Po chwili z głównej wieży wyszła grupa rycerzy, wśród których posturą i śnieżnobiałymi włosami wyróżniał się obecny król Bretonnii, Louen Lwie serce. Skierował się on do stajni hipogryfa zaś towarzyszący mu rycerze zaczęli dosiadać przygotowanych do podróży pegazów. Gdy tylko wszedł do budynku ptasie skrzeki zmieniły się w coś przypominającego kocie pomruki - gdyby takie dźwięki mogły wydobywać się z zakrzywionego ptasiego dzioba. W budynku rozległ się dziwny, dwutaktowy tętent kopyt i na dziedziniec wyprysnął Beaquis w całej swej okazałości, wzbudzając lekki popłoch pośród ciżby gawiedzi i pałętających się po podwórzu psów. Majordomus i osobisty służący króla, stary Pierre skurczył się nieco, ale dzielnie skierował swoje kroki w stronę króla podając mu broń i okrycie.
- Lepiej okryj się ciepło, panie, w górze będzie jeszcze chłodniej. A w kościach mnie łupie już drugi dzień, to i śnieg może spaść.
- Dobrze wiesz, że radziliśmy sobie bez futer z gronostaja i złotogłowi, stary druchu. Dbaj o zamek aż wrócę. - Louen uśmiechnął się spinając błękitny haftowany płaszcz na ramionach i zakładając hełm. Bez ostróg hipogryf wyczuł gotowość jeźdźca i reagując na delikatne prowadzenie wodzy rozpostarł skrzydła i wydał kolejny,donośny okrzyk, jakby na powitanie szerokiego nieba. Kilkoma ruchami potężnych skrzydeł wzbił się wysoko, wyprzedzając znacznie drobniejsze pegazy, i poszybował w stronę przeciwną do wschodzącego słońca.)
Co robią normalne gospodynie domowe o tej porze w Wielki Piątek? Raczej na pewno nie robią zdjęć żabom o długości 4 mm...
Skończony 5 edycyjny model króla Bretonni Louena Lwie Serce na wiernym hipogryfie o wdzięcznym imieniu Beaquis. Zmiany w modelu w stosunku do poprzednich postów - król dostał szmatkę na lancy i haft na płaszczu - z odległości 20 zm wygląda przyzwoicie, ale jednak jeszcze dużo pracy przede mną. Zaposiadłam się w końcu słoiczka Mithrill Silver i Polished Gold więc wszystkie metaliki dostały końcowe rozjaśnienia na krawędziach. Spieprzyłam miecz, ale już nie mam siły go poprawiać teraz. priorytetem jest gotowanie jaj :). Hipcio ma poprawioną nogę, pazury i zwashowaną nieco ciemniej paszczę. Co nieco się świeci bo nie lakierowałam jeszcze po użyciu inków. Skończyłam podstawkę na której wyrosły pnącza/korzenie oraz zamieszkała zielona żabka - gatunek trujący (jaskrawe czerwone plamki) więc nie zagrożony wyginięciem w krainie ropuchojadów. Miał być jeszcze ślimak, ale się zgubił a nie pamiętam skąd go wytrzasnęłam.
A że mówią, że wiara czyni cuda, to i doświadczyłam jednego. Mianowicie udało mi się dostać drug oryginalny metalowy trebuchet. Co prawda brakuje kilku części - kołowrotu, blokady i załogi, poprzednio sklejony był czymś paskudnym i zalany podkładem ale po dwóch wieczorach wyjętych z życiorysu udało się go doprowadzić do stanu względnej używalności. Nie wiem, czy zdążę go w niedzielę pomalować, i skąd wsiąść załogę, ale na wszelki wypadek wklejam zdjęcie zgłoszeniowe w podkładzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz