozmiar, ciężko jest dobrać papier i akcesoria. Ale udało się, w miare skończone "dzieło"
Okładka:
Wykonana własnoręcznie z tasiemek, lnu i resztek papieru - naprawdę resztek, brakło mi tego jasnego który planowałam na okładkę! Ale w sumie nie wyszło tak źle, nawet mi się taki "patchwork" podoba. Literki to przemalowany die cuts. Przód:
tył - 3 i 4 strona. Na wewnętrznej stronie okładki są kieszonki na płytę CD i kilka dodatkowych zdjęć.
Wnętrze:
Same layouty były gotowe, ale zdecydowałam dodać "grubości" i ponaklejałam większość zaznaczonych elementów - ramki pod zdjęcia, kartki do journalingu itp. Napisy tuszem Latarni Morskiej na pieczątkach i cienkopisem, duże literki - wycinane własnoręcznie.
strona 1
strony 2,3
strony 4,5
strony 6,7
strony 8,9
strony 10, 11
Strony 12,13
Strona 14
.
Album przygotowany na gotowej bazie K&C Company, ale większość elementów i tak dorabiałam - ramki pod zdjęcia i napisy itp. nie polecam używania gotowych, drukowanych layoutów, chyba, ze ktoś po prostu chce sobie powklejać zdjęcia - każde zdjęcia i ramka mają inny rozmiar, ciężko jest dobrać papier i akcesoria. Ale udało się, w miare skończone "dzieło"
Okładka:
Wykonana własnoręcznie z tasiemek, lnu i resztek papieru - naprawdę resztek, brakło mi tego jasnego który planowałam na okładkę! Ale w sumie nie wyszło tak źle, nawet mi się taki "patchwork" podoba. Literki to przemalowany die cuts. Przód:
tył - 3 i 4 strona. Na wewnętrznej stronie okładki są kieszonki na płytę CD i kilka dodatkowych zdjęć.
Wnętrze:
Same layouty były gotowe, ale zdecydowałam dodać "grubości" i ponaklejałam większość zaznaczonych elementów - ramki pod zdjęcia, kartki do journalingu itp. Napisy tuszem Latarni Morskiej na pieczątkach i cienkopisem, duże literki - wycinane własnoręcznie.
strona 1
strony 2,3
strony 4,5
strony 6,7
strony 8,9
strony 10, 11
Strony 12,13
Strona 14
.
Subskrybuj:
Posty (Atom)