niedziela, 29 sierpnia 2010

The House of Night

Seria książek "Dom Nocy"/A House of Night
P.C. Cast and Kristin Cast
Wersja angielska wydawnictwo ATOM, wersja polska wydawnictwo "Czytaj po zmierzchu"
1. Marked, January 2009 / Naznaczona
2. Betrayed February 2009 / Zdradzona
3. Chosen February 2009 / Wybrana, maj 2010
4. Untamed June 2009 / Nieposkromiona, październik 2010
5. Hunted June 2009
6. Tempted October 2009
7. Burned

Obrazki ze strony House of Night Series

Seria książek dla młodzieży o wampirach. Kto nie trawi tego tematu, niech od razu ucieka ;P. Cóż, głupieję na starość i czytam książki dla młodzieży. Właściwie to nigdy nie przestałam czytać bajek, baśni i fantastyki, a "Timura i jego drużynę" przeczytałam chyba z 10 razy zanim mi zginęła :). Za to w 4 klasie przeczytałam "Potop", "Quo Vadis" i "Sztukę kochania" Wisłockiej :p 

No cóż, nie będę utrzymywać, że jest to literatura przez duże EL, pozycja dla intelektualistów i rozrywka intelektualna. Nie tego oczekuje się po książce ściągniętej w desperacji z półki w Tesco. A na dodatek na Wyspach książki są tańsze niż w Naszym Pięknym Kraju, pomijając już drobny fakt że pozycje wypuszczane są rok-półtora wcześniej. Pierwsze trzy tomy czytałam po polsku, tomy 4-6 po angielsku właśnie. Tłumaczenia nie ma powodu się czepiać, nawet dość specyficzna nomenklatura używana w serii jest dość oczywista i nie razi. 

Autorki zapraszają nas do świata równoległego, zupełnie podobnego do naszego z jednym wyjątkiem - żyją w nim, na praktycznie w pełni akceptowalnym poziomie, Wampiry. Wampiry, w przeciwieństwie do klasyki gatunku, nie są bladolicymi, krwistoookimi potworami które płoną od światła słonecznego, boją się czosnku i wody święconej i nie mogą wejść do domu bez zaproszenia. Nie wypijają też krwi z co drugiego napotkanego człowieka. No, a przynajmniej nie wszystkie.... Są olśniewająco piękne, uzdolnione, posiadają magiczne zdolności i są piekielnie inteligentne. Nicole Kidman jest wampirem. Większość artystów, aktorów i wpływowych osobistości tez. Pewien procent nastolatków w trakcie dojrzewania zmienia się w wampiry-pisklątka i musi opuścić swoją dotychczasową rodzinę, szkołę i przyjaciół i przenieść się do elitarnej szkoły dla wampirów - Domu Nocy. A tam, jak to w każdej szkole, dzieje się wiele ciekawych rzeczy.

No, w sumie nie w każdej szkole lekcje zaczynają się o 9 wieczorem, adepci uważani są za zmarłych, więc nie podlegają wpływom państwowości i uczą się na historii o rejsie "Titanica" z pierwszej ręki. Ale poza tym, to wszystko jest normalne - tworzą się grupy i grupki, życiem rządzi walka o popularność i pozycję, o najlepszego chłopaka, o najfajniejsze buty czy torebkę. Oczywiście, nie mamy do czynienia ze zwykła grupą nastolatków - nasza bohaterka, wraz ze swoimi przyjaciółmi, obdarzona zostaje wyjątkowymi mocami - z którego to powodu oczywiście bardzo szybko narobi sobie wrogów. i to jakich...

Książki czyta się dobrze i szybko, nie są tak banalne jak można się spodziewać, szczególnie pierwsze tomy i zawiązanie akcji, wprowadzenie w świat i określenie charakteru i motywów bohaterów naprawdę potrafi wciągnąć. Dalsze tomy, to już jak zwykle zniżka formy, zaczynają się tworzyć utarte schematy i fabuła staje się bardziej przewidywalna w swojej "nieprzewidywalności". Ostatni tom który czytałam, ""Tempted", pomimo dramatycznego zakończenie niespecjalnie zachęcił mnie do czekania pewnie ze dwa lata aby kupić kolejną pozycję, niemniej jednak gdybym miała ją pod ręką nie wahałabym się przeczytać.
Ogólna ocena - 7-5/10

sobota, 28 sierpnia 2010

Maraton ksiażkowy :P

No cóż, systematyczność nie należy do moich największych zalet. Dlatego z całego serca współczuję wszystkim moim uczniom z okazji zbliżającego się rozpoczęcia roku szkolnego. *wink* Dziś przegląd lektur z ostatniego miesiąca.

Trudi Canavan, Kapłanka w bieli
Wydawnictwo Galeria Książki , Wrzesień 2009
 źródło obrazka - Merlin

Jest to książka osadzona w świecie który autorka opisuje w swojej wcześniejszej trylogiii "Czarnego maga" - moja recenzja TU, ale akcja dzieje się jakieś 700 lat wcześniej, w czasie wojny sahakańskiej.

