środa, 2 stycznia 2013

Władca Hobbitów

Hmmm.. od poprzedniego postu, teoretycznie przywracającego bloga do życia, minął ponad rok. Chyba sobie tym razem odpuszczę bzdury o postanowieniach noworocznych, planach i zamiarach. Z nowym rokiem post ma tyle wspólnego, że było wolne i chęć napisania czegoś. A popisać sobie czasem lubię, właściwie nie wiem, dla kogo. poprzednio od bloga odciągnął mnie brak czytelników w porównaniu z blogiem robótkowym, ale chyba potrzebuję tez miejsca dla swojej bardziej mrrrrocznej natury, z daleka od zachwytów nad całym światem najlepiej w kolorze różowym. Właściwie to miało być ze zdjęciami pomalowanych figurek, ale albo się całkiem oduczyłam robić im zdjęcia, albo aparat jednak się zestarzał za bałdzo, no i kicha. Więc niestety znowu recenzja.



Hobbit - niezwykła podróż reż. Peter Jackson

Nie czekałam na ten film, tak jak czekało się na pierwszą część Władcy Pierścieni. Połówek, bardziej zainteresowany newsami filmowymi, czasem coś wyłowił i pokazał dawno temu, ale właściwie szłam do kina bez oczekiwań i nastawień, nawet nie pamiętałam jak wyglądają krasnoludy. Hobbita miałam dość świeżo w pamięci bo Junior ma audiobooka którego puszcza w kółko. nie wiedziałam nawet, że mają być trzy części, i przez to straciłam kawałek ucieczki przed goblinami i Gollumem.

Pierwsze kilka scen + muzyka z Shire - no kurde, co jest, przecież chyba Bilba nie zagra ponownie Ian Holm?!?! Ciekawy pomysł na prolog, pytanie na ile spowodowany wydłużaniem opowieści do 3 części. na szczęście Martin Freeman i jego ogromne, włochate stopy stanęły na niskości zadania - idealny poczciwina spod Pagórka z nieodłączną fajeczką. Bilbo świetny, wygląda na nieco starszego i bardziej ustatkowanego niż Frodo, a nie wygląda nienaturalnie z ochotą na przygody. Ian McKellen jako Gandalf - co mi się rzuciło w oczy, to fakt, jak bardzo się postarzał przez te 12 lat, niestety... Ale nadal jest świetnym aktorem, choć nie do końca odpowiada mi wyobrażenie Istarich jako żebraków czy pomyleńców. 

Na początek filmu Jackson serwuje nam jedne z najlepszych IMO scen - wtargnięcie krasnoludów do nory Bilba, uczta + świetna interpretacja "Tłuczmy garnki, spodki, miski...", opowieść o zagładzie Ereboru i REWELACYJNA pieśń krasnoludów "Ponad gór omszonych szczyt...". Potem... potem jakieś 1,5 godziny naparzanki i ucieczki na zmianę, z przerwą na nocleg w Rivendell. Trafiają się po drodze jeszcze perełki, jak rozmowa Bilba z Gollumem, wysyłanie ćmy do orłów, ale większość akcji to albo piękne migawki z krajobrazów Nowej Zelandii w ujęciach znanych z Władcy Pierścieni, albo bijatyki i naparzanki z dużą ilością efektów specjalnych.

Trzeba zaznaczyć, że nie przepadam za oglądaniem filmowych interpretacji książek, które przeczytałam. Zresztą w odwrotną stronę też, choć tutaj jest jednak trochę łatwiej, bo mamy już pewne kody w wyobraźni. Nie neguję obcięcia wielu scen, czy przeinaczenia ich, tak jak np decyzja Froda czy trollowe ognisko. Największym zdziwieniem dla mnie było włączenie scen z Czarnoksiężnikiem z Dol Guldur do opowieści, udział Azoga jako głównego czarnego charakteru i sceny z Radagastem, choć każda z tych opowieści sama w sobie jest świetnie zrealizowana. Brakuje mi w filmie dialogów, interakcji w kompanii, charakteru krasnoludów - jedynym "godnym wzmianki" jest Thorin. Poszczególne sceny następują po sobie w kolejności chronologicznej, ale nie tworzą całości, nie oddają klimatu podróży - opuszczenie którejkolwiek nie zmienia nic w odbiorze filmu. Brakuje mi powiedzonek, które zapadły by w pamięć i pokazały osobowość poszczególnych postaci, jak choćby "co te komary jedzą kiedy nie mają hobbitów" z WP. No i bolączka poruszana chyba najczęściej w stosunku do tego filmu - krasnoludy, których w kompanii jest może pięć... Dwalin, Balin, Gloin, Oin, Bombur. Reszta albo wygląda jak pokraczne gnomy, albo  superhero prosto z okładki Men's health.  Pewnie, że miło zawiesić żeńskie oko na Filim, Kilim czy Thorinie, ale w takim celu wolę ich nieco mniej uzbrojonych i owłosionych... Ani rysy twarzy, ani budowa ciała nie przywodzi na myśl żylastego niskopiennego kowala.

Żeby nie było, to jest świetny film, i polecam go wszystkim miłośnikom Tolkiena i Jacksona. Jest masa smaczków, jest masa scen zabawnych i żartobliwych, a wszystko zrealizowane z przepychem jaki można sobie wymarzyć przy możliwościach dzisiejszej technologii. ja sama pewnie obejrzę go jeszcze nie raz, ale chwilowo - wracam jednak do ponownego czytania książki.

A na koniec jeszcze ciekawostka, ale oglądac tylko po odstawieniu wszelkiego rodzaju napojów - Radziecka interpretacja Hobbita z 1982r - pełnometrażowy film aktorski, niestety tylko w wersji językowej zza Buga:
"Dobre utra"



2 komentarze:

  1. 1) Yay! Nowy wpis!
    2) OMG ale ten rosyjski Hobbit to złooo o_O

    OdpowiedzUsuń
  2. 1 Yay! Komentarz :D
    2. bardziej mi to wygląda na jakiś teatr telewizji, ale faktycznie, gra aktorska na poziomie podstawówki.

    OdpowiedzUsuń