Niestety, książka mnie zdecydowanie rozczarowała. Trylogia Czarnego Maga napisana była z pomysłem i polotem,  miała wiele ciekawych zwrotów akcji. "Uczennica" jest praktycznie powtórzeniem tych samych wątków - dziewczyna z nizin społecznych przypadkiem odkrywa w sobie ogromny talent magiczny, znajduje dobrego i uczciwego nauczyciela ale szybko zostaje wplątana w intrygi polityczne i wyrusza na wojnę, gdzie w niesamowitym tempie uczy się umiejętności które innym zajmują całe lata. Jest też jedną z niewielu osób w całej armii która zdaje sobie sprawę z problemów jakie niesie podbicie sąsiedniego kraju i wyzwolenie niewolników.

Styl pisania autorki nie zmienił się zbytnio, niestety, niewiele zmieniły się również występujące postacie - są one praktycznie kalkami osób z Trylogii. Wątek miłosny jest przewidywalny, naiwny i płytki, choć momentami zabawny, działania wojenne i polityczne nieprawdopodobne. W akcję wplecionych jest kilka wątków zupełnie nieistotnych dla fabuły, zupełnie oderwanych i niespójnych, nieskończonych. Cała książka robi wrażenie napisanej jako wyjaśnienie kilku wątków występujących w Trylogii - czym jest Wyższa Magia, skąd się wzięły groby magów na terenie Gildii, dlaczego Sachakańscy magowie są tak potężni itp. Przeglądając w księgarni następną książkę, tom pierwszy "Trylogii Zdrajcy", zauważyła również że łączy się ona również z tą książką. Niestety jako pozycja samodzielna jest bardzo słaba. Dodatkowo demotywująco działa sama jej wielkość - jest to prawie 800 stron tekstu, a na dokładkę słaby papier powoduje że wydaje się jeszcze grubsza. Odchudzenie jej o połowę wyszło by na dobre.

Ocena 5/10


Trudi Canavan, Uczennica maga
Wydawnictwo Galeria Książki , 2009 
 
 
 Tom pierwszy nowej serii autorki, osadzonej w zupełnie odrębnym świecie, gdzie wszystkie stworzenia - poczynając od roślin i zwierząt, na humanoidach kończąc, posiadają magiczne zdolności zwane Darami. W zależności od umiejętności posługiwania się Darami, których ludzie potrafią się uczyć, i swojej mocy magicznej mogą zostać uzdrowicielami, kapłanami czy czarownikami.

Książka zdecydowanie lepsza od poprzedniej, "Uczennicy maga" - poprzedniej w mojej kolejce czytania, nie wiem jak były pisane :P Pomimo dosyć infantylnego początku, gdzie na kilku stronach otrzymujemy skróconą historyjkę typu "od zera do bohatera", autorce udaje się wprowadzić na tyle zagmatwane wątki i intrygi że akcja zaczyna wciągać. Zdecydowanym plusem jest świat, który jest zdecydowanie dojrzalszy i lepiej przemyślany niż w "Trylogii Czarnego Maga", oraz postacie - pomimo, że klasyczne, są interesujące i opisane w sposób niejednoznaczny, a ich przygody zaskakują zwrotami kolei losu.

Książka pełna jest intryg politycznych i "kupieckich", konfliktów etyczno-moralnych i religijnych, opisów działań wojennych, jednak czyta się ją dobrze i lekko. Jedno zastrzeżenie - drażni mnie próba "oderwania" świata powieści od naszego poprzez zmianę nazw zwykłych, otaczających nas pojęć. Jeżeli postać otula się "taulem" aby uchronic się przed zimnem, powolne "aremy" ciągną ciężkie "tarny" a obok nich jadą jeźdźcy na szybkich "reynach" to bez jakichś szczegółów opisu i tak widzę otulającego się płaszczem chłopa na wozie ciągniętym przez woły w otoczeniu konnych.

Ocena 7/10
.

piątek, 27 sierpnia 2010

Same słodkości!

Jakoś tak w wakacje cała masa blogów, które obserwuję urządza losowania "Candy" z różnymi wspaniałościami. Zapraszam do zaglądania:

Scrapkowe Candy u E-Craft
Cała góra scrapkowych słodkości! Losowanie 1 września.


Urodzinowe Candy u Efinki
Spory zestaw elementów tekturkowych do scrapowania. Losowanie 1 września.



Candy od MAGDOWO.PL
Rozdawajki na blogu sklepu. Losowanie 5 września.


Mineralne Candy u Sarmatix
Niektórych z tych piękności jeszcze nie mam w swoich zbiorach! losowanie 17 września, w imieniny Autorki.


Candy Na Tarasie
Koszyk przydasiów przygotowała Anna - zapewne zainteresują nie tylko scrapowiczki. Losowanie 30 września.



.

środa, 18 sierpnia 2010

maraton filmowy - "Incepcja"

"Incepcja" Warner Bros, scenariusz i reżyseria Christopher Nolan

źródło obrazka Filmweb

"Do you take the red pill, or the blue pill?"
"Welcome to Reality"

To dwa krótkie cytaty z Matrixa. Incepcja porusza bardzo podobne tematy - gdzie kończy się sen a zaczyna rzeczywistość, gdzie są granice możliwości ludzkiego umysłu?

Akcja filmu rozgrywa się dość współcześnie, ale ludzie wymyślili sposoby "dzielenia się" i wciągania innych do swoich snów. Sny dokładnie odzwierciedlają rzeczywistość, do punktu rozpoznawania materiału z którego zbudowane są sprzęty. Do tak dokładnego odzwierciedlenia potrzebny jest Architekt, który tworzy rzeczywistość snu, i śniący który go zaludnia projekcjami - swoimi wersjami osób które go otaczają. Oczywiście możliwości takie nie są wykorzystywane tylko i wyłącznie aby biedni ludzie mogli przeżyć wycieczkę w tropiki. Wielu z nich ucieka w sny od rzeczywistości, ale wielu tez wykorzystuje sny swoje i innych aby spełnić własne marzenia. I nie są to marzenia o spokojnym domku na wsi.

Dom Cobb (Di Carpio) i Arthur (Joseph Gordon-Lewitt) zajmują się szpiegostwem przemysłowym - wykradają sekrety wprost z myśli śpiących osób. jednak nie zawsze ich ofiary są bezbronne - istnieją kursy "samoobrony" które tworzą ochroniarzy obecnych w snach co bogatszych i bardziej wpływowych osób. można ich trochę oszukać, każąc śpiącemu "zasnąć' we śnie, jednak ryzyko się wtedy pogłębia. Ryzyko zdradzenia swoich motywów, bo cóż może się stać człowiekowi, który bezpiecznie śpi w swoim domu? Nic groźnego, oprócz prania mózgu oczywiście. Szczególnie, gdy ma się coś do ukrycia, gdy Twoja własna podświadomość wciąż działa przeciwko Tobie, psując ci plany.

Mamy tutaj, wszystko w jednym , szybki choć nie nadzwyczajnie efektowny film akcji, dramat obyczajowy, thriller, film kryminalny i analizę psychologiczna bohaterów, co w miarę bez zgrzytów się zazębia. Mamy oniryczna rzeczywistość, kreowaną przez Śniącego, nieograniczonego prawami fizyki. Mamy bohaterów, których działania tylko na pierwszy rzut oka są proste i zrozumiałe. I wreszcie mamy postawiony przed sobą problem - czym jest rzeczywistość? Jak odróżnić sen od tego co się dzieje naprawdę? I czy chcemy to na pewno wiedzieć?

Niech malkontenci mówią co chcą, dla mnie jest to film na miarę Matrixa i tylko brakuje ciemnych okularów i skórzanych płaszczy. Definitywnie mam zamiar obejrzec go ponownie, co nie zdaża mi się tak znów często!

Ocena 11/10!

.

Maraton filmowy - "Uczeń Czarnoksiężnika"

"Uczeń Czarnoksiężnika", Disney, reżyseria Jon Turteltaub, scenariusz  Lawrence Konner, Matt Lopez


 Ja chyba na starość dziecinnieję :P Zaczynam oglądać bajki, kreskówki i filmy Disneya. I bardzo mi się podobają! Kolejna bajkowa realizacja, mix Kopciuszka z Królem Arturem, i konwencją amerykańskich filmów o młodzieży z lat 80. Science fiction demolka w Nowym Jorku z interesującymi, choć nie zwalającymi z nóg efektami specjalnymi i dobrą grą aktorską - ale nie polecam dla malkontentów i miłośników kina ambitnego.

Akcja rozpoczyna się w VIII wieku w Anglii poprzez konflikt dwójki najpotężniejszym magów w historii świata - Merlina i Morgiany, oraz ich uczniów. Umierający Merlin przekazuje Balthasarowi (Nicolas Cage) zadanie odnalezienia Najpotężniejszego Merlińczyka (tłumaczone jako "pierwszego") - dziedzica jego mocy. Zadanie to zajmuje mu, bagatela, tysiąc lat z okładem, nie dziwi więc jego standardowa zbolała mina i niecierpliwość. W dodatku po piętach depczą mu wrogowie, próbujący przywrócić do życia Morgianę...

 Fabuła prosta jak metr sznurka w kieszeni, przewidywalna do bólu, schematyczna i odtwórcza. Wydawałoby się, że film spisany na straty. Nie stało się tak głównie ze względu na postaci i grających je aktorów, którzy doskonale je ożywili. Balthasar (Nicolas Cage), zgorzkniały uczeń Merlina, przez wieki starający się wypełnić polecenie Mistrza pomimo zranionego serca. Maxim Hovrath (Alfred Molina), w meloniku i płaszczu z futrzanym kołnierzem w stylu wiktoriańskim, utrzymujący poważny wyraz twarzy nawet po Drugiej Stronie Lustra. Znerwicowany, zakompleksiony, stroniący od ludzi student fizyki odnajdujący swoją szkoloną miłość. Iluzjonista-wschodząca gwiazda programów telewizyjnych, w obcisłych skórzanych spodniach i z fryzurą Dave'a z Depeche Mode lat 90. Śliczna i niezbyt inteligentna, lecz miła prezenterka radiowa. A wszyscy traktowani z przymrużeniem oka, bez patosu, pozwalającym widzom zaakceptować wady postaci i uproszczone motywy działania.

Akcja od pierwszej sceny toczy się szybko, bez większych dłużyzn, sceny zmieniają się co chwilę przeskakując pomiędzy poszczególnymi bohaterami, pokazując ich działania w sposób wystarczająco oczywisty aby nie były potrzebne dodatkowe tłumaczenia. Dialogi zabawne, nie napuszone. Dużo efektów specjalnych, scen pościgów i walk, scen lub drobnych elementów komicznych. Dobrze budowane relacje pomiędzy postaciami - ciekawość, niewiara, strach, zaufanie, miłość, pogarda, nienawiść, złość. Te uczucia i emocje są podstawą działań bohaterów.

Nie wszystko w tym filmie jest idealne - brakowało mi procesu uczenia się - mamy przeskoki od całkowitej niemocy i prostych sztuczek do nagłego rozwinięcia umiejętności gdzie uczeń ratuje mistrza. Nie do końca wykorzystany jest też potencjał Becky - istnieje ona w filmie od samego początku, tak jakby miała do wykonania jakaś ważną rolę, a jak przyjdzie co do czego jedno kopnięcie załatwia sprawę. Finałowa scena rytuału tez jest zbyt uproszczona - przydałoby się trochę ozdobników, jak choćby nawet krzyczące i uciekające w panice tłumy - tak samo przerwanie rytuału jest... nieefektowne, można by się spodziewać że coś więcej się stanie, jakichś fajerwerków co najmniej. 

Dobre letnie rozrywkowe kino, zdecydowanie polecam. nie jest to film skłaniający do przemyśleń nad sensem życia itepe, ale bawiłam się doskonale.
Ocena mocne 8/10


.

Maraton filmowy - "Ryś i spółka"

"Ryś i spółka", produkcja - Hiszpania (?), reżyseria i scenariusz Raul Garcia, Manuel Sicilia

Źródło obrazka Filmweb

 Drodzy Państwo, oto Ryś. Ryś jest bardzo dzielny dziś. Właśnie po raz 41 odwożą go do lecznicy dla zwierząt, gdzie ludzie bardzo usilnie starają się, aby gatunek nie wyginał całkowicie. Przy pechu Ryszarda Kojot to mały pikuś, więc mają dość trudne zadanie. Do czasu, gdy w schronisku spotka Krysię. Wraz z przyjaciółmi z ochronki, Leonem Kameleonem, jastrzębicą Olgą i kozicą Beeeeatą pokona na swej drodze wszystkie przeszkody aby ją odzyskać! Niech się schowa Pudzian, nadchodzi Ryszard i ekipa!

Nie oczekuję od bajek wybitnie odkrywczej fabuły, wystarczy taka w miarę wiarygodna. A ta dla mnie nie jest, nie wiem też czy jest taka dla starszych dzieci. Szczególnie przeszkadzają mi zmiany w zachowaniu myśliwego Warczaka, kiedy nagle podejmuje się zadania i potem gdy z niego rezygnuje. To samo dotyczy zachowania komandosów. Nie oczekuję głębi postaci i rozbudowanego tła psychologicznego a tutaj jest ono niepotrzebnie pogłębiane w zupełnie drugoplanowych postaciach a pomijane w postaciach głównych. Idąc na bajkę, spodziewam się ładnej opowieści dla dzieci która albo będzie łatwa i wzruszająca, albo pełna prostych gagów. Ryś i spółka jest wzruszające jak lawina w górach, albo Klan. I podobnie się dłuży w wielu miejscach. Gagi owszem, są, ale w większości na poziomie właśnie Kojota i Strusia Pędziwiatra, i jest ich niewystarczająca ilość. Dialogi są nudne, patetyczne i drętwe. A całość opakowana w poświęcenie, dozgonną miłość od pierwszego wejrzenia,  prawdziwe braterstwo i walkę o wolność. Nie wiem dla kogo ma być ten film - dorośli (ja, Małż i teść) śmiertelnie się wynudziliśmy, mój syn (5 lat) bał się i przeżywał większość scen, a 11 letnia Asia filmu nie rozumiała i tez się nudziła. Dla dzieci zbyt wzniosłe idee i za dużo brutalności, dla dorosłych za dużo patosu a za mało dowcipu i wiarygodnych uczuć.

Bajka ma pewien potencjał, jest dobrze narysowana, ale nie jest to udany debiut Banderasa w roli producenta.

ocena 4/10


.

Maraton filmowy - "Shrek Forever"

Shrek 4ever, Dream Works, reżyseria Mike Mitchell, scenariusz Josh Klauser



Źródło obrazka Filmweb
Nie przepadam za kontynuacjami. Szczególnie kolejnymi. Zawsze jakoś wtedy przypomina mi się dowcip ze starej książki kucharskiej:

Żona do męża "Wczoraj cieszyłeś się, że są kluski na śniadanie, potem jadłeś je z apetytem na obiad, wieczorem tez ci smakowały - nie rozumiem, dlaczego nagle teraz ich nie chcesz?!"


Podobne wrażenia ma przy tym filmie - Shrek był genialny, odkrywczy, zabawny. Shrek 2 był fajny, pełen gagów i nawiązań. Shreka Trzeciego sobie już odpuściłam, a teraz bardzo żałuję, że nie zrobiłam tego z częścią czwartą. 


Właściwie to nawet nie tak, że film jest bardzo zły. Poziom jest niższy niż wcześniej, za to wymagania widzów znacznie większe -  sorry, animowane parodie to już nie nowość.Dla mnie, zbyt duża cześć filmu jest "odgrzewana" - wspomnienia Shreka skontrastowane z rzeczywistością, piosenki, gagi, zachowanie wielu postaci. Po drugie, Shrek pierwszy ustanowił jakąś konwencję gatunku, albo przynajmniej serii. Natomiast trzecia cześć wchłonęła zbyt dużo "serialowości", cały czas pretendując do miana bajki. Pewnie byłby to dobry film obyczajowy, gdyby główny bohater nazywał się Cezary Pazura czy inny Alec Baldwin. Po trzecie, poszłam na ten film z dzieckiem, bo pierwsza część bardzo mu się podobała - a dostaliśmy film wybitnie dla facetów po czterdziestce. Nie zasnęliśmy tylko dzięki sporej ilości popcornu i coli.

 Ocena - 5/10

.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Maraton filmowy - "Jak wytresowac smoka"

"Jak wytresować smoka", Dream Works, scenariusz i reżyseria Dean DeBlois, Chris Sanders, na podstawie opowiadania Cressidy Cowell.

 źródło obrazka Filmweb

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami i za siedmioma morzami była sobie wyspa. Wyspa była piękna dzikim pięknem Skandynawii, i w sam raz by wystarczała potrzebom jej mieszkańców - walecznych Wikingów. Gdyby nie drobny problem ze szkodnikami (zawsze jest jakieś "ale"). Szkodniki to nie byle jakie - mianowicie SMOKI. Smoków jest wiele gatunków w pełnym asortymencie - są małe i duże, grube i chude, ziejące ogniem i kwasem, powolne i szybkie - i wszystkie uwzięły się aby porywać dobytek naszych Wikingów. W ten właśnie sposób, wprowadzeni zostajemy przez młodego Czkawkę w sam środek bitwy ze smokami. 

Czkawka nie jest typowym wikingiem - jest mały, chudy, niezbyt silny, a na dokładkę głowa służy mu nie tylko do ochrony aby deszcz nie padał do środka. Nie mogąc brać udziału w walce siłowej, wymyśla machiny bojowe, i testuje je w bitwie pomimo polecenia ojca aby został w kuźni. W pewnym momencie wydaje mu się, że zabił Nocną Furię. Oczywiście, rewelacja ta powitana zostaje gromkimi salwami śmiechu pozostałych, ponieważ jest to najgroźniejszy, prawie legendarny smok którego nigdy nie pokonał żaden z doświadczonych Łowców Smoków. Po bitwie, zdesperowani mieszkańcy wioski wyruszają na wyprawę by szukać leża smoków, a młodzież zostaje przygotować się do testu inicjacji w którym maja zabić szereg smoków.

"Jak wytresować smoka" jest bardzo różne od filmów, do których ostatnio brało się Dream Works - nie jest parodią, animowanym filmem dla dorosłych, tylko faktycznie bajką dla dzieci. Bajką, która przypomniała mi stare dobre opowieści z czasów mojego dzieciństwa - pełne fantazji, uczuć i wartości, nie przesłoniętych przez efekty specjalne. Bajek, w których świat jest umowny i czarno-biały, w którym dobro, prawda i przyjaźń zawsze zwyciężają, w którym bohaterowie maja powód, by żyć. Opowieści o zagubieniu i trosce, miłości i przyjaźni, odwadze, sprycie i poświęceniu. Bardzo przypomina pierwszą część "Niekończącej się Opowieści" z Bastianem i jego latającym psem, uatrakcyjnioną możliwościami nowoczesnej techniki.

W filmie wiele jest scen bitewnych z całą ich otoczką dymu, ognia, gwałtownych starć, wiele pięknych scen krajobrazowych w locie, świetne ruchy smoków, technicznie animacja jest doskonała (powiedziała specjalistka :P). Niemniej jednak od samego początku, od ujrzenia plakatu, drażnił mnie wizerunek czarnego Pokemona. Pozostałe smoki rysowane są w konwencji parodystycznej, tak jak i postacie Wikingów, a tutaj dostajemy salamandrę z głową kota i oczami japońskiej czarodziejki. Albo Kota w Butach. Bleee....

Ogólna ocena 9/10

PS. Szukając zdjęcia do wklejenia, przypadkiem znalazłam taka perełkę: fanfik "Oswoić Smoka"
Disclaimer - zawiera śladową ilość Harrego Pottera! Fanką HP nie jestem, czytałam 2 czy 3 powieści i podobały mi się nawet, ale jakoś tak po zobaczeniu trailera ostatniej części w kinie zabrałam się za przeczytanie. Opowiadanko jest rozrzucone w odcinkach po forum, niemniej jednak koleś ma fantastyczny styl pisania - żałuję, że nie znam innych jego kawałków!

.

czwartek, 12 sierpnia 2010

Mam nadzieję, że Połówek tu nie zagląda :P

Dzisiaj przyszły do mnie dwie oczekiwane paczuszki. Małż wie tylko o jednej :P oczywiście nie mogłam się powstrzymać, i zamiast kończyć porządkowanie pokoju Juniora rozpakowałam cacuszka.


Decoupage - papiery, serwetki i przyszłe ofiary

Scrapbooking - papiery i naklejki

I trochę dodatków
 
No to znikam się bawić :)
 
 
.

środa, 11 sierpnia 2010

Murale

Sprzedałam Juniora, chata wolna, robimy imprezkę! Albo może nie, lepiej posprzątam ;P

Wykorzystując fakt, że młody wyjechał z babcią na wakacje, wzięłam się za mały lifting jego pokoju. Wszystko jest ładne, czyściutkie, równiutko poukładane i w stonowanych kolorach. Tylko ten komin taki jakiś inny.




.

wtorek, 10 sierpnia 2010

4-ta edycja


To już czwarta edycja. Czwarta zmiana zasad WFB którą zaliczam. Przyznają od razu - wcale mi się nie chce uczyć tego od nowa. Chociaż wg plotek i urywków zasad, które słyszałam, wydaje mi się że to zmiana na lepsze. Na pewno podoba mi się zwiększenie grywalności piechoty a obcięcie postaci, natomiast mam nadzieję, że w jakiś sposób Bretka dostanie zasady specjalne dla kawalerii. Armia chłopska może i jest ciekawa, ale cały urok tej armii to jednak duuużo kawalerii na stole.

Zdziwiły mnie zmiany zasad dotyczące terenów - do tej pory poszczególne edycje praktycznie nie zmieniały podstawowych strategii grania terenami. Tak więc znikam zagłębiać się w szczegóły - wkrótce nowy post z kompilacją zasad w nowej edycji.

PS. Zdjęć nowych makiet na razie nie będzie przez jakiś czas, w czasie wakacji zalało mi piwnicę która służy za modelarnię - większość przechowywanych tam terenów wymaga renowacji i odgrzybiania :(


.

Karteczka

Dostałam choroby wakacyjnej. Objawia się ona u mnie próbą nadrobienia wszystkiego tego, na co wcześniej brakowało czasu. Z reguły przez tydzień śpię, przez drugi czytam po 16 h/dobę, trzeci sprzątam a potem wyszukuję sobie rzeczy, których jeszcze nie robiłam do tej pory.... po czym wszystko, czym zajmowałam się wcześniej (włącznie ze sprzątaniem i gotowaniem :P) idzie w kąt, odepchnięte na "za jakiś czas" a ja nałogowo zajmuję się nowym hobby. W tym roku jestem twarda, i zrobiłam sobie rozpiskę zajęć aby utrzymać pewien postęp starych prac... Niemniej jednak wciągnęło mnie!

Tegoroczny wakacyjny szał to decoupage i scrapbooking. Zaczęło się gdy bratowa odnowiła sobie szafki kuchenne metodą decoupage właśnie. I w mojej głowie jakaś nowa klapka się otworzyła - kurcze, to jest to czego mi brakowało w pomysłach na kilka projektów! Żadnymi dziełami decoupage się na razie nie pochwalę, ponieważ wymaga ono materiałów, które dopiero do mnie wędrują, natomiast od słowa do słowa, z blogu na blog, znalazłam jeszcze scrapbooking. Jest to technika tworzenia i ozdabiania albumów/książek, w tym albumów na zdjęcia, oraz tworzenia kartek. Rzeczy które już od jakiegoś czasu zaczęłam robić, ale w bardzo chałupniczym wydaniu. Oczywiście, również w tej dziedzinie czekam na zamówione materiały, niemniej jednak przy użyciu podstawowych materiałów papierniczych z szafki Juniora  powstała karteczka na urodziny mojej Mamy.

Scrap to jest, bo powstał przy użyciu resztek papierów, brokatu i pasmanterii przechowywanej w domu, ale z obecnymi trendami wiele wspólnego nie ma.  Proszę się nie śmiać, przy tworzeniu pomagał mój syn  ;). A babcia lubi dużo i błyszcząco i złoto.


Wewnątrz - życzenia napisane techniką pergamano - niestety przy tak jasnym kolorze bazy nie wygląda to dobrze. W każdym razie pisanie lustrzane było ciekawym ćwiczeniem.


.

czwartek, 5 sierpnia 2010

W pustyni i w puszczy - sequel

Dzisiaj krótko, zwięźle i obrazkowo. Nie zdążyłam przed wyjazdem umieścić zdjęć powstających stołów dżunglasto-moczarowych. Zdjęcia przedstawiają próbne ustawienia modułów przy testowaniu, czy wszystko do siebie pasuje.





Miejscowe elfy narzekały, że za mało na pustyni lasków mają.... Powstały takie oto krzaczyska z pędzla, kory i "przydasiów". Bardzo mam ochotę stwierdzić, że LT w takim lesie widać :P





.

środa, 4 sierpnia 2010

Candy

Jako ciężki przypadek ADHD nie potrafię się skupić na jednej rzeczy, ciągle poszukuję czegoś nowego, co przyciągnie moja uwagę. Staram się ograniczać liczbę rozpoczętych prac i projektów, ale lubię sobie przynajmniej poczytać o nowych możliwościach. Ostatnio przeglądam blogi różnych osób tworzących cudeńka - m.in. biżuterię, ozdoby osobiste i dla domu, patchworki, scrapbooking i decoupage. Okazuje się, że na wakacjach wiele z tych stron zakłada tzw. "Candy" - rodzaj konkursu-losowania prezentów. i wśród tej różnorodności znalazłam też coś dla siebie:


Oprócz prezentu-niespodzianki można w nim wygrać wspaniały zestaw przydasiów do pakowania prezentów, i pewno jeszcze kilku innych technik też :) Aby uzyskać taka szansę, należy na swoim blogu umieścić informację o konkursie i zgłosić się w Prezentowisku do 6 sierpnia. No więc życze wszystkim uczestnikom dobrej zabawy a sobie samej wygranej ;P


.

Pozdrowienia z podróży

Jak się to mówi, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Faktycznie po świecie mnie nosi sporo, ale po takim dłuższym wyjeździe zaczyna się doceniać wygodę własnych czterech ścian :)

Wyspy powitały nas pogoda zupełnie nie angielską. Po 40 stopniowych upałach w kraju, 20-25 stopni z lekkim zachmurzeniem jest idealną pogodą na zwiedzanie!  Wydawało mi się, że podróż do Wielkiej Brytanii nie będzie dla mnie wielką niespodzianką - w końcu w teorii wiem o Wyspach sporo, często kontaktuję się też elektronicznie z ludźmi stamtąd. Jednak wiedzieć a widzieć to dwie różne sprawy. Byłam już w kilku krajach europejskich i poza językiem i architekturą różnice w stosunku do Polski były raczej znikome. Chyba, że wychwytywanie takich rzeczy przychodzi z wiekiem...

W każdym razie wielka Brytania jest krajem dziwnym. W teorii leży w tej samej strefie klimatycznej co Polska, i choć mieliśmy duże szczęście do pogody, jednak jest tam odczuwalnie chłodniej. Pogoda jest nieprzewidywalna - wstawaliśmy kiedy jasno świeciło słońce na bezchmurnym niebie, ale zanim zdążyliśmy się "wybrać" zachmurzenie się zwiększało i często padał deszcz, tylko po to by powitać nas pięknym słońcem po dojeździe na miejsce! To, że Brytyjczycy jeżdżą po jedynej właściwej stronie drogi widoczne jest w Londynie na każdym przejściu dla pieszych - na asfalcie wymalowane są napisy "patrz w prawo/lewo". Chyba mieli sporo wypadków wśród turystów odruchowo patrzących w niewłaściwym kierunku - napisy kilkukrotnie uratowały życie i mnie! Klimat jest zdecydowanie łagodniejszy, co widać od razu po roślinności - kwiaty ogrodowe, które u nas wymagają sporych wysiłków ogrodnika by przezimować, rosną tam jak chwasty w parkach, w ogrodach często można spotkać rośliny, które u nas zimują w mieszkaniu, czy nawet ogromne, wieloletnie "palmy" i juki w formie sporych drzew. Nawet lasy są inne - praktycznie spotkać drzewo iglaste jest rzadkością, sosny nie występują prawie wcale. Dość charakterystyczne jest tez budownictwo. W kontraście z Polską, gdzie standardowym wykończeniem elewacji jest tynk betonowy, u nich króluje cegła i kamień - chyba łupki i piaskowce. Cegła ma nieco inny kolor niż nasza - widziałam piaskowo-żółtą, ciemnoczerwoną i brunatno-czerwoną, ale nie "ceglastą", i nie ma struktury charakterystycznej dla naszej licówki.Wykańcza się nią szeregówki tak charakterystyczne dla krajobrazu brytyjskich miast, tzw. "row houses". Kamień z kolei jest używany do budowli większych, komunalnych, często budowanych wg wzorów stylizowanych na gotyckie. Jest on także bardzo często wykorzystywany jako płyty chodnikowe - praktycznie nie widziałam chodników z kostki betonowej i niewiele z płyt betonowych.

 Budynek Nottingham Trent University
  Ceglane szeregówki

Różnice widoczne są tez w stosunku do ludzi. Ja wiem, że my tam tylko na krótko, turystycznie i widzieliśmy tylko wierzchołek góry lodowej, niemniej jednak będę twierdzić, że ludzie są uprzejmiejsi. Nie tylko w sklepie odnoszą się do klienta z życzliwością i uśmiechem, obsługa pociągu/cieć nie patrzy na petenta jak na karalucha, ale są naprawdę chętni do pomocy, oferując ją bez pytania niejednokrotnie. Na ulicy, nawet w Londynie, nie widać tego bezustannego pośpiechu i zniecierpliwienia, nikt się nie wykłóca o miejsce w kolejce do !!!!autobusu!!!! Oczywiście nie wszystko jest różowe, np zaskoczyła mnie ilość śmieci - są one sprzątane codziennie, niemniej jednak w Polsce nie widziałam jeszcze, żeby ktoś zostawiał niedopitą, otwarta butelkę coli w jadącym autobusie! Brytyjczycy są też strasznie zmanierowani, co rzuciło mi się w oczy w restauracjach, gdzie bardzo często zwracają posiłki. Oczywiście wszystko z mina i manierami godnymi co najmniej Earla. A wbrew obiegowej opinii, jedzenie w knajpach podają bardzo dobre, choć niektóre potrawy/zestawienia mogą być szokujące.

Jaskiniowcy przy stole - Knajpa z 1189 roku, wykuta w skale zamkowej Ye Olde Trip to Jerusalem

Spędziliśmy tydzień w Londynie, sprawdzając granice wytrzymałości Juniora na zwiedzanie. Mogłabym spędzić jeszcze jeden a i tak nie dałoby rady zobaczyć wszystkiego! Faktycznie, mają się czym pochwalić - dla nas jedynie problemem było , że się praktycznie nie chwalą! W całym mieście chyba na palcach rąk dałoby się policzyć tabliczki z nazwami ulic, czy drogowskazy do poszczególnych punktów orientacyjno-turystycznych. Dodatkowo, nie ma tam czegoś takiego jak krakowska czy warszawska Starówka, głównego miejsca skupienia atrakcji. Są one rozrzucone po całym mieście w sporych odległościach od siebie, i pomieszane z nowoczesną architekturą wysokościowców. Do tego stopnia, że w pierwszy dzień udało nam się "nie zauważyć" Tower i Tower Bridge w odległości może 300-500 metrów od wyjścia z metra! Skoro już o metrze - komunikacja podziemna jest doskonała, można dojechać praktycznie wszędzie, ale jest też złudnie szybka - same pociągi poruszają się szybko, niemniej jednak nieraz dotarcie do peronu, zmiana linii czy wyjście zajmuje więcej niż sam przejazd.

Panorama z Tower Bridge - na pierwszym planie zamek z 1178 roku, w tle wieżowce City.

Drugi tydzień spędziliśmy w Nottingham już bardziej na luzie, skupiając się bardziej właśnie na ludziach, stylu życia a nie architekturze i zabytkach. Miasto jest o tyle interesujące, że pomimo 270 tys mieszkańców wg Wikipedii, wszelkie mapy i informatory pokazują tylko centrum tegoż - nigdzie, dosłownie nigdzie nie udało mi się znaleźć informacji na temat tego, gdzie może mieszkać pozostałe 250 tys ludzi! Centrum oddzielone jest od pozostałych dzielnic parkami, terenami zieleni, nieużytkami i rzeką, więc naprawdę robi wrażenie oddzielnego miasta. Nie jest to centrum w stylu amerykańskim - budynki są stare lub stylizowane na stare, w dobrym guście - coś jak na pierwszym zdjęciu, pełno jest wąskich uliczek otoczonych uroczymi kamieniczkami. I to co mi się baaardzo podoba - prawie całkowity brak reklam, telebimów i neonów. nawet Robin Hood nie jest jakoś straszliwie eksploatowany. Wszystkim mogę polecić wizytę na zamku w Notts - co prawda sam zamek nie jest stary, bo odbudowano go po pożarze w 19 wieku, niemniej jednak wystawy są zaaranżowane w ciekawy sposób, interaktywnie i przede wszystkim biorą pod uwagę dzieci - w każdej sali jest jakieś zajęcie dla nich pozwalające dorosłym skupić się na ekspozycji.

Zielony Człowiek - rzeźba Robin Hooda z roślin na Zamku Nottingham

"Dąb Robin Hooda" w Sherwood




.